Dzisiejsza notka miała być radosna. Niestety, nie będzie. Podłapałam doła.
Podzielę ją sobie na trzy części.
Więc po kolei:
1. Maska z białą glinką i jogurtem naturalnym.
Przygotowałam sobie mieszankę:
10 ml jogurtu naturalnego
5 ml glinki białej
+ rozcieńczyłam to wszystko 5 ml wody przegotowanej, bo mieszanka wydała mi się nieco zbyt gęsta (a może tak miało być?)
Nałożyłam na skórę głowy palcami (można skorzystać z wacika) i poszłam dokończyć jogurt. Po jakichś 20 minutach zmyłam maskę i umyłam włosy szamponem Babydream.
Efekty? Nie piecze, nie swędzi, znaczy nie podrażniło. Wydaje mi się, że skóra nieco odetchnęła, a jeśli dzięki temu będzie się mniej przetłuszczać - jestem za :)
Wg informacji na stronie ZSK, biała glinka jest najdelikatniejszą z glinek, więc nadaje się do tych delikatniejszych "skór" a dzięki zawartości glinu absorbuje nadmiar sebum i ściąga pory.
2. Warkocz.
Przeglądając blogi (wybaczcie, ale nie pamiętam, na którym blogu), natrafiłam na filmik instruktażowy, na którym pokazano, jak krok po kroku wykonać taki oto warkocz. Oczywiście mój jest krzywy i nierówny, ale kiedyś na pewno uda mi się zapleść go poprawnie ;)
Jak na pierwszy raz i tak jest dobrze ;)
3. Tonik z kwasem salicylowym.
I tu jest moja porażka...
Znalazłam przepis na tonik, całkiem prosty i przyjemny, zamówiłam produkty, paczka przyszła.
Jak tylko udało mi się znaleźć chwilę czasu, wzięłam się za tworzenie.
I niby wszystko było dobrze, do czasu...
Zamarzył mi się tonik o wyższej zawartości kwasu salicylowego niż w przepisie. Italiana poradziła mi, by trzymać się proporcji z wodorowęglanem sodu, tak więc usypałam sobie 4% kwasu salicylowego i 3% wodorowęglanu. Dodałam do zlewki z wodą.
Spodziewałam się tego, że będzie kipiało, wodorowęglan sodu chyba lubi sobie musować.
Jak już wszystko opadło, wyciągnęłam z łaźni wodnej i poczekałam aż ostygnie.
Jak ostygło, wyglądało tak:
Wytrąciły się igiełki. Jak sądzę, te igiełki to mój kwas salicylowy.
Rozmieszałam to, ale nie chciało za groma się rozpuścić. Niby wiem, że kwas salicylowy trudno rozpuszcza się w wodzie, ale zaczęłam kombinować z pH. Wynosiło około 3.
Dodałam kwasu mlekowego i nieznacznie podskoczyło, zaczęło zbliżać się do 4. Kwas dalej się nie rozpuszczał.
Podejrzewam, że to po prostu mój brak czytania ze zrozumieniem przy okazji tych zdań, ze strony ZSK.
"Gdy otrzymamy juz klarowny roztwór wyjmujemy mieszaninę z łaźni
wodnej, czekamy aż się ochłodzi i dodajemy wyciąg z aloesu i na koniec
kwas mlekowy aż ustalimy pH na poziomie 3-4. Tutaj opis jak ustalić pH.
UWAGA - przy obniżeniu odczynu poniżej pH 3 kwas salicylowy wypadnie z roztworu.
Regulacje pH przeprowadzamy na zimnym roztworze. Gdy będziemy
dochodzili do pH 3 każda kropla kwasu mlekowego będzie powodowała
powstawanie zawiesiny kwasu salicylowego, który będzie się rozpuszczał
aż nie zejdziemy z pH poniżej 3."
I już nie rozumiem...
Kilka pytań do bardziej zaawansowanych ;)
Mój tonik ma mieć pH rzędu 3-4, tak?
A kwas salicylowy przy pH wyższym od 3 nie rozpuszcza się, wytrąca się z roztworu.
Więc czy te igiełki mają tam być, czy mam mieć roztwór klarowny?
I czy wyciąg z aloesu nie ucierpiał, jeśli tonik był podgrzewany po jego dodaniu?
Obecnie zlewka z igiełkami stoi sobie na moim biurku, bo już nie ogarniam...
Chyba sobie daruję te kosmetyki.
EDIT: Odratowałam!
Rzeczywiście, dodanie wodorowęglanu sodu baaardzo poprawiło sytuację, udało mi się uzyskać klarowny roztwór! Musiałam go przy tym nieco rozcieńczyć, ale jest :)
Siempre, gdybym mogła - wyściskałabym Cię! :)
Mam teraz nauczkę, żeby poczytać o pólproduktach, których używam coś więcej, szczególnie, kiedy zmieniam recepturę :)
Jutro (w sumie to dziś :P) pochwalę się, jak wyglądała akcja ratunkowa i może wspomnę, jak sama odratowałam krem z kwasem migdałowym ;)
A wszystkim Wam raz jeszcze dziękuję za komplementy włosowe :)
Może się włosie namyśli i pozwoli warkoczom pozostać na nich przez więcej niż dwie godziny :P