Od jakiegoś czasu maluję... Powiedzmy że coś w stylistyce
ikon. Na grubych, dębowych deskach, albo resztkach po półkach i innych
odzyskanych drewienkach ;) żaden tam ze mnie profesjonalista – drukuję obrazek,
kalkuję, nanoszę kolory. W sumie ikony kopiowało się z podlinnika, więc niejako
niezgodności nie ma ;) Ale akryl, to już inna historia :)
Marzy mi się choć kursik jakiś, że o profesjonalnej nauce
nie wspomnę, ale trochę to za dużo kasy kosztuje i chyba wolę mieć farby i
deski, niż profesjonalną wiedzę... Mam już w sumie upatrzony podręcznik, trzeba
tylko kiedyś kupić... No nic :)
Dzisiaj pokażę Wam faceta w którym się zakochałam :) Chłop,
który jest w ogóle jakby nieistotny, prawie nie istnieje. Najbardziej
zdyskryminowany facet w Biblii jednym słowem mówiąc. A niby u Żydów kobiety
były nieważne... Przedstawiam Wam świętego Józefa.
Kiedyś grzebiąc po internecie znalazłam rysunek, ale
namalowany chyba węglem (oczywiście źródła podanego nie było, więc jakby kto
wiedział...:) I nigdy w życiu nie myślałam o tym, żeby go malować. Jezus,
Maryja, aniołowie – tak. Ale nie Józef. Bo i po co? Taki jakiś dziwny święty
pojawiający się ewentualnie na Boże Narodzenie. Nigdy na niego nie zwracałam
uwagi. Ale jak to mówią, punkt widzenia zmienia się od miejsca siedzenia i
będąc w różnych sytuacjach, człowiekowi pojawiają się w głowie różne
zapatrywania na różne tematy...
(oryginał - źródła nie znam...)
Dostał dziwne miejsce na ścianie. Prawie ostatnie wolne, bo
wszystko w domu zajęte półkami pod książki. Mianowicie między jedną taką półką,
a kanapą – że kiedy na dzień jest złożona, to w sumie go widać, ale może umknąć
uwadze. Ale tak chciałam, bo chciałam go blisko. Żeby czuwał, żeby może się
wstawił gdzie trzeba i popychał tematy do przodu...
Cudowny facet. Przychodzi do niego jego narzeczona i mówi: jestem
w ciąży. Niby takie nic, no ale przecież nawet ze sobą nie spali. Czyli kto
inny ją pierwszy dorwał... Ha! I to nie jakiś tam sąsiad, któremu można w ryj
strzelić, tylko Bóg. A jak Bogu strzelić? Jak dobrym człowiekiem musiał być,
żeby jej nie powiedzieć „spadaj”. Przecież mógł Anioła nie posłuchać, że niby
ma głupie sny itp. I Jezus byłby z patologicznej rodziny... Gdzieś czytałam, że
Józef robi za ochroniarza, że się nie ujawnia żeby dobrze chronić swoją
rodzinę. Ale chyba guzik prawda – mój mąż też jest ochroniarzem, zwłaszcza na
koncertach pod samą sceną i żebym nie została zgnieciona o te płotki, to musi
być widoczny ;) Myślę, że chodzi o coś innego, ale jako wielbiciel teorii
spiskowych jeszcze do tego nie dotarłam...