W ogródku nie wiem, czy z powodu silnego wiatru jaki był, czy z powodu ilości wiszących jabłek złamała się jedna odnoga drzewa. Jest to jabłoń, której owoce są dojrzałe dopiero od końca sierpnia.
Takich koszyków, a są na prawdę spore, było co najmniej siedem. Jabłka nie są jeszcze smaczne do jedzenia, ale coś trzeba było z nimi zrobić. Część została obrana ze skórek ( praca uciążliwa, bo jabłka małe), potarta i włożona do słoików. Będą na szarlotkę. Z części został zrobiony sok. Jednak jeszcze zostały, ale przypomniało mi się , że niedaleko mojego miejsca zamieszkania jest park, gdzie jest mini zoo. Poprosiłam syna abyśmy tam pojechali. Syn wziął córkę, jabłka daliśmy na dół jej wózka i przy okazji był wspaniały spacer.
Jest to park, a właściwie las z wytyczonymi dróżkami i gdzie jest sporo stawów po dawnych wyrobiskach górniczych. Popatrzcie jak jest uroczo.
Młoda łyska pływała po stawie,
a obok na ukwieconym polnymi kwiatami trawniku zakochana para modraszek siedziała na kwiatku.
Tutaj po drugiej stronie stawu wędkarze mają swoje stanowiska.
Dotarliśmy wreszcie do mini zoo. Są kozy, muły, daniele, sporo ptactwa. Tam wsypaliśmy jabłka do specjalnie na ten cel przygotowanej skrzyni. Niech opiekun zwierząt decyduje, czy mogą być ich pokarmem. Zwierzęta oczywiście na widok ludzi podchodzą blisko do krat, a ja nie lubię zdjęć zwierząt za nimi. Udało mi się zrobić zdjęcia tylko muła
i młodego, drzemiącego daniela, bez nich.
Na koniec jeszcze taki widok
i wracamy do domu.
Następny post będzie dopiero w przyszłym tygodniu, bo w czwartek wyjeżdżamy na Słowację w określonym celu. W jakim, o tym będzie po niedzieli.