Zima. Nie będę oszukiwać. Ta pora roku nie ma nic wspólnego z baśniową ośnieżoną krainą. Przynajmniej ta polska zima to jedno wielkie nieporozumienie. Deszcz zamiast śniegu, lub jakiś dziwny opad, który topiąc się nim jeszcze dotknie podłoża, zamienia siebie i wszystko dookoła w breję otulającą świat w szare barwy. Gwar przedświąteczny i atmosfera, która kończy się, zanim święta na dobrą sprawę się rozpoczną. Zima kojarzy mi się z przygotowaniami do świąt, mimo że przecież wtedy jest jeszcze kalendarzowa jesień. Po nowym roku zima mogłaby dla mnie odejść w zapomnienie. Spóźniła się na ferie świąteczne? Ma szansę za rok, teraz poproszę słońce i ciepłą, późną wiosnę. Ale nie ma tak dobrze. Trzeba przetrwać każdą porę, nawet jeśli ta odbiega od obrazów z hollywoodzkich produkcji (chyba że jesteśmy gdzieś w Tatrach, wtedy zwracam honor). W końcu ku mojemu ogromnemu niezadowoleniu, czekają nas co najmniej trzy wspaniałe miesiące, podczas których wychodząc rano z domu będzie równie ciemno jak popołudniem, kiedy będzie się do niego wracać. Miesiące w których nie raz zmokniemy, pewnie nie raz zamarznie nam w nosie (czy Wy też nie znosicie tego uczucia, kiedy wychodzicie na zewnątrz, bierzecie wdech i no...?) i nie raz zatęsknimy za słońcem.