23 lutego 2016

Świat Muminków w fińskim Naantali [zdjęcia]

Jeśli w dzieciństwie lubiliście Muminki, na pewno wielu z Was chciało wtedy spotkać swoich ulubionych bohaterów serii - muminkową rodzinę, Ryjka, Małą Mi, Włóczykija, Migotkę czy Paszczaka. Te dziecięce marzenia da się spełnić! W Finlandii znajduje się Świat Muminków, Muumimaailma. Odwiedziłam to miejsce kilka dni temu - uśmiech nie schodził mi z twarzy przez cały czas, radość było też widać wśród pozostałych zwiedzających, tych młodszych i starszych.



Lunapark znajduje się w miejscowości Naantali, w południowo-zachodniej części Finlandii, niedaleko Turku. To tutaj właśnie można uścisnąć dłoń Tatusiowi Muminka, przytulić się do serdecznej Mamusi Muminka, popsocić z Małą Mi czy porozmawiać z Włóczykijem. Wszyscy bohaterowie bardzo chętnie pozują do zdjęć, pozdrawiają odwiedzających już z daleka i zapraszają do wspólnej zabawy.




W centrum wzrok przykuwa domek Muminków, taki, jakim pewnie zapamiętaliście go z wieczorynki. Kto nie chciałby zajrzeć do środka?! Mnie najbardziej urzekł ślubny portret państwa Muminków, cieszyłam się też, że mogłam wziąć do ręki torebkę Mamusi i zajrzeć do czarodziejskiego kapelusza.
















Zajrzałam też do domku Paszczaka, pełnego motyli i roślin.






Lunapark otwarty jest sezonowo, od połowy czerwca do połowy sierpnia (zawsze dobrze sprawdzić daty na stronie internetowej), otwiera się także na krótko zimą (w tym roku na tydzień w lutym - bo przecież Muminki normalnie zapadają w sen zimowy!). Poza sezonem wyspa też jest dostępna do zwiedzania, ale wiele domków jest wtedy zamkniętych i nie ma szans na spotkanie futrzastych (i nie tylko) postaci. Poza tym, w sezonie odbywa się też wiele dodatkowych atrakcji: przedstawienia i występy, zabawy, konkursy i tym podobne. Na terenie parku znajdują się też restauracje i budki z różnego rodzaju przekąskami i napojami oraz sklep z pamiątkami (ilość i różnorodność muminkowych gadżetów sprawiła, że mi po prostu zmiękły kolana).

Wstęp do parku w sezonie jest płatny (20 zimą i 28 latem, dzieci do drugiego roku życia wchodzą za darmo).

















Jak trafić do Świata Muminków?


Do Świata Muminków najlepiej dostać się z Turku (lata tam WizzAir z Gdańska), a stamtąd do Naantali kursuje komunikacja miejska. W sezonie letnim można dopłynąć tam także parowcem Ukkopekka, a po Turku kursuje wówczas muminkowy autobus,  zabierający pasażerów spod ważniejszych hoteli w mieście.





A Wy, wybralibyście się w taką sentymentalną podróż?
A może zachęciłam Was do zorganizowania wycieczki z dziećmi?


Źródła:

17 lutego 2016

Co zabrać ze sobą na wycieczkę do Szwecji?

Niedawno na blogu pojawił się wpis gościnny w wakacyjnym duchu. Dziś kolejny post, który pomoże Wam w urlopowych przygotowaniach. Przygotowałam dla Was krótką listę - wiosenno-letni (choć nie tylko) niezbędnik na wypady do Szwecji. Lista jest subiektywna, bo oparta na tym, w jaki sposób i na jakich warunkach ja organizuję swoje wycieczki do Szwecji - jeśli ktoś z Was lubi wyjazdy pod namiot albo chce jechać do Skandynawii łowić ryby - na pewno na tej liście znalazłyby się zupełnie inne sugestie! Znajdziecie więc tu listę rzeczy, które zawsze znajdują się w moim bagażu.


1. aparat, obowiązkowo także ładowarka i karta pamięci

Aparat to zawsze pierwsza rzecz, jaką pakuję. Wprawdzie zawsze można zrobić zdjęcia telefonem, ale ze zdjęć z komórki nigdy nie jestem tak zadowolona jak z tych z aparatu. Obowiązkowo pakuję także ładowarkę - nawet jeśli wyjazd jest dość krótki - oraz zapasową kartę pamięci (ta akurat przydaje się podczas dłuższych wyjazdów, kiedy wiem, że nie będę miała możliwości zrzucania zdjęć na bieżąco). Z racji tego, jakiego bzika mam na punkcie Szwecji, fotografuję mnóstwo rzeczy - w Sztokholmie i Ystad pochłonęło mnie na przykład robienie zdjęć drzwi i bram. Z każdego wyjazdu mam też przynajmniej jedno zdjęcie kota. Ale nie oszukujmy się, w Szwecji warto mieć aparat zawsze pod ręką, bo niemal co chwilę pojawiają się piękne, warte utrwalenia widoki.







2. peleryna przeciwdeszczowa

Wiem, że w innym wpisie przekonywałam, że brzydka pogoda w Szwecji to stereotyp, że wcale nie jest aż tak zimno i brzydko. Pisałam też niedawno w komentarzu do posta na blogu Direction: Sweden!, że kilka lat temu przyjechaliśmy ze Szwecji pięknie opaleni. Od paru lat lato jednak bywa deszczowe (z czego sami Szwedzi śmieją się w memach). Żeby nie dać się się przemoczyć do suchej nitki podczas zwiedzania, dobrze w plecaku mieć pelerynę przeciwdeszczową (albo inną kurtkę czy płaszczyk tego rodzaju). 


Pogodziłam się już z tym, że w pelerynce nie wygląda się najlepiej, że upodabnia człowieka do znienawidzonej Buki z "Muminków". Ale pelerynka "uratowała" mnie już kilka razy, zresztą w plecaku zajmuje naprawdę niewiele miejsca, przez co jest znacznie praktyczniejsza niż parasol (poza tym drażnią mnie turyści z parasolami, którzy zasłaniają innym turystom wszystko co się da, leją z nich innym wodę na głowę i nieustannie próbują wydłubać oko).

No i, co więcej, pelerynki noszą nawet księżniczki ;)

źródło

3. jedzenie

Trochę się martwię, że ten punkt może być nieco kontrowersyjny, bo dla niektórych wożenie ze sobą jedzenia to  przykład cebulactwa. My, jakby na to nie patrzeć, wciąż jesteśmy studentami i jako studenci do tej pory jeździliśmy do Szwecji właśnie po studencku. Zawsze mieliśmy ze sobą trochę prowiantu, z którego korzystaliśmy, przyrządzając sobie posiłki w kuchni w hostelach czy u gospodarzy na CouchSurfingu. Czasem w połączeniu ze szwedzkimi zakupami wychodziły nam z tego niezłe hybrydy polsko-skandynawskiej kuchni.

Nie przeginajcie oczywiście w tej kwestii. Wiadomo, może nie zawsze nas stać na codzienne jedzenie na mieście, ale nie wyobraża sobie nie próbować lokalnego jedzenia, pisałam o tym jako o jednej z lekcji otwartości podczas podróżowania

(Mąż w tym momencie podpowiada mi, żeby przypomnieć Wam, że absolutnie nie możecie przegapić takich rzeczy jak: räkmacka czyli kanapka z krewetkami, nazywana przez nas żartobliwie "kanapką z robakami", bułeczki cynamonowe czy prinsesstårta czyli "tort księżniczki", określany przez Męża jako "zielone ciastko". Fajnie jest też zdecydować się na coś regionalnego, jak np. pyzy kroppkakor na Olandii).








4. karta płatnicza I gotówka

Chociaż o Szwecji mówi się, że jest na dobrej drodze, by stać się krajem bezgotówkowym, dobrze jest mieć ze sobą i kartę płatniczą, i gotówkę. Drobne mogą się przydać np. do szafek w muzeach (choć w zasadzie i Szwedzi, i Duńczycy w kasie chętnie pożyczali nam monety). Gotówka może też być potrzebna, jeśli będziecie robić zakupy na pchlich targach (loppis). Lub po prostu, jeśli będziecie mieć problemy z płatnością kartą. Poza tym, przyglądając się banknotom, zawsze można dowiedzieć się czegoś o kulturze Szwecji ;)




5. przewodnik

W Szwecji zawsze podobało mi się, że nawet malutkie miasteczka miały w strategicznych miejsach swój punkt informacji turystycznej, najczęściej z darmowym planem miasta i mapką okolicy. Bardzo często można też zabrać ze sobą różne foldery i broszury (najbardziej urocze są te przeznaczone dla dzieci, z zagadkami i łamigłówkami, chciałabym więcej takich rzeczy widzieć u nas) - nigdy nie miałam problemu z ogarnięciem zwiedzania. 

Należę jednak do osób, dla których spontaniczność to zmora. Lubię mieć wszystko zaplanowane, najlepiej z dużym wyprzedzeniem. Przewodnik po danym kraju lub regionie może się przydać, żeby wcześniej przygotować się do wycieczki czy żeby zabić czas w pociągu czytaniem ciekawostek. 

Przewodnik znalazł się na liście dopiero na piątym miejscu, bo są takie wyjazdy, kiedy spontaniczność się opłaca i tacy turyści, którzy ewidentnie preferują zwiedzanie tego, co w przewodnikach nie jest opisane.



6. jeśli odwiedzasz znajomych - papierosy i alkohol :)

Ostatnim punktem skłaniam, żebyście nie myśleli tylko o sobie, ale też o innych. Nie palę i nie znoszę prostego skojarzenia Polska=alkohol, ale o uzupełnienie domowych zapasów proszą często Polacy, o trunkach z Polski czasem piszą też gospodarze z CouchSurfingu, a o żubrówkę (konkretnie) prosili mnie nie raz szwedzcy znajomi. Bo akurat te towary są w Szwecji bardzo drogie, a niektóre rodzaje ciężko dostępne.



A co Wy dopisalibyście do tej listy?


15 lutego 2016

"Księgarnia spełnionych marzeń" Katariny Bivald - lepiej nie?

Zdecydowanie bardziej lubię Wam polecać książki niż odradzać sięganie po nie. Po lekturze "Księgarni spełnionych marzeń" Katariny Bivald muszę jednak zabrać się za to, co mniej przyjemne.




Książka rzuciła mi się w oczy w księgarni - bardzo spodobała mi się okładka (widziałam, że niedługo pojawi się nowe wydanie tego tytułu z nową okładką, która akurat bardzo mi się nie podoba), urzekły też opisy - książka o magii książek wydawała mi się spełnieniem moich marzeń na tamten moment. Poza tym według opisów "Księgarnia spełnionych marzeń" to "natychmiastowy bestseller w Szwecji, w ciągu miesiąca kupiony przez 16 prestiżowych światowych wydawców". Brzmi imponująco. Żeby było jasne - nie spodziewałam się szczególnie ambitnej prozy, zupełnie świadomie sięgałam po coś lekkiego, trochę słodkiego, dobrego na weekendowe czytanie pod kocem czy jako wypełniacz czasu podczas jazdy tramwajem.

"Księgarnia spełnionych marzeń" opowiada o prawie trzydziestoletniej Szwedce Sarze, pracującej w księgarni i kochającej książki. Swoją pasję dzieli z Amy, staruszką z małego, sennego amerykańskiego miasteczka. Długo piszą do siebie listy, przesyłają sobie paczki z książkami. Kiedy Sara traci pracę, postanawia po raz pierwszy wyruszyć poza Szwecję - przyjmuje zaproszenie listowej przyjaciółki i jedzie do Stanów. Na miejscu okazuje się, że starsza pani zmarła. Sara zostaje sama, ale jednocześnie ma wokół siebie ludzi, których trochę jakby znała dzięki korespondencji z Amy. Okazuje się, że czas spędzony w Broken Wheel zmieni nie tylko Sarę, ale też i tę niewielką lokalną społeczność.

Z książką miałam problem, ponieważ bohaterowie wydawali mi się kompletnie nierealni. Przerysowani w taki sposób, że aż jakby "niedorysowani". Momentami aż było mi przykro, że autorka wykreowała postaci tak infantylne i naiwne. Zastanawiałam się chwilami, czy powieść naprawdę ma rozgrywać się współcześnie - jak dla mnie dużo było w niej tonu pensjonarki z zupełnie innej epoki. Zamiast optymizmu, którym ma napełniać książka zgodnie z opiniami na okładce, ja częściej czułam chęć potrząśnięcia bohaterami, by wreszcie się jakoś ogarnęli.

Przyznaję, że miałam ochotę odłożyć książkę na bok, ale wciąż łudziłam się, że może jeszcze coś się rozkręci. Liczyłam też bardzo na wątek miłosny, który niestety też okazał się raczej mdły.

Jedyne, co naprawdę mi się podobało, to literackie odniesienia, zarówno w rozważaniach Sary, jak i we fragmentach jej korespondencji z Amy. Nawet zaznaczyłam ołówkiem kilka tytułów klasyki literatury, których sama nigdy nie czytałam, a wiem, że powinnam nadrobić zaległości. Nie najgorszy był też pomysł wplecenia listów Amy jako przerywników między rozdziałami, opowiadającymi o Sarze - czytelnik dowiadywał się wtedy więcej o Broken Wheel, a korespondencja stawała się przyczynkiem do literackich nawiązań.

Inną jeszcze sprawą jest to, jak został przetłumaczony tytuł. Szwedzki Läsarna i Broken Wheel rekommenderar znaczy "Czytelnicy z Broken Wheel polecają", świetnie odzwierciedla więzi, jakie w końcu nawiązują się w tym małym miasteczku. W polskiej wersji "Księgarnia spełnionych marzeń" brzmi moim zdaniem jakoś tak bardziej ckliwie.

Choć książki nie polecam, jak mieszkańcy Broken Wheel, ani nie spełniła moich marzeń, to skreślam ją z listy w ramach wyzwania "W 2016 roku czytam i oglądam ze Szwecjoblogiem" jako ta, której akcja nie dzieje się w Szwecji.

Katarina Bivald Księgarnia spełnionych marzeń (Läsarna i Broken Wheel rekommenderar)
tłum. Ewa Chmielewska-Tomczak
Wydawnictwo Amber
2014

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...