Stworzyłam sobie nowy folder, pozbierałam wszystkie zdjęcia robione nad rzeką, stwierdziłam, że mam ich mało, nie było okazji uzupełnić, a czas mijał.
Dzisiaj zapowiadał się ładny zachód słońca, zdjęć wieczornych nie mam i chociaż okropnie mi się nie chciało, pojechałam w okolice mostu Dębnickiego. Nie żałuję, ale po namyśle opiszę tylko ten wieczór, bo tak jak Maria nie potrafię.
Ciepło, jak na koniec września, niebo malowniczo podświetlone zmienia kolory, wystarczy stać na moście i patrzeć.
Za plecami mam Jubilat, dom towarowy, który przetrwał wszystkie zmiany ustrojowe i nadal działa.
Po lewej zaróżowiony Wawel, niestety rzeka samochodów nie miała przerwy.
Opieram sie o poręcz i patrzę. Niebo i woda zmieniaja kolory,
Z pomarańczowego, na bardziej różowy.
Po wodzie suną rózne obiekty pływające, małe i duże.
Nawet "Piotruś Pan" się pojawił i
samotny łabędź.
Już wszystko zobaczyłam, schodzę na brzeg i pod mostem przechodzę w stronę Wawelu.
Tutaj z kolei cumują stacjonarne obiekty pływające.
Niezbyt ładne knajpki na barkach, nie widać wielu chętnych, może jeszcze za wcześnie? (Dopiero dziewiętnasta a już ciemno!!!)
Łabędzie nie odpuszczaja nawet wieczorem, zawsze się znajdzie ktoś ze smakołykiem.
Jeszcze ostatnie spojrzenie na ciemniejące niebo i Wisłę,
wracam do domu.
Nadal ciepło, przyjemniej iść Plantami. Zaraz na początku coś trzasnęło, musnęło włosy i ucho, pacnęło w ramię. Piękny, lśniący kasztan mówi mi, a kysz, wracaj do domu, nakarm koty, zachciało Ci się wieczornych spacerków. W miarę jak idę narasta hałas, to połowa gawronów z całego miasta zalega na nocleg w koronach drzew. Drą dzioby niemiłosiernie, opowiadaja sobie miejskie ploty z całego dnia. Dziękuję Opatrzności, że to był tylko kasztan i docieram na przystanek.
Wracam niemiłosiernie skrzypiącym tramwajem i trochę mi żal, że spacer był krótki.