Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

29 stycznia, 2013

Odczarowuję

Akt pierwszy
Muzyka: 

Znam tylko adres i idę tak, jak każe mi intuicja. Nie wiem jeszcze jak wygląda jej nowy pokój i gdzie teraz trzyma ulubione torebki, nie ma tam mojej szczoteczki do zębów. Przez trzy lata liceum byłam jej lokatorką z doskoku; dzieliła się ze mną łóżkiem, jedzeniem i kosmetykami. Zostawiała mi swoje klucze kiedy wracała do rodziców i wiadomo było że stan w jakim będę nocą, nie sprzyjałby wracaniu do domu. Nie widziałyśmy się od końca matur: dwadzieścia miesięcy. Sześćset trzynaście dni.
Na ostatniej prostej tryb shuffle postanawia poczęstować mnie Marią Peszek. O fak, o kurwa, o jacię; odruchowo cofam się w czasie. Słyszałam ją ostatnio jakieś sześćset trzynaście dni temu. Znów poczułam się trochę jak bitwa i stan wojenny. Nie wiem, czy powitanie nie okaże się zbyt niezręczne.

K. otwiera mi drzwi i mam wrażenie, że wyszłam tylko na imprezę na której urwał mi się film a czasoprzestrzeń lekko zagięła. Parzy herbatę i rozmawiamy o rzeczach, których przez maile nie dało się przepchnąć. Zawijam się w tej samej pościeli co dawniej i chociaż nie wiem jeszcze, gdzie teraz trzyma kubki, zawartość pudełka z biżuterią mogę oglądać bez pytania. Pierwszy raz widzę te ściany i czuję się w nich bezpiecznie. Jak dobrze, czas nic nie spieprzył.
Ulżyło mi.


Akt drugi
Muzyka:

W życiu nie byłam tak szczera (to pewnie przez Jacka D. w ilościach niewskazanych), wyrzuciłam z siebie ból gromadzony przez dwa lata. Trzeci wieczór piję*, ale udało mi się przesłuchać to dziś po raz pierwszy od dawna bez spazmatycznego płaczu. Zwijam się w kłębek, znowu ulga.

*Post jest publikowany dnia czwartego, tym razem na trzeźwo. Alkohol ściął mnie z nóg.

01 sierpnia, 2012

Orkiestra dusz

Wpis powinien pokazać się automatycznie.


Chociaż polskiej muzyki nie słucham zbyt często, mam na swojej playliście pewną świętą trójcę. Każdą z grup odkryłam wcześniej czy później w gimnazjum i do tej pory gdy przypomnę sobie o którejś z nich, na nowo niektóre piosenki powalają mnie na kolana.

Oryginalna nie będę, przynajmniej w dwóch trzecich: mowa o Kulcie, Hey i Lao Che. Nie tworzę tu pierwszych, drugich czy trzecich miejsc - jednak to za tymi ostatnimi jeździłam na koncerty w różne miejsca w województwie (na jeden nawet prosto z koncertu Nosowskiej z ekipą) i do ich piosenek skakałam pod sceną w deszczu, na antybiotyku, dzień przed maturą z polskiego. To ze względu na nich notka pojawia się właśnie dziś. 


Panowie stworzyli krążek nazwany po prostu Powstanie Warszawskie. Panowie krążkiem tym zafascynowali mnie tak bardzo, że w wieku lat piętnastu, kombinując jak łysy koń pod górę wymknęłam się w moją pierwszą podróż stopem do stolicy. Do Muzeum Powstania Warszawskiego, nie Złotych Tarasów. Panowie ci zagrali w Proximie koncert, którego nagranie powoduje u mnie jak najbardziej realne dreszcze. Niech przemówi video, oto mój bezwzględny faworyt (tak, w 1:55 słychać strzały): 



Madonnę też lubię.

11 marca, 2012

crows behind my window

Minął - w dodatku bezpowrotnie raczej - czas kiedy w kalendarzu więcej miałam wpisanych terminów imprez, kulturalnych iwentów i spotkań, niż obowiązków, rzeczy do nauczenia, zaliczenia i odhaczenia. Nie minął za to mój samozachowawczy instynkt, forma samoobrony przed 'muszę'. Wrzaski i znaczące pochrząkiwania leżących na drugim planie skryptów zagłuszam odkryciami z lastfm, muzyka nie nudzi mi się szybko (vide statystyki odsłuchań Floydów) ale czasami jestem głodna nowości a wyżej wymieniony portal jest w kwestii odkryć niezastąpiony. Nie wiem dlaczego na zasadzie podobieństw podrzucił mi Julię Marcell,
ale ja się nie gniewam: proszę spojrzeć.
Troska o własne zdrowie też jest ważniejsza niż laboratoria; przeglądam atopowe-zapalenie.pl i zmieniam zdanie co pół godziny. Może spróbuję z cyklosporyną, rozwalę się od środka ale przynajmniej będę wyglądać. Może homeopatia, łyknę krople i do gry wejdzie całkiem nowa skóra. Może, może, może... Podobne dylematy mam w kuchni, albo przechodzę na ścisłą dietę i jem tylko ryż, wafle ryżowe, płatki ryżowe i ryżowy makaron, albo pieprzę to i uszczęśliwiam się bananem. Pierwszą opcję byłam w stanie przerobić przez dwa dni, nie byłam w stanie wepchnąć w siebie więcej niż mieściłoby mi się na dłoni. Plusy: może po takim menu mogłabym leżeć na plaży trochę dalej od billboardu 'Uwaga foki'. Minusy? Od braku cukru chodziłam sfrustrowana, z hodowanymi troskliwie kompulsywnymi zapędami po dłuższym okresie stosowania rzuciłabym się na czekoladę, później zdrapała sobie skórę i na nowo popadła w depresję, taką leczoną depresję, nie pitu pitu jakieś.
Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Tylko glutenu konsekwentnie unikam, boję się gnoja jak O.S.T.R. zestarzeć.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka