Jesień to długa lista koniecznych i mozolnych prac, które należy wykonać przed nadejściem zimy. Zawsze z niechęcią się do tego zabieram... i zawsze ogarnia mnie smutek, nad którym trudno zapanować, mając świadomość, że coś się kończy.
Tej jesieni oprócz tego, że sprzątam, sadzę, przesadzam, kopię przekopuję... to i co najważniejsze nawożę i to prawdziwym obornikiem.
Nigdy dotąd, odkąd tu zamieszkałam nie nawozilam tak naprawdę, bo suchy nawóz i gnojówki to przecież nie to samo, co prawdziwy obornik. Tej jesieni, widząc, że moja ziemia już coraz bardziej wyjałowiona, a wszystko słabo rośnie, uznałam za konieczność ją nawieść.
Zdobycie obornika nie było sprawą łatwą, gospodarzy tutaj na moich terenach coraz mniej, a wszyscy przeważnie mają obornik kurzy. Ale w końcu udało mi się zdobyć dobry, zleżały krowi obornik.
No, naprawdę piękny!
Postanowiłam podobnie jak Igor z blogu ''przez rok nie kupię jedzenia", a wzorem pewnego japońskiego rolnika Fukuoki, który w swojej książce, której nie czytałam, radzi ''co zrobić, aby się jak najmniej narobić'' i proponuje w związku z tym "grządki dla leniwych", jak je nazywa, czyli grządki bez przekopywania.
Pomyślałam, że to coś dla mnie, zważywszy, iż całą tą robotę, muszę wykonać sama. Jeszcze w ubiegłym roku mogłam liczyć na pomoc mojego wieloletniego pomocnika, który niestety, obecnie nie jest już w stanie podjąć się czegokolwiek, jako że choroba alkoholowa poczyniła wyrażne postępy, z której po tym , jak ostatnio zasnął sobie "snem sprawiedliwych" u mnie na słomie, postanowił widać już nie wychodzić.
Cóż nie było rady, musiałam sama się z tym zmierzyć...
Moje nowe grządki powstają z tyłu za oborą, tam gdzie cały czas mam tzw. "wieczny ugór" który od lat wygląda tak samo, a ja skaszam go jedynie dwa razy do roku kosą, kiedyś go zbronowalam i zaorałam, ale i tak, nic to nie dało, bo chwasty wśród traw rosną bardzo bujnie. Tam też znajduje się mój ogródek warzywny i poletko z ziemniakami.
Na tej właśnie trawie w trzech miejscach robię nowe grządki. Cala praca polega na rozrzuceniu obornika, przykryciu go kartonami i na to słomą.
Proste, tak mi się na początku wydawało. Ale, gdy przyszło mi rozrzucić na dość sporej powierzchni obornik, a potem rozgrabić te wielkie zbite bryły... to ufff... okazało się, że to wcale nie takie proste i wymaga siły. A jeszcze potem porwanie na kawalki dość twardych kartonów, miałam głównie te po bananach, bo najmniej zadrukowane, poprzykrywanie tego wszystkiego słomą... no nie wiem, czy to takie proste jak pisze ów Fukuoka. Ja, w każdym razie narobiłam się porządnie i zajęło mi to aż cztery dni.
A nowe grządki wygladają tak:
Część ziemi nakryłam tylko obornikiem i słomą, bo kartonów zabrakło. Wiosną będę mogła je porównać.
W podobny sposób traktuję również ''stare" grządki, gdzie jest ogródek warzywny.
Teraz pod tekturą rozpocznie się lada moment nowe życie. Pojawią się dżdżownice, chrabąszcze, bakterie i grzyby. I to one bedą wykonywać całą potrzebną pracę. Przekopią również moje grządki.
Mam nadzieję, że wszystko się uda, chyba że coś zrobiłam nie tak!?
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was coś takiego już robił, chetnie posłucham doświadczeń innych, bo ja wciąż w kwestiach ziemi tkwię na etapie początkujacym.
I oczywiście najbardziej zadowolone z "naszej " pracy były psy...
A jesień wciąż taka piękna, ciepła i łaskawa...i naprawdę "złota"... jeszcze kwitną poziomki!
Pozdrawiam Wszystkich jesiennie i oby ciepłe, słoneczne dni jak najdłużej się jeszcze utrzymały!
Tej jesieni oprócz tego, że sprzątam, sadzę, przesadzam, kopię przekopuję... to i co najważniejsze nawożę i to prawdziwym obornikiem.
Nigdy dotąd, odkąd tu zamieszkałam nie nawozilam tak naprawdę, bo suchy nawóz i gnojówki to przecież nie to samo, co prawdziwy obornik. Tej jesieni, widząc, że moja ziemia już coraz bardziej wyjałowiona, a wszystko słabo rośnie, uznałam za konieczność ją nawieść.
Zdobycie obornika nie było sprawą łatwą, gospodarzy tutaj na moich terenach coraz mniej, a wszyscy przeważnie mają obornik kurzy. Ale w końcu udało mi się zdobyć dobry, zleżały krowi obornik.
No, naprawdę piękny!
Postanowiłam podobnie jak Igor z blogu ''przez rok nie kupię jedzenia", a wzorem pewnego japońskiego rolnika Fukuoki, który w swojej książce, której nie czytałam, radzi ''co zrobić, aby się jak najmniej narobić'' i proponuje w związku z tym "grządki dla leniwych", jak je nazywa, czyli grządki bez przekopywania.
Pomyślałam, że to coś dla mnie, zważywszy, iż całą tą robotę, muszę wykonać sama. Jeszcze w ubiegłym roku mogłam liczyć na pomoc mojego wieloletniego pomocnika, który niestety, obecnie nie jest już w stanie podjąć się czegokolwiek, jako że choroba alkoholowa poczyniła wyrażne postępy, z której po tym , jak ostatnio zasnął sobie "snem sprawiedliwych" u mnie na słomie, postanowił widać już nie wychodzić.
Cóż nie było rady, musiałam sama się z tym zmierzyć...
Moje nowe grządki powstają z tyłu za oborą, tam gdzie cały czas mam tzw. "wieczny ugór" który od lat wygląda tak samo, a ja skaszam go jedynie dwa razy do roku kosą, kiedyś go zbronowalam i zaorałam, ale i tak, nic to nie dało, bo chwasty wśród traw rosną bardzo bujnie. Tam też znajduje się mój ogródek warzywny i poletko z ziemniakami.
Na tej właśnie trawie w trzech miejscach robię nowe grządki. Cala praca polega na rozrzuceniu obornika, przykryciu go kartonami i na to słomą.
Proste, tak mi się na początku wydawało. Ale, gdy przyszło mi rozrzucić na dość sporej powierzchni obornik, a potem rozgrabić te wielkie zbite bryły... to ufff... okazało się, że to wcale nie takie proste i wymaga siły. A jeszcze potem porwanie na kawalki dość twardych kartonów, miałam głównie te po bananach, bo najmniej zadrukowane, poprzykrywanie tego wszystkiego słomą... no nie wiem, czy to takie proste jak pisze ów Fukuoka. Ja, w każdym razie narobiłam się porządnie i zajęło mi to aż cztery dni.
A nowe grządki wygladają tak:
Część ziemi nakryłam tylko obornikiem i słomą, bo kartonów zabrakło. Wiosną będę mogła je porównać.
W podobny sposób traktuję również ''stare" grządki, gdzie jest ogródek warzywny.
Teraz pod tekturą rozpocznie się lada moment nowe życie. Pojawią się dżdżownice, chrabąszcze, bakterie i grzyby. I to one bedą wykonywać całą potrzebną pracę. Przekopią również moje grządki.
Mam nadzieję, że wszystko się uda, chyba że coś zrobiłam nie tak!?
Ciekawa jestem, czy ktoś z Was coś takiego już robił, chetnie posłucham doświadczeń innych, bo ja wciąż w kwestiach ziemi tkwię na etapie początkujacym.
I oczywiście najbardziej zadowolone z "naszej " pracy były psy...
A jesień wciąż taka piękna, ciepła i łaskawa...i naprawdę "złota"... jeszcze kwitną poziomki!
Pozdrawiam Wszystkich jesiennie i oby ciepłe, słoneczne dni jak najdłużej się jeszcze utrzymały!