MM się opierała, ale w końcu ją zgwałciłam. Nie to, że nie chciała! Nie, żeby się paliła do tego, ale żeby już nie czytać (i nie gadać, bo ja w realu też w kółko o tym) znów o tej Kuriozie, wolała napisać coś mądrego, chociaż znów musiałam się wić i błagać, bo nie chciała publikować. A to dlatego, że (podobno) w necie wszystko już o tym napisano. I co z tego? W necie wszystko o wszystkim już napisano, a żyć trzeba z prokrastynacją czy bez, co nie?
Tak więc mówi MM:
Na zamówienie
Prokrastynacja - próżno szukalibyście jej w słowniku psychologicznym, w każdym razie do 2006 roku – bo ten sprawdziłam. Słowo to najwyraźniej zagościło w repertuarze słów psycho podobnych nieco później, nazywając zjawisko znane od zawsze, a omawiane jako tendencja do robienia czegoś na ostatnią chwilę. A ściślej mówiąc, do robienia na ostatnią chwilę rzeczy często ważnych, istotnych, czasami wręcz niezbędnych do przetrwania. Niektórzy(re) z nas mają tę skłonność w stopniu mniejszym lub większym, niektórzy jej nie mają. Pytanie więc jest następujące: kto tę skłonność ma, skąd się wzięła i czemu służy?
Nie jestem na tyle zarozumiała, ażeby pokusić się o wyczerpujące wyjaśnienie problemu, ale spróbuję zrobić to częściowo, w oparciu o bliskie mi koncepcje psychologiczne, na użytek tegoż tekstu, z konieczności nieco upraszczając i skracając. Chcę się też odwołać do tekstów, które pisałam w Kurniku wcześniej, częściowo chyba w tym niejawnym. Chodzi o pojęcie scenariusza życiowego i pozycji życiowych.
Przypomnę więc krótko. Bazując na analizie transakcyjnej – we wczesnym okresie naszego życia budujemy sobie nasz scenariusz (plan) życiowy, który buduje się wokół „pozycji życiowych”, jakich w tym okresie nabywamy, dzięki okolicznościom życiowym jakim podlegamy, a przede wszystkim dzięki naszej interpretacji tych okoliczności, interpretacji dziecięcej, często wynikającej z dziecięcego, magicznego myślenia o świecie. Jakkolwiek by nie było, wchodzimy w dorosłość z przekonaniem, że albo:
Ja jestem o.k., Inni są o.k. (++)
Ja jestem o.k. Inni są nie o.k. (+-)
Ja jestem nie o.k. Inni są o.k. (-+)
Ja jestem nie o.k., Inni są nie o.k. (--).
Scenariusz życiowy, budowany na bazie tych właśnie pozycji życiowych, ma charakter przymusu, w tym sensie, że zrobimy bardzo wiele, ażeby go potwierdzić. Stosujemy więc różne zabiegi aby się to stać mogło. W pierwszym przypadku (++) uważa się, że mają one charakter konstruktywny (scenariusz Wygrywającego). W pozostałych – różnie bywa.
Prokrastynacja wpisuje się w ten kontekst. Pomyślmy bowiem – mam coś ważnego do zrobienia, załatwienia. Zwlekam do ostatniej chwili. Wiem przecież, że w tej ostatniej chwili może się wydarzyć coś, co uniemożliwi mi wywiązanie się z obowiązku, obietnicy, uniemożliwi mi zyskanie czegoś, czego pragnę…że nie dam rady, bo zostało mi zbyt mało czasu… Ale podejmuję to ryzyko. Dlaczego, w imię czego? Bo:
– a jednak dałam radę, jestem dobra, inni by chyba sobie nie poradzili (+-)
- ciągle muszę tak samo, inni są lepsi, gdybym miała więcej czasu, zrobiłabym to lepiej (-+)
- jestem do niczego, jak tak można, ale przecież nie znam nikogo kto robiłby inaczej (--).
Oczywiście takie wyjaśnienie jest tylko jednym z możliwych. Każda inna teoria podeszłaby do tego nieco inaczej. Psychoanalityk szukałby tu nieuświadomionych, ukrytych motywów takiego zachowania, behawiorysta zastanawiałby się jakie wzmocnienia spowodowały utrwalenie się tych zachowań, a teoretyk gier psychologicznych próbowałby zastanowić się czy i jaką grą jest nasze zachowanie. Niemniej wydaje mi się, że sprawa sprowadza się do tego, że dzięki odwlekaniu spraw na później niewątpliwie coś tracimy (choćby spokój i możliwość bardziej rzetelnego wykonania zadania), ale jednocześnie coś zyskujemy; potwierdzenie jakichś przekonań na swój temat i na temat innych (pozytywnych bądź negatywnych), których to przekonań nie potrafimy w danym momencie potwierdzić inaczej. W każdym razie zysk lub „zysk” musi być większy niż straty, bo inaczej zachowanie takie by się nie utrzymywało.
I tak, takie odwlekanie wykonania zadań może nam na przykład dawać coś z poczucia mocy, utwierdzać nas w poczuciu własnej wartości, na zasadzie – proszę, a jednak potrafię, dałam radę. A jednocześnie, paradoksalnie daje nam poczucie bezpieczeństwa. Bo jak się nie uda, to przecież nie dlatego, że zabrakło jakichś moich zasobów, umiejętności… tylko po prostu czasu.
Oczywiście istnieje jeszcze inne wyjaśnienie. Otóż czasami lubimy się polenić nieco i odkładamy co mniej ważne sprawy na potem. Mamy też zadania, sprawy, problemy, których rozwiązywać bardzo nie lubimy (np. sprawy urzędowe – to ja) i odkładamy je jak długo możemy, bo budzą w nas wstręt (tu rodzi się pytanie czy nie byłoby lepiej w takim razie jak najszybciej zrzucić je z głowy, bo inaczej to może masochizm?) – i w ten sposób możemy dojść do absurdu).
Na koniec mam ochotę Wam powiedzieć, że im jestem starsza, tym częściej powodu oberwanego guzika u danej osoby szukam nie w: braku troski o siebie, niskim poczuciu własnej wartości itp. ale mam ochotę sprawdzić, czy przypadkiem guzik nie odpadł przed chwilą.
Teraz mówię ja, PrezesKura:
Jako ilustracja procesu prokrastynacji występują moje płytki. Odkładałam decyzję i odkładałam, ale dłużej się nie dało.
To w paski kupiłam eksperymentalnie, bo kolorystycznie pasuje nadzwyczaj. Ale sama nie wiem: