Autor: Petra Hůlová
Tytuł: Plastikowe M3, czyli czeska pornografia
Tłumaczenie: Julia Różewicz
Wydawnictwo: Afera
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Tytuł: Plastikowe M3, czyli czeska pornografia
Tłumaczenie: Julia Różewicz
Wydawnictwo: Afera
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Petra Hůlová, to
prawdopodobnie jedna z najwybitniejszych autorek czeskich (muszę wierzyć na
słowo, bo z jej prozą spotykam się po raz pierwszy), jest laureatką
najważniejszych czeskich nagród literackich, a Plastikowe M3, o którym dziś mowa, zostało przeniesione na deski
teatru.
I tak się właśnie zastanawiam jak by tu zacząć opowieść o tej książce,
żeby nie wyszło płasko i masłowato.
Plastikowe
M3, czyli czeska pornografia, to książka, która
wnerwia, podnieca, wznieca, zachwyca i odkrywa, obala i rozwala, jak kto woli. To
sto pięćdziesiąt trzy strony luksusu słownego, jaki podarowała czytelnikom sama
autorka, a w przypadku Polaków również tłumaczka Julia Różewicz.
Aby krótko streścić
fabułę napiszę, że jest to monolog trzydziestoletniej prostytutki, która
odkrywa tajniki najstarszego zawodu świata. Ale proszę Państwa, jak ona to
robi! To znawczyni świata, relacji międzyludzkich. Zdaje się, że ta kobieta
poprzez kuluary swojego łoża, odkryła wszelką tajemnicę, jaka tylko może
istnieć między kobietą a mężczyzną w digiświecie. Dziwicie się? Digiświat? To
nic innego jak to, w czym obecnie żyjemy na co dzień. Właścicielka plastikowego M3 tego nie
pochwala, jest tradycjonalistką, czego daje wyraz w swoich przemyśleniach.
Zmysł obserwacji to ona ma! I to jeszcze jaki! Profesjonalistka w każdym calu.
Ma dopiero trzydzieści lat, ale niczym stara wyga bryluje w swoim plastikowym
M3 obsługując luksusową klientelę, przy okazji poczynając obserwacje godne
prawdziwego psychologa, a nawet psychiatry, choć sama zarzeka się, że nie
cierpi psychologizowania i kiedy klient zabiera się do smętnej gadki,
szybciutko kończy takie spotkanko.
Jak widać nie trzeba
być obieżyświatem, aby poznać tajemnice oka cyklopa i raszpli (penis męski). Można
brylować między plastikowym mieszkankiem, a galerią handlową i chłonąć więcej niż
psycholog, który gości na swojej kozetce setki pacjentów dziennie. Czytając sama powoli zaczynałam się gubić w
skojarzeniach, kim właściwie jest ta kobieta? Psychologiem, prostytutką, a może
filozofem? Niby mimochodem, między jednym klientem, a drugim, tak sobie napomyka,
o czymś wspomina, nawiązuje, a to do różowego krawata, a to do zapasowych
bluzek taszczonych w przepastnych torbach przez kobiety dotknięte
menopauzą. Nowoczesna kurtyzana ma wiele
do powiedzenia, ba, w myślach kręci swój własny program telewizyjny, który rozwiązuje
tajemnice tego świata (kim są kobiety z torbami, stryjkotatulowie itd.)
Fantazja, wyrafinowanie i wiedza godna pozazdroszczenia, okraszona zmysłem wynalazcy,
tak bym określiła w kilku słowach bohaterkę tej nietuzinkowej książeczki.
Plastikowe
M3
zdecydowanie nie jest książką dla każdego. Co wrażliwszych może ogłuszyć, kiedy
bez pardonu i zażenowania od pierwszej strony wtyka się w każdą najmniejszą
część ciała, drażni, miętosi i wyciska siódme poty, czy co tam jeszcze…
Na kolana powala
tłumaczenie Julii Różewicz, która po tej lekturze stała się dla mnie mistrzem
słowa i słowotwórstwa. Trzeba mieć nie lada głowę, (taki eufemizm) żeby tak doskonale
przetłumaczyć tekst trudny, naładowany nowym słowem, jeśli nie swobodnym
słowotwórstwem. Nie wiem jak czytałoby mi się tę książkę w oryginale, ale mam
wrażenie, że sukces w Polsce zapewniło jej genialne tłumaczenie właśnie. Oj
fantazja Pani Julii nie zna granic. To trzeba przyznać. Nie chcę tutaj sypać
wulgaryzmami, których w książce jest wiele (pierwszy raz mnie tak bardzo nie
raziło nagromadzenie tylu brzydalskich słów), a cytowane tak ad hoc, bez
kontekstu, mogłyby nie zostać dobrze odebrane. Wspomnę więc tylko o zabujałce, stryjkotatulku (to jest dopiero historia!), wstydziochu
nadwstydziochowatym i mój numer jeden,
czyli określenie sąsiadek bohaterki z tej samej kamienicy, jako ciężkodupiaste schabybaby. Czytając Plastikowe M3, pękałam ze śmiechu,
rozszerzałam oczy ze zdziwienia, a niejednokrotnie zakrywałam oczy ręką.
No
rozebrała nas Pani Hůlová do naga! Bez dwóch zdań!
Kawał doskonałej
literatury!