Lato na siedlisku było nieco szalone, wyjeżdżali, przyjeżdżali i tak w kółko, zamieszanie totalnie mnie destabilizowało, straciłam rytm letniego dnia, wszystko rządziło się swoimi prawami.
Jesień zapowiada się spokojniej, ale to czas przetwarzania tego, czym matka ziemia latoś łaskawie obdarzyła i mimo suszy całkiem szczodrze.
Niemniej żal, że już po lecie, zbyt szybko minęło. Jeszcze bym się nim pocieszyła. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Przyjmuję jesień na klatę. Daję radę.
Szarlotka wiadomo - jabłek zatrzęsienie, ale jeszcze cieszymy się swoimi truskawkami.
I miszmasz letnio jesienny - coś dla oka.
W międzyczasie skończyliśmy sień w starej chacie.
Kochani - dziękuję, że jeszcze zaglądacie, wiem, że niektórzy niecierpliwie czekają na wpis. Poznaję fanów swego bloga w przedziwnych okolicznościach. Cieszy mnie to i motywuje.
Muszę lecieć, bo starszy wnuk półrocznego poczęstował jakimś wirusem i ten drugi dzień płacze niemożliwie, podobno z jednej strony gardło wygląda niczym rana. Dwójka maluchów w chorobie jest trudna do ogarnięcia.
Buziaki
jolanda