Ci, którzy są tu z nami dłużej, wiedzą, że jestem 'typowym' dzieckiem PRL-u, wychowywanym tzw. twardą ręką. Także dosłownie. Dlatego w sposób dość oczywisty wyznaję zasadę zero przemocy, również tej psychicznej. Inna sprawa, że moje naturalne - jak się zdaje - reakcje na pewne sytuacje, chłopcy często odbierają jako niesprawiedliwość. Pytanie więc, gdzie się właściwie zaczyna karanie i czy każda kara to już przemoc.
Sama tego nie wiem, więc nie podejmuję się definiowania. Opowiem Wam po prostu, jak to wygląda na naszym podwórku i liczę, że Wy opowiecie mi o Waszych metodach. Bo choćby tylko po ostatnim poście wiem, jak wiele możemy się od siebie nawzajem nauczyć :)
Kiedy zostałam mamą, miałam w głowie kilka myśli, które - o, naiwności! - wydawały mi się planem wychowawczym. Jedną z nich było zdanie zasłyszane na terapii edukacyjnej: "kochaj i łap nad przepaścią", drugą - wyczytane w moim ulubionym "Sensie": "dziecko zdobywa nowe umiejętności, uczy się np. wspinać na krzesło albo skakać z trzech schodów na raz, a rodzic natychmiast odbiera mu przyjemność z tych nowo odkrytych możliwości, mówiąc, że nie wolno lub niebezpiecznie; nic dziwnego, że maluch się buntuje" (to nie jest dokładny cytat, bo nie nauczyłam się przecież tekstu z magazynu na pamięć, ale oddaje to, o co chodziło). Więc chciałam być wyrozumiała, nie blokować tych możliwości i łapać tylko nad przepaścią. W tej kwestii niewiele się zresztą zmieniło, bo chłopcy nadal chodzą poobijani i poobdrapywani, z guzami od tego swobodnego poznawania świata i swojej motoryki. Ale kiedy po siódmym w ciągu kwadransa upadku Niedźwiadka kładę bokiem krzesło, żeby się już więcej nie wspinał, on odbiera to jak karę i płacze, patrząc na mnie z wyrzutem. Albo kiedy J.J. pędzi rowerem przez ulice, nie rozgląda się i ignoruje moje prośby (39 próśb) o ostrożność, oznajmiam, że wracamy do domu, bo po prostu się boję, że w końcu wjedzie komuś pod koła i stanie się nieodwracalne. Konsekwencja to czy kara? Dla niego na pewno to drugie.
Jeszcze do niedawna J.J. nie miał pojęcia, co słowo "kara" w ogóle oznacza. Kiedy powiedziałam, by przestał coś robić, bo dam mu karę, zapytał podekscytowany, co mu DAM :D Nie zamierzałam kar jako takich wprowadzać, bo konflikt kończył się na słowie "przepraszam". Najczęściej z obu stron. Ale bycie konsekwentną zwyczajnie przestało wystarczać. Bo mogę pouczać w nieskończoność w kwestii wchodzenia w butach (!) do zimnej wody, wspinania się na telewizor (płaski!), rzucania widelcami, ba! nawet rzucania szklanymi świecznikami, jedzenia piasku, mydła, psiej karmy, wchodzenia w mokrych/brudnych butach na łóżko itd., itp. Ale nie mogę (i jest w tym zawarte "nie potrafię"), kiedy w grę wchodzi agresja. Więc kary w naszym domu pojawiły się z pójściem J.J.'a do przedszkola i przyniesienia przez niego stamtąd metod siłowych rozwiązywania konfliktów, a raczej wymuszania swoich rozwiązań.
Kiedy mnie uderzył, był odsyłany do swojego pokoju, by sprawę przemyśleć. Potem szłam do niego, przytulałam go i pytałam, czy chce przeprosić. Przepraszał i było po sprawie. Z czasem jednak znów to nie wystarczało, bo izolacja sprawiała, że agresja J.J.'a rosła. Rzucał przedmiotami, kopał w drzwi i wcale nie chciał przepraszać. To są sporadyczne przypadki, ale wciąż zdarza mu się wpadać w taką właśnie histerię i wtedy (właściwie tylko wtedy) dostaje karę, np. pięć dni bez bajek. Zazwyczaj ta kara jest wynikiem wspólnych negocjacji. Kiedy się już uspokoi, siadamy przytuleni i rozmawiamy:
- Zachowałeś się nieładnie i chciałabym, żebyś zapamiętał, żeby tego więcej nie robić. Zapamiętasz?
- Nie wiem.
- Zrobimy coś, żebyś spróbował zapamiętać. Co byłoby twoim zdaniem odpowiednie: tydzień bez słodyczy czy cztery dni bez bajek?
- Nooo, może bez słodyczy. Chociaż nie. Mam ochotę na lody czekoladowe. To wolę bez bajek.
- W porządku. Więc bez bajek.
- Okej.
Ostatnio zdarzyła się też dwa razy taka sytuacja, że J.J. dostawał histerii pod wpływem kontaktu z innym dzieckiem. Karą miał więc być zakaz pójścia na kolejne przyjęcie, na którym ten chłopiec był. Po rozmowie i pertraktacjach zamieniliśmy karę na trzy dni bez bajek. Na trzecim spotkaniu J.J. zachowywał się już bardzo w porządku, czyli nie brał złego przykładu. I został za to pochwalony.
Innym razem nie mogłam opanować jego agresji. Pomimo próśb i prób oddalenia się, w ataku szału uderzył mnie kilkakrotnie. Złapałam go więc mocno za rękę, ścisnęłam ją i krzyknęłam "przestań!" Wtedy J.J. zaczął płakać, że sprawiłam mu ból. Najpierw zaczęłam mu tłumaczyć, że on również sprawił mi ból, ale potem pomyślałam, że w ten sposób nauczę go, że wolno odpowiadać agresją na agresję, a nie taki był mój cel. Więc znów poczekałam, aż się uspokoi, usiedliśmy i zaczęłam:
- Bardzo przepraszam, że cię tak mocno ścisnęłam. Nie chciałam sprawić ci bólu. Chciałam tylko, żebyś przestał mnie bić. Pamiętasz, że prosiłam cię wiele razy, żebyś przestał?
- Pamiętam.
- I przestałeś?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie wiem.
- A ja nie wiedziałam, co robić. Nie miałam innego pomysłu i tak cię złapałam. Co ty byś zrobił?
- Nie wiem.
- Ja też nie wiem, co zrobię następnym razem. Może już nie będzie następnego razu, hm?
- Może nie. Nie mogę ci obiecać. Ale spróbuję.
- A ja spróbuję wymyślić jakiś inny sposób, okej?
- Okej.
W sumie te kary zdarzają się u nas rzadko i mogę podobne sytuacje policzyć na palcach dwóch rąk. Znacznie częściej, kiedy tracę cierpliwość, krzyczę lub się wyłączam. Kiedy krzyknę, natychmiast przepraszam i wykorzystuję moment oszołomienia, żeby przekazać to, co chcę. Kiedy się wyłączam, to dlatego, że widzę brak efektu swoich działań, czuję swoje zdenerwowanie i wiem, że to siebie muszę w pierwszej kolejności uspokoić. Jeśli mogę wyjść, wychodzę. Jeśli nie - ślepnę, głuchnę, milczę i głęboko oddycham. Zen ;)