poniedziałek, 30 września 2013

Obiadowy budyń porzeczkowy

A dziś na obiad z Tobiaszem postanowiliśmy zjeść budyń. To znaczy ja przedstawiłam taki projekt, a Tobiasz ochoczo odrzekł "am, am !" W takie dni, kiedy nawet najlepszy schab ( czekający notabene w lodówce na odgrzanie), nie wygra z obiadem na słodko, zawsze kusiło mnie by zrobić budyń, ale nieustannie pojawiały się jakieś argumenty przeciw. A to, że ktoś nie lubi, a to ,że sobie nie pojemy, etc...
Mam teorię, że każde danie ma swój własny dzień, w którym powinno być zrobione, a my próbujemy intuicyjnie zgadywać, jakiej potrawy nadszedł czas akurat dziś. Jeśli jest ona prawdziwa, jestem pewna, że wspólne popołudnie, sam na sam z Tobiaszem, było idealnym, wyczekiwanym przez budyń momentem...
W związku z tym, przy sprzyjającym nastroju Tobiasza, zabrałam się do robienia budyniu, z rzadka przerywając przygotowania przez słyszane z okolic kosza z zabawkami "am, am!" (to znaczy jeść), lub "kawka, kawka!", co z kolei oznacza pić. P.S. Gdy dołoży się do tego informację, że tata Tobiasza jest nieuleczalnie zakochany w dobrej kawie, wszystko się wyjaśnia ;)






Obiadowy (i nie tylko) budyń porzeczkowy


Składniki: *500 ml mleka * 3 czubate łyżki mąki ziemniaczanej * łyżka brązowego cukru * pół łyżki masła * żółtko * 200 ml soku porzeczkowego niesłodzonego * 3 łyżeczki miodu 

Sposób przyrządzenia: 

Odlać z pół litra mleka, około pół szklanki. W rondelku zagotować pozostałe mleko, wraz z masłem i cukrem. W między czasie podgrzać sok porzeczkowy z miodem, tak aby się on dokładnie rozpuścił. Do odlanego wcześniej mleka dodać mąkę oraz żółtko, całość dokładnie wymieszać, najlepiej rogalką (czy jak inaczej nazywa się ten przyrząd z gwiazdką na końcu, bo okazuje się, że w każdym rejonie jest to inna nazwa), następnie wlać tą mieszaninę do gotującego się mleka i mieszać energicznie. Potem trzeba dolać sok i mieszać, aż do połączenia się z budyniem. Przelać do salaterek i udekorować kokosem i makiem. 



Nie wiem, jak wy, ale my z Tobiaszam najedliśmy się do syta!

Rozpisywać się niestety nie mam czasu, gdyż większość czasu spędzanego przy komputerze zabiera mi projektowanie, dlatego w zamian za dłuższą notkę, przedstawię przystępny dla normalnego człowieka ( w przeciwieństwie do projektów mebli) owoc mojej pracy - odznakę zaprojektowaną przeze mnie dla PTTK-u tarnowskiego, na rajd, który odbył się w miniony weekend.




środa, 4 września 2013

Motywujące ciasto marchewkowe o owocowym wnętrzu

Wiedziałam, że czas próby nadejdzie. I właśnie nadszedł, po miesiącu działalności bloga. Nawet wśród codziennych zajęć, związanych z domem i dzieckiem czasami ciężko znaleźć czas na kreatywne gotowanie, a później sfotografowanie i opisanie. Dlatego teraz, gdy wróciłam na warsztaty będzie to jeszcze większym wyzwaniem. Mam nadzieję, że podołam.

Od kilku dni planowałam zrobić ciasto marchewkowe. I wreszcie wczoraj postanowiłam sobie kategorycznie: na śniadanie zjem właśnie ciasto marchewkowe! A z racji, że godzina nie była już młoda, opracowałam strategię. Przygotuję wszystko wieczorem, a rano upiekę. No i upiekłam. Choć to było dość...niecodzienne;).

 Nastawiłam budzik na godzinę piątą, żeby włączyć piekarnik do nagrzania - tak wcześnie, gdyż mój sprzęt potrzebuje dobrych 30 minut na dojście do odpowiedniej temperatury, a na zajęcia musiałam zdążyć na ósmą. Choć pół na jawie, pół na śnie, udało mi się ten plan wykonać. Następny punkt, to wstanie pół godziny później, by włożyć ciasto do piekarnika. Choć tego też dokładnie nie pamiętam, udało się to zrobić, gdyż o godzinie 7.04 obudził mnie dzwonek piekarnika, radośnie oznajmiając mi, że na śniadanie zjem ciepłe ciasto marchewkowe! 
Apetyczny zapach pobudzał mój wyposzczony po nocy żołądek do coraz głośniejszych protestów. I nic poza śniadaniem nie było go w stanie spacyfikować :)

Można powiedzieć, że to nic wielkiego. Ot, zrobienie prostego ciasta na śniadanie. Ale dla osoby takiej jak ja, mającej problem z doprowadzeniem spraw do końca, to kolejny krok naprzód w samorozwoju. Małe zwycięstwo nad brakiem konsekwencji, droga do lepszej organizacji własnego życia. Ostatnio często zastanawiam się nad tym, że każda decyzja, każda czynność ma wpływ na przebieg naszego życia, więc jest ważna, choć z pozoru się taka nie wydaje. Wbrew pierwszemu wrażeniu, nie jest łatwo myśleć o tym, co się robi. Życie, codzienność przyzwyczaja nas do pewnego automatyzmu, bezwiednego wykonywania wielu czynności. A wtedy można przegapić duchowe znaczenie, choćby takiego niepozornego ciasta marchewkowego.
W każdym razie dzisiejszy poranek sprawił mi wiele radości, i pozytywnie nastroił. A wiadomość, że za dwa tygodnie odbiorę prawo jazdy, jeszcze mi nastrój poprawiła :) Ale do rzeczy, pora na przepis.
P.S.
Gdyby ktoś z okolic Tarnowa sprzedawał przyzwoity samochód w przyzwoitej cenie (do czterech, pięciu tysięcy) chętnie się zapoznam z ofertą. W końcu obiecałam mężowi, że go zabiorę w jesieni w Bieszczady, więc słowa muszę dotrzymać, a aby to zrobić muszę kupić w miarę szybko jakiś samochód :)




Motywujące ciasto marchewkowe o owocowym wnętrzu


Składniki:  * 4 duże marchewki * 3 jajka * 2 łyżeczki cynamonu * szczypta pieprzu * łyżeczka kakao * 1, 5 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej * 1,5 szklanki otrąb (ja akurat miałam owsiane) * 1/ 4 szklanki oleju *  1/4  szklanki miodu płynnego * szklanka rodzynek * 2 łyżeczki proszku do pieczenia * 2 jabłka * jeden banan


Sposób przyrządzenia : 

 Marchewkę zetrzeć, wrzucić do dużej miski i połączyć z resztą składników. Piekarnik nagrzać do 160 stopni. Do wyłożonej pergaminem, lub wysmarowanej tłuszczem formy przełożyć połowę ciasta, wyrównać. Następnie poukładać na nim pokrojone w plasterki jabłka i banana. Przykryć resztą ciasta. Wstawić na około godzinę do piekarnika, piec do suchego patyczka.

Smacznego!




czwartek, 29 sierpnia 2013

Podsumowanie akcji "Najlepsze wiktuały..." i manewrów TMA w Tarnowie


Po długich, a ciężkich zmaganiach z komputerem, małym lenistwem i nie chcącym spać Tobiaszem, udało mi się zebrać siły, by podczas wypoczynku w rodzinnym domu na wsi, napisać podsumowanie dwóch akcji do których istnienia przyłożyłam rękę. Jedna to akcja kulinarna "Najlepsze wiktuały w powiecie,czyli... kuchnia w klimacie międzywojnia.", druga to tarnowskie manewry Towarzystwa Michała Archanioła. Jedna z drugą miała dość dużo wspólnego, gdyż uczestnicy TMAnewrów zajadali się potrawami przygotowanymi według niektórych przepisów z akcji. Niestety nie udało mi się przygotować wszystkich potraw, które zwyciężyły w akcji kulinarnej, gdyż ugotowanie np. sarniny dla dwudziestu osób, zdecydowanie przekraczałoby mój budżet (tzn. przekazany mi przez Fundację Tradycji Miast i Wsi). Nie mniej jednak manewry w Tarnowie, wbrew moim obawom były jednak sukcesem, a moim osobistym sukcesem było to, że nikt nie chodził głodny :). Manewry rozpoczęły się uroczystą kolacją, która z powodu mojego statystowania w filmie "TodMachine" - o czym opowiem innym razem, bo to też ciekawy projekt,  nieco się opóźniła.
Klimat był dość niesamowity, kiedy w środku Tarnowa, gotowałam pierogi na piecu kaflowym, wyjmując je ogromnie długą łyżką drewnianą, gdyż w całym tym zamieszaniu zapomniałam wziąć z domu cedzaka.
 A to wszystko przy akompaniamencie starych pieśni, śpiewanych piętro wyżej. Jedna fraza szczególnie przykuła moją uwagę - "...Głód, powietrze, ogień, woda ,I wszelaka zła przygoda...", która mnie nieco ponagliła w staraniach o jak najszybsze podanie kolacji ;).

 Kiedy jednak wszystko już się udało zrobić, goście na manewrach skosztować mogli pierogów ze szpinakiem, które przypadły im najbardziej do gustu, ruskich, z cukinią, kaszą gryczaną oraz z serem żółtymi,fetą i ziemniakami. Ja musiałam wracać do domu, do Tobiasza, ale rozmowy trwały jeszcze ponoć późno w noc...
Wykorzystując zapasy determinacji, by jak najlepiej wywiązać się z powierzonego mi zadania, udało mi się nazajutrz wstać na tyle wcześnie, by przygotować na śniadanie owsianki zapiekane, które już znacie z poprzednich wpisów. Panowie na początku byli nie ufni, kiedy usłyszeli, że to posiłek na słodko, ale później zauważyłam dokładki na ich talerzykach, co wywołało mały uśmiech na mojej twarzy :).

Po wielogodzinnych testach gry szlacheckiej, z których krótki reportaż możecie zobaczyć TU przyszedł czas na obiad, który udało się przygotować dzięki nieocenionej pomocy kilku manewrowiczów. Bo wbrew pozorom, przygotować obiad dla dwudziestu osób, to nie taka szybka sprawa...

 Zajadaliśmy się cielęciną według przepisu Chimka, z bloga Kuchniacyniczna.blogspot.pl, moim spaghetti z cukinią, oraz... ziemniakami po gotzku, popisowym daniem Dawida Hallmana  (osobiście przez niego doprawionym). A i żebym nie zapomniała o zupełnej nowości. Na manewrach powstało bowiem zupełnie nowe danie - pierogitta. To bardzo nowatorska potrawa, którą niezwykle łatwo wyczarować, jeśli akurat macie pod ręką kilkanaście ugotowanych wczoraj pierogów, które postanowiły stworzyć związek nierozerwalny żadną ludzką siłą. Należy wtedy pozwolić złączyć im się w jedno "ciało", tzn po postu podgrzać je na patelni, ciągle mieszając, aż powstanie z nich w miarę jednorodna masa. Wbrew uprzedzeniom estetycznym, pierogitta smakowała wybornie! ;)
Jeśli zaś chodzi o słodkości, to krucho-drożdżowe ciasteczka  z bloga Jedz i smakuj, okazały się wyśmienite. Zrobiłam z trzech porcji, a i tak wszystkie się rozeszły. Tradycyjnie, była też drożdżówka ze śliwkami, a także muffinki, z poprzedniego wpisu.





 Niestety śpiący Tobiasz, nie pozwolił mi uczestniczyć w wyprawie z pochodniami na górę św. Marcina w Tarnowie, ale za to dołączyłam do ekipy nazajutrz, podczas nagrywania starych pieśni, w studiu mojego męża :). A potem przyszedł czas rozstania, który umiliły mi podziękowania za chyba dość dobre jedzenie...
Ja natomiast chciałam podziękować wszystkim uczestnikom organizowanej przeze mnie akcji kulinarnej, bo choć nie było was wiele, część z was bardzo mile mnie zaskoczyła swoim zaangażowaniem. Mam tu na myśli w szczególności Chimka, który dodał, aż dwa przepisy, a każdy okraszony obszernym, niezmiernie interesującymi dobrze się czytającym komentarzem. Również autorka przepisu na Sarninę hrabiny bardzo się postarała. I świetnie wczuła się w klimat... W związku z tym niniejszym ogłaszam, że :

Mlecznik z Chodzieży wygrywa

Sarna z czerwoną kapustą jak z kuchni hrabiny     
Drugie miejsce, a zarazem filiżankę wygrywa Chimek. Za ogrom ciekawych informacji na temat kuchni międzywojennej, zaangażowanie i życzliwość (no i naturalnie za świetne przepisy).
Filiżankę otrzymuje również autorka przepisu "Kruche ciasteczka Pani Janki" 
Ostania filiżanka wędruje do Białogłówki, za piękne zdjęcia i ciekawy przepis 

Dziękuję wszystkim i mam nadzieję, że to nie nasze ostatnie kulinarne spotkanie! 
Poniżej zamieszczam wszystkie przepisy zgłoszone do akcji



niedziela, 25 sierpnia 2013

Muffinki jogurtowe z malinami na Tarnowskie manewry Towarzystwa Michała Archanioła

Co prawda TMAnewry już za nami, ale jestem tak zmęczona przygotowaniami do nich, że brak mi sił na wysiłek intelektualny jakim jest napisanie postu traktującego o tychże manewrach, a zarazem będącego podsumowaniem akcji : "Najlepsze wiktuały w powiecie, czyli...kuchnia w klimacie międzywojnia". Bo jeśli ktoś pamięta, uczestnicy manewrów zajadali się potrawami, które zwyciężyły w akcji. A poza tym oparzyłam sobie palec w trakcie pieczenia muffinek i ciężko mi pisać ;)
Także, na osłodę wrzucam dziś kilka zdjęć zrobionych podczas kuchennego szaleństwa, tuż przed rozpoczęciem manewrów. Wszystko co tylko mogło piekło się, gotowało, miksowało, mieszało a przy okazji pięknie pachniało i jeszcze lepiej smakowało :)



Muffinki z malinami i jeżynami, tuż przed włożeniem do piekarnika 


Muffinki jogurtowe z malinami i jeżynami


Składniki: 25 dag owoców * 25 dag mąki * sól * 2 łyżeczki proszku * jajko * 10 dag brązowego cukru * cukier waniliowy * 250 ml maślanki lub jogurtu * 2 łyżki stopionego masła * łyżeczka otartej skórki z cytryny * cynamon


Sposób przygotowania: 

Jajko ubić z cukrem,cukrem waniliowym i jogurtem.Dodać
mąkę,utrzeć,wlać masło,dodać skórkę i owoce,wymieszać.Wypełnić foremki
do 2/3 wysokości, do każdej na środku dodać jeżynę, tak jak na zdjęciu, piec 15 min w 220 stopniach [z nawiewem mniej]




Prezent od Natalii, cudnie przysłużył się muffinkom,
 a i owsianka też była zadowolona...



Cóż, piekąc, nie mogę sobie odmówić prawa do spróbowania...

Tajny składnik dania głównego, serwowanego w sobotę :)





środa, 21 sierpnia 2013

Jabłka obsypane owsianym złotem.

Płatki owsiane to mój ulubiony składnik w kuchni. Poza drożdżami, ale je uwielbiam za tajemniczą konsystencję i niemal magiczne zdolności przemiany. Natomiast płatki są moim faworytem ze względu na zastosowanie. 
Są jak biała farba podczas malowania. Niezbędne. Mogą być za równo podstawą, jak i akcentem nadającym całości charakteru.Tworzenie, a właściwie poszukiwanie smaku jest bardzo podobne do mieszania farb w celu uzyskania właściwego odcienia. Jest tajemnicą. Nigdy do końca nie wiadomo czego i w jakiej ilości dodać, by uzyskać efekt będący odzwierciedleniem naszej wizji...
 Czasami mam wrażenie, że kiedy całkowicie zaangażuję się w poszukiwania, mieszam, dodaję, próbuję, patrzę, i znów, i znów...to już nie ja kierują moimi działaniami. Kto, lub co to robi? Czy to osławione natchnienie? Lecz czym jest tak naprawdę...? Kto wie, może to jakaś boska istota w chwili przerwy, dla przyjemności, zakrada się do mojej kuchni?
Z racji dojścia do wniosków o niemal nadprzyrodzonych możliwościach płatków owsianych postanowiłam zrobić na późne śniadanie coś do czego zainspirował mnie przepis z bloga Maksmak - "Jabłka obsypane owsianym złotem". Okazało się to niezwykle trafionym pomysłem. Niezwykle delikatne i chrupiące, urzekają miodową słodyczą, skontrastowaną z mocną nutą kakao. Do tego koniecznie "sos", tzn osłodzony jogurt naturalny i nasza kompozycja jest zamknięta. Na ten moment, bo oczywiście pozostaje otwarta w tym sensie, że każdy może z nią eksperymentować w dowolny sposób, gdy tylko przyjdzie mu wena kulinarna ;)





Jabłka obsypane owsianym złotem



Składniki: * 3 średnie jabłka * około 1, 5 szklanki płatków owsianych * 1/4 szklanki wiórków kokosowych *1 jajko * szklanka mąki pełnoziarnistej * 1 łyżeczka proszku do pieczenia * szklanka wody gazowanej * 3 łyżki miodu * łyżeczka cynamonu * łyżeczka kakao * olej * jogurt naturalny * cukier lub miód do jogurtu



Sposób przyrządzenia:

Płatki wysypujemy do miski i mieszamy z wiórkami kokosowymi. Jajko, mąkę proszek, wodę, miód (musi mieć płynną konsystencję), cynamon i kakao mieszamy ze sobą, aż ciasto będzie gładkie. 
Jabłka obieramy i kroimy na plastry, około 1 centymetrowe. Nabijając na widelec obtaczamy je najpierw w cieście, potem w płatkach owsianych. 
Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy, aż płatki będę złote z obydwu stron. Musimy je położyć następnie na ręczniku papierowym, żeby nadmiar tłuszczu się wchłonął i nie przeszkadzał później w smaku. Podajemy z jogurtem wymieszanym z miodem, lub cukrem, w proporcjach wedle uznania .





Smacznego!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Uroczysta owsianka sernikowa

Wiedząc, że ten dzień nie zapowiada się zbyt dobrze , chciałam uczcić go chociaż uroczystym śniadaniem. Bo czy to nie pech - egzamin na prawo jazdy, w pierwszą rocznicę ślubu? I to w dodatku o godzinie 8.30? Przy okazji oczywiście nie zdany. Poza tym Rafał miał go spędzić cały dzień w pracy, więc poranek miał być jedynym wspólnym momentem w ciągu tego dnia.

W przeddzień rocznicy zastanawiając się, co by tu przyrządzić, przypomniało mi się śniadanie w dzień naszego ślubu - nic innego jak...owsianka;) Co prawda mój mąż niezbyt ją lubi w klasycznej wersji, gdyż nie przepada z mlekiem, ale nie było czasu zrobić nic innego. Wtedy wpadło mi do głowy by zrobić ją na sposób uroczysty, zapiekaną taką jak Rafał najbardziej lubi. 

Pieczenie owsianki (jak i ciast w ogóle), ma jedną dużą zaletę - czas oczekiwania na efekt końcowy przed ciepłymi drzwiami piekarnika. Można go wypełnić rozmyślaniami i wspomnieniami. Z racji przeznaczenia rumieniącego się w piecyku dzieła, moje myśli wróciły do dnia mojego ślubu. 

Nie był to bal, czy przyjęcie na 200 osób. Wręcz przeciwnie. Najważniejszym punktem była msza odprawiona w tradycyjnym rycie rzymskim, po łacinie, a obiad zjedzony w gronie najbliższej rodziny i znajomych był tylko dodatkiem. Uśmiech wpłynął na moją twarz, kiedy przypomniałam sobie jak wyglądały przygotowania - sama sobie przystroiłam kościół, sama się uczesałam, umalowałam z małą pomocą  koleżanki, a sukienkę kupiłam tydzień przed ślubem :) Siedząc przed piekarnikiem wspominałam siebie z tamtego dnia i trochę zazdrościłam sobie tego spokoju. Teraz trudniej go osiągnąć. Ale mając za męża tak dobrego człowieka jak Rafał, nigdy nie przestaje się chcieć pracować nad niedoskonałościami swojego charakteru. 
Zauważyłam jednak, że mimo woli, dzięki temu blogowi gotowanie stało się dla mnie terapią odstresowującą. Dlatego po każdym niezdanym egzaminie na prawo jazdy powstaje coś smacznego. A im bardziej skomplikowane, tym lepiej pozwala odreagować. 
Wracając więc do tematu owsianki. Zastanawiając się co Rafał lubi i co akurat mam do dyspozycji, wymyśliłam przepis na "Uroczystą owsiankę sernikową". Spód stanowi owsiano-otrębowy duet, z dodatkiem miodu, połączony mlekiem i jajkiem, zaś nad serowym środkiem króluje czekoladowa śliwka.  Z chrupiącym, apetycznym kokosem. 

Nieco dziś długo i refleksyjnie, ale tak jest, że rocznice skłaniają do rozmyśleń i rozliczeń. Rok to i dużo i mało. Ale gdy ma się małe dziecko okazuje się, że dziwnym sposobem rok to, i dużo, i szybko :)


Uroczysta owsianka sernikowa



Składniki : * 5 łyżek płatków owsianych * 5 łyżek otrąb * 2/3 szklanki mleka * 3 jajka * 2 łyżki miodu płynnego* 50 dag śliwek * łyżka kakao * 4 łyżki płatków owsianych (do śliwkowego wierzchu) * 275 g twarogu białego (ja użyłam półtłustego) * 2 łyżki cukru brązowego * łyżka mąki ziemniaczanej *  banan * cynamon * wiórki kokosowe

Sposób przyrządzenia:

Do naczynia żaroodpornego wsypać płatki owsiane, a następnie otręby. W naczyniu rozbełtać mleko z 2 jajkami. Zalać płatki, a następnie polać miodem. Ser biały rozgnieść widelcem, dodać do niego jajko, mąkę, zmiksowanego banana i cukier. Cukier polecam dodawać stopniowo i próbować, by znaleźć idealny poziom słodkości. Dosypać cynamon, do smaku. Można dodać odrobinę jogurtu naturalnego, by łatwiej połączyć składniki. Lub je po prostu zmiksować.  Następnie wyłożyć na spód owsiany.
Aby przygotować śliwkowy wierzch należy pokroić na połówki i wypestkować owoce, następnie je zmiksować. Po zmiksowaniu wlać do rondelka, dodać płatki owsiane, gotować na małym ogniu, aż płatki będą miękkie. Pod koniec gotowania dodać cukier (około łyżki u mnie), kakao i cynamon ( około pół łyżeczki). Jeszcze ciepłe śliwki przełożyć na ser, posypać wiórkami kokosowymi i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni (z termoobiegiem), na około 35 minut. 

Smacznego! I zapraszam do mojej akcji o kuchni w klimacie międzywojnia. Informacje TUTAJ


P.S. Dodam, że Rafał, który jest bardzo wybredny stwierdził, że jest świetna :)

sobota, 17 sierpnia 2013

Ponadpokoleniowe drożdżowe ciasto podróżne ze śliwkami i porzeczkami

Wróciwszy z krótkich rodzinnych wakacji w górach, umieszczam wpis specjalny. Choć przepis zawarty w nim prosty i stary jak świat. A przynajmniej jak świat moich wspomnień.
Pragnąć zachęcić, a może ośmielić,  wszystkich autorów blogów kulinarnych do udziału w mojej akcji "Najlepsze wiktuały w powiecie, czyli... kuchnia w klimacie międzywojnia " postanowiłam stworzyć post,  który, gdybym nie była jego autorką w pełni wpisywałby się w ramy akcji. 
Mam nadzieję, że was wprowadzi w klimat i zainspiruje do pracy twórczej.
W drodze na krótki wypoczynek, zapatrzona w uciekający za szybą krajobraz, powoli smakowałam delikatne, puszyste wnętrze drożdżowego ciasta ze śliwkami. Obowiązkowo z kruszonką, która zawsze znika na początku. 
Wraz z tym smakiem - prostym i miękkim, powróciły do mnie wspomnienia. Obrazy związane z dzieciństwem na wsi i z opowieściami mojego dziadka. Najlepiej zapamiętaną chwilą z pracy na roli, zbierania ziemniaków - moment przerwy po dzwonach na Anioł Pański. A z tą chwilą nierozerwalnie wiąże się smak ciasta drożdżowego popijanego wiejskim mlekiem, zjadanego w cieniu furmanki.
Co ciekawe mój dziadek opowiadał mi taką samą historię, tylko z sobą, a wcześniej z swoim tatą w roli głównej. Tak to jest, że ciasto drożdżowe jest idealne dla każdego podniebienia, niezależnie od wieku,  statusu społecznego czy epoki .
Idąc tym tropem w swoich rozmyślaniach (nie po raz pierwszy zresztą), zaczęłam wyobrażać sobie rolę ciasta drożdżowego w dwudziestoleciu międzywojennym. Szczerze - idealnie się wkomponowuje w moją sielską wizję tamtych czasów. A i w prawdziwą, niewyidealizowaną jeszcze lepiej. 
Bo ciasto drożdżowe pasuje zarówno do srebrnej patery, jak i wiklinowego kosza. Nie gorzej wygląda w  koszu piknikowym i  podróżnej sakwie zabieranej na polowania. 
Myślę, że zrobione z mąki zmielonej w pobliskim młynie, domowego masła i mleka z dodatkiem owoców z sadu smakowały tak dobrze, że nawet nie jesteśmy sobie tego w stanie wyobrazić i odtworzyć... Ale możemy spróbować stworzyć coś drożdżowego, co będzie przypominać tamten przysmak.
Ja już swoją próbę podjęłam i widok zajadających się wszystkich domowników (a i gości również), mówi mi, że wszystko wyszło znakomicie! 
P.S. Przepis, który podaję jest w mojej rodzinie od pokoleń, więc jest niezawodny.


Ponadpokoleniowe drożdżowe ciasto podróżne ze śliwkami i porzeczkami


Porcja na dużą blachę


Składniki: * 1 kg mąki (pół na pół  z pełnoziarnistą u mnie) * 6 dag drożdży * 20 dag cukru * 15 dag masła * 4 żółtka * 2 jajka *o, 5 mleka * 25 śliwek węgierek * 20 dag czerwonych porzeczek 

Kruszonka: 200 g mąki * 100 g masła * 100 cukru



Sposób przyrządzenia:

Aby przygotować zaczyn podgrzejmy lekko mleko (pamiętajmy, ma być ciepłe, nie gorące - inczej drożdże nie zaczną pracować), w misce rozetrzyjmy drożdże z łyżką cukru, dodajmy mleko, 12 dag mąki. Zostawić do wyrośnięcia. Zwykle trwa to około 20 - 30 minut, ale kiedy ciepło na polu, tak jak w niektóre ostanie dni, to czas wyrastania się skraca. 
W międzyczasie jajka ubić z resztą cukru. Masło stopić i ostudzić. Do miski przesiać mąkę (ja mieszam pół na pół pszenną białą z pełnoziarnistą, dodać ubite jajka, rozczyn i masło, a następnie wyrabiać do momentu, aż ciasto przestanie się kleić do rąk. 
Przykryć miskę ściereczką i zostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia (aż podwoi objętość). 
Blachę wyłożyć pergaminem, śliwki poprzekrawać na pół i wypestkować.
Wyrośnięte ciasto wyrobić jeszcze raz krótko i podzielić na dwie części.
Pierwszą rozłożyć równo na blasze (trzeba popracować trochę palcami), a następnie ułożyć na cieście porzeczki. Przykryć drugą częścią i ułożyć pokrojone śliwki (trzeba je powciskać palcami w ciasto, żeby nie spadły podczas pieczenia, gdy ciasto będzie rosnąć). 
By przygotować kruszonkę po prostu mieszamy ze sobą wszystkie składniki. Posypujemy kruszonką.
Ciasto wstawiamy do nagrzanego (160 stopni z termoobiegiem) piekarnika na około 40 minut.



Smacznego!