... dal w koncu o sobie znac, wybudzajac mnie na dobre z pozimowego letargu.
I kazac dzialac! Zaniepokojona rowniez telefonami sasiadki o kolejnych wlamaniach do chaty i kierowana jakims wewnetrznym impulsem, wyruszylam.
Tym razem na szczescie, nie sama. Syn, z ktorym to owego pamietnego dnia przed niespelna dwoma laty znalazlam to OWO... "cudo", a majacy akurat przerwe w pobieraniu nauk, dal sie uprosic na wspolna wycieczke. I jako, ze w planie byla jazda moim autkiem, a on wiedzac, iz mam jakies dziwne predyspozycje... do dosc szybkiego oduczania sie raz nabytych umiejetnosci, szczegolnie jesli chodzi o jazde autkiem, zdecydowal sie towarzyszyc.
I nie pomylil sie wcale, widzac moje rozpaczliwe manewry na drodze, przejal ster w swoje rece, stwierdzajac, iz jestem wyjatkowo beznadziejnym przypadkiem, jakiego on jeszcze nie mial okazji spotkac. Poubolewal jeszcze nad licznymi ubieglorocznymi "obrazeniami" Matizka, a bylo ich troche, pokiwal glowa nad moja "niewiedza", po czym ja odetchnelam i ... wyruszylismy.
Po drodze odwiedzilismy mojego kochanego p. Mieczyslawa, ktory choc
"bardzo posypujacy sie", ale wciaz na chodzie i w pogodnym nastroju, przydreptal podpierajac sie laseczka, aby usiasc ze mna choc na krotka chwilke na laweczce przed domem i pogawedzic.
Po czym ruszylismy do chaty. Jak zwykle, z dusza na ramieniu, aby potem z wielka ulga stwierdzic, iz wszystko... w porzadku. Wszystko, poza paroma "drobiazgami"...
Chata stala. W calosci. Obora tez. Drzewa rowniez mialy sie dobrze. Strumyk plynal wartko. Jakby nigdy nic. A jednak...?!
A jednak... cos sie dzialo.
Drzwi od obory, tam gdzie poskladane byly narzedzia, stare okna z odzysku, krzesla, stol... i caly ten budowlany kram, zamkniete teraz na klodke, ktora jednak wczesniej, wg. relacji sasiadki ktos otworzyl.
Po lustracji wszystkiego, doszlam do wniosku, ze nic nie zginelo, procz... pedzla, ktorym chcielismy bielic drzewka. Ktos wiec zadal sobie tyle trudu, aby przybity do muru obory plot z siatki lesnej wyrwac ze sciany, odsunac go, otworzyc klodke od drzwi obory, wejsc i sposrod tylu rzeczy, ktore tam byly, nie wziasc niczego, procz... malego pedzelka?!
Dziwne, tak mozna by pomyslec. Bardzo dziwne. Z tylu obory tez ktos wylamal drzwi i znikly ... dwa suporeksy.
I wlasciwie to nic takiego, bo przeciez nic takiego nie zginelo, tylko te "drobiazgi" ! Wiec nie ma powodu do zmartwienia....!
A jednak moj spokoj znikl.
Zwlaszcza gdy dowiedzialam sie od sasiadki, tej ktora doglada domu i u ktorej stoi moja przyczepa, ze otruto jej psa, zaniepokoilam sie na dobre. I nabralam podejrzen. Moje przypuszczenia potwierdzila sasiadka. Okazalo sie, ze myslimy o tej samej osobie. Czyli o moim bylym strozu - Mirku. To on latem otrul psa we wsi... duzego i pieknego wilczura. A w sumie, wg jej relacji otrul juz... siedem psow! Swojego... zabil widlami i siekiera! I to na oczach wlasnych dzieci!
Wiec jednak nie mylilam sie!
A ja jakze naiwna, myslalam, iz Mirek to tylko drobny pijaczek i biedny ojciec dziewieciorga dzieci, ktoremu nalezaloby niezwlocznie pomoc. I nie pomna wszelkich ostrzezen, uczynilam go strozem swojego domostwa, bedac niemal pewna, iz terapia praca odniesie pozadany efekt, i ze Mirek jakims cudem, jak za jednym musnieciem czarodziejskiej rozdzki - przemieni sie nagle w przykladnego ojca i obywatela swojej wsi! Niestety Mirek nie mial najmniejszego zamiaru dac sie "uczlowieczac" i to jeszcze jakiejs obcej babie! Jakos bardziej pasowal mu status miejscowego degenerata i zlodzieja. I kradl nadal wszystko, co tylko sie dalo i co bylo w zasiegu i ... naturalnie rowniez u mnie.
Na to wszystko mozna by bylo w zasadzie machnac reka, co tez ja zrobilam, rezygnujac jedynie z uslug p. Mirka. I na tym mial byc koniec. Konca niestety nie ma. Gdyz w okolicy ma miejsce trucie psow.
A trucie psow to juz INNA sprawa. To juz cos znacznie wiecej niz zwykla kradziez.
I z przerazeniem pomyslalam o jego dzieciach, ktore nie tylko, ze o tym wiedza, ale sa zapewne niemymi swiadkami tychze czynow! I niepokoi fakt... ile przejma z dewiacji ojca?! Bo co do tego, ze dwoch najstarszych 18 i 19- latkow poszlo juz w jego slady, nie ma watpliwosci. A co z reszta?!
Dobrze pamietam te dzieci, tak bardzo jeszcze niewinne i kochane, i to z jaka checia pomagaly mi we wszystkim... mimo, ze ich ojciec okazal sie idiota kompletnym!
A teraz te psy!?
Co robic, zastanawialysmy sie z sasiadka?! O pojsciu na policje nie ma mowy. Wszyscy we wsi boja sie Mirka i jego synow. Boja sie ich zemsty.
Zemsty, ktora i ja odczuwam na wlasnej skorze, bo te wlamania to jego sprawka, to kara za to, ze zrezygnowalam definitywnie z jego uslug, przestajac tym samym finansowac jego alkoholowe zapedy. Wiec teraz mam za swoje!
Oj, trzeba bedzie jednak z tym "fantem" cos zrobic... tylko CO?!
Syn, slyszyc to wszystko pokiwal glowa nade mna, mowiac: " Oj, matka... i ty tu chcesz naprawde mieszkac!!!!
Zawsze mowi do mnie "matka", gdy chce mnie potepic. To taki ponoc obecnie zargon mlodziezowy.
... przeciez to wariactwo!!! , popatrzyl na mnie groznie.
... ech... wariaci tez sa potrzebni... wtedy jest rownowaga, machnelam tylko reka.
Syn pokiwal glowa, stwierdzajac po raz kolejny, iz jestem najwidoczniej wyjatkowym przypadkiem wariata... i ze szkoda czasu...!
No wlasnie, czas naglil, wiec pozegnalismy sasiadke i wrocilismy znow do chaty, na ktorej to widok syn wydal ponownie przeciagly okrzyk: "O!... matka!"
Co w tym wypadku oznaczalo akurat uznanie!
To co zobaczyl, odbiegalo od obrazu straszacej ruiny, ktory pamietal z ubieglego roku.
Uroslam od razu pod tym jakze akceptujacym wzrokiem, myslac sobie, ze chyba nie jest az tak zle, i ze mimo pogrozek, iz noga ich tutaj nie postanie, na co ja morze lez wylalam, myslac juz nawet o sprzedazy owego cudu... moje dzieci jednak bardzo polubia TO miejsce i z ochota beda tutaj wpadac!
Po tym wszystkim nastapila bardzo przyjemna czesc dnia - czyli WIOSENNE PORZADKI.
A ja gdy tylko ubralam swoje robocze fatalaszki i sliczne zielono-szare gumiaczki... rzucajac sie z pasja w wir pracy, jakby od tego cale moje zycie zalezalo... poczulam sie od razu w swoim zywiole, zapominajac o Mirku, o jego manewrach i calym bozym swiecie.
Sloneczko swiecilo i bylo cudnie, a my przycinalismy i bielilismy drzewka.
I synek nawet bardzo zadowolony, pracowal z ochota.
A ja znow poczulam "wiatr we wlosach" i ta jakas nieodparta chec dzialania i... wzbierajaca sile i to natychmiastowe pragnienie, aby wlozyc rece do ziemi i siac i kosic... i murowac i... "przenosic gory"!!!
I uwierzyc, ze wszystko jest mozliwe!
I gdy usiedlismy w koncu pod pobielona jablonka, a ja powiodlam wzrokiem po swoim pieknym, dzikim ogrodzie, ktory syn nazwal "chaszczowiskiem", i w ktorym tylko w zasadzie jablonki prezentowaly sie nad wyraz dobrze... dech mi zaparlo... i poczulam sie absolutnie szczesliwa.
I gdy synek fotografowal dom, ja wybralam sie na poszukiwania wiosny.
I znalazlam jej pierwsze, niesmiale - zwiastuny...
... w budzacym sie do zycia lesie przy domu
... w strumyku
Niestety wiecej zwiastonow nie ma... bo aparat niestety wysiadl. Ale to i tak nie takie wazne, skoro WIOSNA JUZ JEST!
Pozdrawiam wiec wszystkich juz bardzo wiosennie!