Lubię Dobczyce. Czasem tak mam, że
wysiadam w jakimś miasteczku i od razu wiem, czy go lubię, czy nie.
Dobczyce mają dobrą energię. Wydają się być miasteczkiem, gdzie
wszystko jest na swoim miejscu. Niegdyś nad osadą górował zamek,
w którym Jan Długosz pisał swoje kroniki i dbał o wychowanie
synów Kazimierza Jagiellończyka. Jest to spory kawałek polskiej
historii.
Ta twierdza, bo zamek Dobczycki był
ufortyfikowany i usytuowany na wzniesieniu, po kilkuset latach
świetności upadła pod naporem inwazji Szwedów w 1702 roku.
Rozpoczęła się rozbiórka zamku. Pozyskano w ten sposób budulec dla kościoła i domów prywatnych.
Monumentalna musiała to być budowla,
skoro jeszcze w latach 60-tych XX wieku istniały fragmenty starych
murów. Z inicjatywy miejscowego nauczyciela Władysława Kowalskiego zainicjowano badania
archeologiczne, które ujawniły wiele ciekawych artefaktów. Możemy
je dziś podziwiać w muzealnych gablotach na zamku.
Po częściowej odbudowie zamku, pieczę
nad obiektem przejęło PTTK.
Dziś zamek już nie góruje nad
miasteczkiem i mimo że stoi na wzgórzu, trzeba go odszukać. Dolna
kondygnacja budowli została przykryta dachem. Mimo to wygląda on
bardzo dobrze i chwała tym, co z gruzów uratowali, co się dało.
Przy zamku od lat 60-tych XX wieku powstawał skansen. Wydaje się, że autorzy ekspozycji pragnęli zgromadzić tam wszystkie eksponaty związane z każdą działalnością mieszkańców miasteczka. Naprawdę jest co oglądać. Prócz oczywistych sprzętów rolniczych mamy pełne wyposażenie rzemieślników, od kowala po krawca. Największe wrażenie estetyczne (czytaj: wstrząsające!) robi jednak wystawa akcesoriów funeralnych. Nigdzie indziej nie spotkałam się z tego typu ekspozycją.
I ostatni kadr, rzut oka z zamku na sztuczne jezioro na rzece Raba. Prawda, że w takich widokach można się zakochać?
Dobczyce położone są w odległości ok. 10 km od Dworu Feillów. Dojazd autem zajmuje ok 10 minut czasu.