Boimy się, my-mamy, dorastania naszych dzieci. To chyba drugi z naszych lęków głównych. Zaraz po tym o życie i zdrowie. Nie, że nam wyfruną i tyleśmy je widziały, tego też, ale mniej przecież, bo rozsądek (i trochę ego) nam podpowiada, że takie dobrze wychowane to choć zadzwonią. Czujemy zresztą tę więź, mocniejszą niż cokolwiek innego. Tę miłość, którą dajemy bez limitu. Wierzymy, że wróci, kiedy to nam trzeba będzie zmienić pieluchy i nas karmić łyżeczką.
Boimy się ich dorastania, bo to... boli. Je boli. A ich ból w naszym odczuciu mnoży się razy milion. Co najmniej. Boli spadanie ze schodów i z roweru. Boli kontakt z piekarnikiem i z nożem. Boli za ciepła herbata i za zimny serek. Wyrwany "niechcący" kabel od DVD (no, ten najbardziej boli tatę). Jest płacz, kiedy coś "się zgubi" albo "się stłucze", albo "się popsuje". Kiedy wielki Złomek z plastiku połknie 2 złote i nie raczy nawet drgnąć. Kiedy klapka biletomatu przytrzaśnie palec. Kiedy pani w kiosku rzuci surowe spojrzenie i zapyta: "Co powiedziałeś? Nie rozumiem." No, oczywiście! Szok! Ktoś nie rozumie! Jak tak można?! Mama zawsze rozumie. Nawet jak dziecko wydaje z siebie ciąg dźwięków w stylu "hał hał ała ała aaaaaaaaaaa", to ona wie, że mowa o psie, który się uderzył, a teraz śpi.
Mama.
Więc pędzimy czym prędzej, my-mamy, na złamanie karku, żeby tej pani w kiosku wytłumaczyć, ten bilet wyjąć, znaleźć, skleić, kolejne pieniądze na te 2 złote rozmienić. Pędzimy i tracimy po drodze głowę oraz wszystkie chlubne ideały, dotyczące wychowywania do życia w społeczeństwie.
Ano, w społeczeństwie! Tam, na zewnątrz, w tym świecie pełnym ludzi, którzy nie łapią w lot, rzeczy martwych, ale złośliwych, trudnych zadań, niedoskonałości, upadków i rozlewów krwi.
Otwieramy ten parasol albo... klatkę. Uff! Są bezpieczni.
Kto mógłby nam mieć za złe tę troskę, ten pęd? Jesteśmy mamami. To nasz obowiązek: chronić nasze dzieci. Prawda?
Prawda. Ale to, co zaczyna się niewinnie: od tych tłumaczeń i małych aktów rzucania się na pomoc ma przykrą tendencję do zmieniania się niespostrzeżenie w zwykłe wyręczenie, ba! nawet w życie, w myślenie ZA dziecko, za chwilę jednak dorosłe, pomimo naszych usilnych starań zatrzymania czasu. W "proszę Pani, a czy on nie mógłby poprawić tej oceny, on jest zdolny, tylko leniwy", w "daj tę listę lektur, wypożyczę/kupię", "zmęczyłeś się? skończę za ciebie" itd., itp.
Zanim się obejrzymy, nie mamy koło siebie słodkiego maleństwa, które nas potrzebuje, a cwanego lenia lub niepełnosprawnego dorosłego. Znacie takie osoby. Pewnie niemało. Znacie też ich mamy. Może taką macie. Może taką jesteście. Jeśli tak, przestańcie! Natychmiast!
Dzieci są ciekawe świata i ludzi, chcą same, chcą próbować, nie czują lęku - to my im go wpajamy, wkładają ręce, balansują, biegną gdzieś, coś łamią, rozkładają na części, naciskają guziki - robią wszystko, żeby poznać, żeby WIEDZIEĆ. Pozwólmy im na to. Niech granicą ich dojrzewania i samodzielności nie będą nasze obawy, tylko to podstawowe bezpieczeństwo (życie i zdrowie).
Niech upadną, niech popłaczą, niech powtórzą raz jeszcze, i jeszcze, i trzysta trzydziesty ósmy raz. SAME.
***
J.J.: Nie chcę już jeździć na nartach, mamo.
Ja: Co się stało? Zmęczyłeś się?
- Nie.
- Nie podoba ci się?
- Podoba, bardzo. Ale się przewracam.
- A ile razy się przewróciłeś?
- Już trzy.
- O, to za mało! Żeby dobrze jeździć na nartach, trzeba się przewrócić 37 razy.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
- To muszę się jeszcze pouczyć.
I poleciał :)
Dzień później sama zaliczyłam wywrotkę. Potem jeździłam już bez. Po koniec J.J. podsumowuje:
- Nieźle ci idzie, mamo, ale chyba się nigdy nie nauczysz, bo tylko raz upadłaś.
:D
***
- Mamo, chcę mieć swoją kartę z punktami i sam kasować.
- A jak ci wleci w śnieg, to nie będziesz płakał? - pytam, bo tak było dzień wcześniej.
- Nie wleci, bo tata zawiesi mi sznurek i będę ją miał na szyi. Załatwiłem to.
***
- Tato, sam będę jechał na orczyku, dobra?
- Dobra, ale on mocno szarpie i łatwo z niego spaść.
- To spadnę.
***
Ja: No, jak ty założyłeś te buty? Są do połowy rozpięte. Śnieg ci naleci do środka.
J.J.: A co? Nie mogę sobie tak nosić, jak chcę?