
.... dobra.
Życzę sobie i wszystkim, którzy tu zagladają DOBRA - żebyście je umieli dawać i byście dostawali je w zamian. Zawsze i wszędzie. Nie tylko w Dzień Bożego Narodzenia :)
„Gdy dotknąłem stopą gruntu wyspy, zdziwiony byłem jego miękkością i sprężystością. Miałem wrażenie, że grunt ten jest żywy i że życie w nim nieustannie pulsuje. Przyłożyłem ucho do ziemi i posłyszałem równomierne odgłosy czy też pukania, podobne do bicia serca.
[...] Marynarze zaopatrzyli się w chrust, w pale, a nawet belki, których pod dostatkiem było na okręcie. Rozłożyli ognisko, ażeby upiec kartofle. Wkrótce ognisko wybuchło wesołym, błękitnawozłotym płomieniem, w którym kędzierzawiły się ruchliwe kłęby burego dymu. Ponieważ nie miałem drzewa i nie mogłem ogniska rozłożyć, wyjąłem z kieszeni nóż podróżny i z lekka zanurzyłem go w ziemi, ażeby zbadać dziwny grunt wyspy.
Ledwo dotknąłem gruntu ostrzem swego noża, a natychmiast trysnęła mi w twarz krew zimna, lecz purpurowa.
Zdziwiło mnie to zjawisko! Przyszedłem do wniosku, iż zapewne niektóre wyspy posiadają grunt krwisty. Tymczasem dym z ogniska buchał coraz gwałtowniej. Chrust i drzewo rozżarzyły się tak, że upał i żar od głowni napełnił Ciszą Morską przejęte i stężałe powietrze.
Spojrzałem w stronę ogniska i zauważyłem, że grunt wyspy, jego żarem i płomieniem dotknięty, zaczyna skwierczeć i syczeć boleśnie, jakby go żywcem smażono lub pieczono.
I rzeczywiście, zapach smażonej czy też pieczonej ryby napełnił naraz powietrze.”
Zgrrrrrrrrrrrroza. Zieloni mieliby tu coś do powiedzenia ;DDDD
I wcale mu się nie dziwię. To nieprawdopodobne ilu ludzi wpada, w słoneczną wakacyjną niedzielę, na pomysł udania się nad morze. Ciało przy ciele, kocyk przy kocyku, parawan obok parawanu - horrrrrrrrrrrrrrrrrror - nawet na wybrzeżu skolonizowanym przez foki nie ma takiego ścisku. Nie czuć rześkiego zapachu wody tylko wszechobecny smród smażącego się mięska: tego ludzkiego (z dominującymi nutami olejków do opalania) oraz tego nieludzkiego, ale przez ludzi spożywanego w przepotwornych ilościach - przy każdym zejściu na plażę, jak skrofuły, wyrastały budki z hamburgerami, watą cukrową, odzieniem wszelkiego autoramentu, obuwiem plażowym, prawanikami i wszystkim, co spragnionym słońca i wywczasu, plażowiczom jest niezbędne do przetrwania dnia nad wodą.
Taaaaaaaaaaak, przetrwać dzień na plaży, to niezły survival. Postanowiliśmy doświadczyć tej rozrywki przed wyjazdem do domu. Znalezienie wolnego miejsca zabrało nam jakieś 20 minut. Koc udało sie nam położyć na piasku złożony na pół - na cały nie starczyło miejsca. Dzieci uprawiały slalom gigant na ośmiocentymetrowych miedzach między kocykami, a nad samą wodą, tam gdzie było już zbyt mokro na przywieranie ciałem na dużej powierzchni do podłoża, obnosili z dumą swoje, błyszczące od kremów, wdzięki i "beercepsy" panowie upstrzeni, tu i ówdzie, tatuażami o treści płaskiej i nieciekawej, za to prezentowanej na wszelkich możliwych wypukłościach ciała.
Ale nie wszędzie tak było. Między tymi pastwiskami, rozciągają się kilometry, relatywnie mało uczęszczanej, plaży. Zaglądają tu miłośnicy nieco innego rodzaju ruchu, niż tylko ulubiony sport ekstremalny wczasowicza czyli kulanie się z boku na bok po kocyku.
Plaża jest wprawdzie zadeptana, ale za to można się tu swobodnie poruszać i słyszeć własne myśli.
Moja pierwsza myśl była o tym, że plaża to strasznie trudny temat do fotografowania. Nic tylko piasek i kamyki i piasek,
i piasek i kamyki.
I piasek.
I trawki w niewielkich ilościach.
No i tak sobie stałam i patrzyłam.
Próbowałam zrobić zdjęcie takim malutkim ptaszkom, które biegały tu i tam w swoich malutkich ptaszkowych sprawach, ale były bardzo płochliwe. Zostawiały po sobie tylko masę śladów po zaaferowanym sprincie między kamyczkami.