Markiza de Merteuil to kobieta, z którą nie warto zadrzeć- nieznane jest jej słowo "przebaczenie", jeśli ktoś ośmielił się ją w jakiś sposób znieważyć. Opuszczona przez hrabiego Gercourt dla intendentowej zamierza zemścić się na mężczyźnie, starannie snując intrygę, w jaką wplątana zostaje młodziutka- piętnastoletnia zaledwie- Cecylia Volanges, która niedawno opuściła mury klasztoru urszulanek i zaczęła bywać na francuskich salonach. O rękę niewinnej jeszcze dziewczyny stara się nie kto inny, jak Gercourt, dlatego stała się ona obiektem zemsty markizy. Kobieta zamierza ośmieszyć i poniżyć zarówno jego jak i ją, przy pomocy dawnego kochanka- wicehrabiego de Valmont- który miałby uwieść Cecylię. Ten jednak ma swój własny cel- usilnie stara się zdobyć prezydentową de Tourvel, której cnotliwość i pobożność czynią rozkochanie tejże kobiety w jego osobie nie lada wyzwaniem...
Od chwili przewrócenia przeze mnie ostatniej strony dzieła Pierre'a Choderlos de Laclos'a minęło już kilka dobrych dni, a ja nadal nie mogę jednoznacznie ustosunkować się do do tej powieści- po jej lekturze tak wiele mieszanych odczuć, emocji i refleksji kłębi się w mej głowie, iż ciężko, naprawdę ciężko wysnuć mi z nich jasne i klarowne wnioski. Nie przepuszczałam nigdy, że książka ta zaliczana, nie do końca właściwie moim skromnym zdaniem, do klasyki romansu, aż tak wiele da mi do myślenia. A wszystko dlatego, iż od samego początku podchodziłam do "Niebezpiecznych związków" nieodpowiednio, błędnie traktując je jedynie, jako osiemnastowieczną opowieść miłosną, która swą skandalizującą tematyką, jak na oświeceniowe czasy, w jakich przyszło żyć Laclos'owi, gorszyć mogła ludzi kilka wieków temu, a do życia tych współczesnych nie wnosi już nic znaczącego. Faktycznie swoboda obyczajów, rozwiązłość, rozpusta, niestałość w uczuciach i wyuzdanie francuskiej arystokracji opisanej w tejże książce, w dzisiejszym świecie, który zbyt często- mam wrażenie- staje na głowie nie szokuje czytelnika tak bardzo jak niegdyś. Zaskakuje go jednak- a przynajmniej tak było w moim przypadku- sama powieść i to bynajmniej nie swą epistolarną formą. Biorąc pod uwagę jej tematykę, jaką pokrótce starałam się Wam przedstawić na samym początku, starając się przy tym nie zdradzić zbyt wiele z fabuły i wszystkie intrygi markizy de Merteuil, o jakich czytamy zupełnie naturalnie przypisujemy "Niebezpiecznym związkom" etykietkę "romans". Po części książka ta nim jest, ale na pewno nie zwyczajnym, czy typowym, bo nie traktuje on o miłości, o nie! Przede wszystkim jest to powieść psychologiczna, a Laclos okazuje się być spostrzegawczym badaczem tej gorszej strony ludzkiej natury. Listy wymieniane między jej bohaterami są nie tylko źródłem informacji na ich temat, jakie poznajemy z punktu widzenia wielu postaci, dzięki czemu obraz protagonistów jest pełniejszy i bardziej kompletny, ale także wyrazem ich skomplikowanej i złożonej osobowości. To niesamowite, ileż możemy się o danej postaci dowiedzieć już z samego sposobu pisania przez nią listu! I tak na przykład korespondencja młodziutkiej Cecylii w swej prostocie i zwięzłości pokazuje szczerość i naiwność dziewczyny, a przesyłki hrabiego de Valmont wypełnione kwiecistymi (i nie rzadko prowokacyjnymi), starannie przemyślanymi metaforami, z których żadna nie jest dziełem przypadku świadczą o jego elokwencji, śmiałości, pewności siebie i umiejętności sprawnego manipulowania innymi ludźmi. Najciekawsze są zwłaszcza listy wymieniane między nim a markizą de Merteuil- tylko wobec siebie bowiem, pozwalają sobie na chwile szczerości, podczas, gdy relacje z pozostałymi budowane są na fałszu- bo i ich dziwaczna więź jest interesująca. Ciężko właściwie powiedzieć, co tak naprawdę między nimi jest- przyjaźń, czy nie do końca wygasłe uczucie z gatunku tych romantycznych- ale zdecydowanie nie ma tam całkowitej obojętności. Relacja między tą dwójką ma jednak w sobie i coś toksycznego- jak pisał w przedmowie tłumacz "Niebezpiecznych związków" Tadeusz Boy-Żeleński stanowią oni dla siebie jednoosobową publiczność, informują się nawzajem i chwalą swymi najnowszymi romansami, podbojami i "zdobyczami" miłosnymi, prowadząc swego rodzaju wyścig w uwodzeniu i rozkochiwaniu w sobie kolejnych osób. Dziwaczne, och niezwykle dziwaczne to osobowości, którym daleko do bycia pozytywnymi. Początkowo ciężko powiedzieć, która z nich jest gorsza- to para z piekła rodem, stworzona do snucia intryg oraz manipulowania i uzupełniająca się nawzajem. Nieprzypadkowo jednak markiza de Merteuil uważana jest za kobietę-demona. Dlaczego? Tego już nie zdradzę- jeśli jesteście ciekawi sprawdźcie sami.
"Niebezpieczne związki" to pierwsza i jedyna powieść Pierre'a Choderlos de Laclos'a i to z niej właśnie wyłania nam się obraz samego pisarza. Autor okazuje się być równie chytrą bestią jak stworzeni przez niego bohaterowie- kpi nie tylko z protagonistów, ale i z całej powieści, a nawet swej osoby, czym zwraca uwagę czytelników. Wyśmiewa także naturę człowieka- jego naiwność w miłości i przyjaźni- i pokazuje jej ciemną stronę, na przykładzie markizy i hrabiego de Valmont unaoczniając ludzką obłudę, fałsz i skłonność do traktowania drugiej osoby przedmiotowo i grania na jej uczuciach, co czyni jego powieść dziełem z wydźwiękiem pesymistycznym. Tematyka "Niebezpiecznych związków" złożona z intryg i romansów sugeruje powieść łatwą i przyjemną, ale w rzeczywistości nią nie jest, choćby ze względu na język, którym została napisana- jest on niezwykle kunsztowny, złożony, pełny kwiecistych metafor, a przez to i nie zawsze łatwy w odbiorze. Może on znużyć czytelnika- ja sama przyłapałam się na tym, że momentami przy lekturze dzieła Laclos'a zwyczajnie się wyłączam, a niektóre jego fragmenty czytam bardzo pobieżnie. Myślę jednak, że warto doczytać je do końca- powoli, nieśpiesznie- nie tylko, by poznać finał intrygi usnutej przez markizę de Merteuil, ale zwyczajnie dla siebie. "Niebezpieczne związki" to bowiem kawałek po prostu dobrej, światowej literatury. I klasyka. 4/6