Wydawnictwo Rebis zrobiło wznowienie pozycji, którą wydało ciut wcześniej, licząc na to że serial przyciągnie na nowo uwagę i rozpali wyobraźnię. Niby jest spory potencjał - zagadkowa pandemia wybijająca prawie całą ludzkość, przerażająca wizja świata, który nagle zmienia się się na naszych oczach, garstka ocalałych i próby budowania na nowo zasad jakiejś społeczności.
Pisana niedługo po wojnie, gdy ludzie pewnie chcieli nowej nadziei i odpoczynku, na powrót stawiały pytanie o to czy możemy czuć się bezpiecznie w swoim komfortowym życiu, czy jest to coś niezmiennego, co przekażemy dzieciom, wnukom, a one wciąż i wciąż będą to jeszcze unowocześniać, ulepszać, dla wygody kolejnych pokoleń.
Postapokaliptyczne wizje zwykle w literaturze i filmie są spektakularne, a tu wszystko jest takie... zwyczajne.
sobota, 1 marca 2025
Ziemia trwa - George R. Stewart, czyli nowy początek, czy po prostu pogodzenie się z upadkiem
sobota, 22 lutego 2025
Kotka na gorącym blaszanym dachu, czyli załatwmy to w rodzinie
Robert: Wiesz, mam wrażenie że nie chodzi głównie o majątek, więcej w tym troski o to, że ukochany jeszcze bardziej pogrąży się w depresję - mając środki będzie miała możliwość wciąż mu pomagać. Choć wydaje mi się na niczym nie zależeć, gdy rzeczywiście zabraknie im funduszy, będzie za późno by szukać rozwiązań, a alkohol coraz bardziej wpędza go w obojętność. Również wobec niej.
Czemu kotka? Może chodzi o jej urodę, jakiś luz, a jednocześnie ten dach wydaje się kuszący ale i mało wygodny, aż niebezpieczny, bo trudno na nim wytrzymać. Przecież odstaje od reszty rodziny i nie chodzi jedynie o brak dzieci, ale i o jej bezpośredniość, nie trzymanie się konwenansów.
wtorek, 18 lutego 2025
Sto lat samotności, gdy wszystkim wydawało się, że nie da się zrobić z tego filmu
Dzieło sztuki! Reżysersko, aktorsko, zdjęciowo - pod każdym względem. Wierne, a jednocześnie jednak trochę odrębne. Marquez powinien być dumny. I miejmy nadzieję, że ludzie nie pozostaną jedynie przy filmie, sięgną również po oryginał.
czwartek, 13 lutego 2025
Opowieść Podręcznej, czyli znikają kolory, znika wszystko, zostaje czerwień
Widziałem już film (patrz tu), czytałem książkę (patrz tu) i wracam do tej historii po raz kolejny, tym razem w powieści graficznej. I wiecie co? Wciąż robi wrażenie.
Dystopia kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood na pewno odżyła na nowo i rozpaliła wyobraźnię po pojawieniu się serialu, mocno też była wykorzystywana przez środowiska feministyczne jako argument przeciwko zaostrzaniu przepisów o aborcji.
Choć dla bohaterki urodzenie dziecka było czymś ważnym i nigdy nie myślała o przerywaniu ciąży, w tej historii ważne jest prawo wyboru. System w którym nie możesz decydować o sobie sama, jesteś zmuszana do określonych zachowań, podejmowania jakiejś roli, daleki jest od demokracji, choćby się przypisało do tego cudowną ideologię. W dystopii Atwood wszelkie zmiany miały być lekarstwem na katastroficzną sytuację demograficzną - mężczyźni zdecydowali zatem, że trzeba zakazać kobietom pracy, zmusić je do powrotu do roli opiekunki ogniska domowego. A jak to nie zadziałało? To wdrożono kolejne kroki.
sobota, 8 lutego 2025
...i ujrzeli człowieka - Michael Moorcock, czyli szamocąc się duchowo i psychicznie
Najnowszy tom z kolekcji Wehikuł czasu, wydawanej przez Rebis, to rzecz która pewnie niektórych oburzy, ale jest naprawdę smakowita, szczególnie jeżeli człowiek sobie uświadomi, że to powieść sprzed 60 lat. I powiem Wam że wciąż może zaskakiwać, wciąż skłania ku refleksji.
Czy jest obrazoburcza, jak pewnie niektórzy by okrzyknęli. Cóż. Jeżeli ktoś podchodzi do Biblii bardzo zasadniczo i nie akceptuje ani żadnych żartów (patrz Żywot Briana) ani też jakiejkolwiek alternatywnej wizji historii Jezusa, lepiej niech po ten tytuł nie sięga. Ja nie czuję się obrażony, bo zdaję sobie sprawę, że celem autora nie było wmawianie nam, że nie było prawdziwego Syna Bożego, tylko opowieść o tym jak pewna obsesja może okazać się czyimś przekleństwem, odbierając całą radość życia. Różne sceny rzeczywiście są dość niesmaczne, pamiętajmy jednak że to wszystko próby skonfrontowania się z tradycją ludzi, którzy pragnęli by to odrzucić. Lata 60 pełne są takich eksperymentów i wiele z nich po prostu warto pominąć milczeniem, a nie wyciągać na wokandy sądowe i jeszcze bardziej nagłaśniać. Coś się neguje, a potem ze zdziwieniem obserwuje, że i tak dla ludzi w chaosie współczesności to na tyle ważne, że próbują do zniszczyć, ośmieszyć, obrzydzić. A im bardziej próbują, tym bardziej sami okazują się godni współczucia i ogarnięci jakimś szaleństwem. Skoro Boga nie ma, to czemu o nim wciąż tyle myślicie i powraca jako punkt odniesienia (negatywnego, ale jednak odniesienia) w tym co głosicie?
To nawet nie jest kwestia zabawy motywami fantastyki naukowej (patrz podróże w czasie i możliwość ingerowania w wydarzenia), ale przede wszystkim analiza czyjejś psychiki, tak mocno skupionej na próbie odpowiedzi na swoje wątpliwości, że poświęca się temu całe życie.
Co porusza martwych - T. Kingfisher, czyli i wszystko pochłoną grzyby
W sumie nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać, ale przyznajcie że tytuł i okładka dość kuszące i oryginalne. Niestety z zawartością trochę już słabiej. Rozumiem modę na retelling i wcale nie uważam, że korzystanie z klasycznych historii oznacza brak własnych pomysłów. Nie zawsze jednak wystarczy inwencji by rzeczywiście uznać coś za na tyle atrakcyjne, ciekawe, by zasługiwało na szeroką dyskusję, pozostajemy raczej na poziomie zabawy pewnymi motywami. Tym razem na warsztat wpadło klasyczne opowiadanie Edgara Allana Poe "0Zagłada domu Usherów". Kto pamięta niedawny serial być może będzie spodziewał się przeniesienia akcji w czasy nam współczesne, ale autorka uznała, że wystarczy trochę udziwnić bohaterów, dodać mocny charakter feministyczny czy też transpłciowy i to wystarczy by historia nabrała bardziej współczesnego charakteru.
O ile klimat więc udało się stworzyć całkiem ciekawy, jakiś element grozy, tajemnicy na pewno jest tu obecny, to niektóre pomysły w takim kształcie dla mnie są mało zrozumiałe i mało potrzebne. O ile postać kobiety mykologa, pasjonatki nauki jest napisana fajnie, to stworzenie emerytowanej żołnierki która w dodatku używa dukaizmów i określa się jako onu/jemu, pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Wymagałoby na pewno rozwinięcia, jakiejś podbudowy (jak choćby w uroczej dualogii Becky Chambers), a tak stanowi jakiś detal, mający niewiele znaczenia a utrudniający trochę lekturę i tym samym denerwujący.
sobota, 26 października 2024
Ogród Ramy - Arthur C. Clarke, Gentry Lee, czyli Nowy Eden albo niewykorzystana szansa
Od początku jak się okazało mieli być eksperymentem, byli obserwowani, a Obcy w którymś momencie postanowili zdradzić im trochę sekretów swoich technologii, a także przekazać im zadanie jakie chcieliby im zlecić. W tym czasie ze związku Nicole i Richarda narodziły się już dzieci i to właśnie okazało się dla nich najtrudniejsze - rozstanie, bo tylko część z nich miała wrócić na Ziemię, by przekonać ludzi do tego, by stali się częścią większego projektu mającego na celu przeskoczenie na kolejny poziom rozwoju. Rama miała stać się zaczątkiem nowej społeczności, eksperymentem, ale i doprowadzić do bliższych kontaktów z cywilizacją, która może ich wiele nauczyć.
I to chyba ta warstwa, socjologiczna, społeczne, psychologiczna, czyli obserwowanie nie pojedynczych ludzi, którzy rozumieją wagę zetknięcie się z wyżej rozwiniętymi istotami, ale dużych grup, napięć jakie tam się tworzą, dominuje w tej powieści. Jest ciekawie, ale trochę umyka ta tajemniczość jaka towarzyszyła nam dotąd. Wciąż niewiele wiemy o Obcych i to każde spotkanie z nimi jest intrygujące. Gdy zaczynamy się przyglądać ludziom, stajemy jednak przed obrazami, które są jakby bardziej znajome.
sobota, 19 października 2024
Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham, czyli oni nas przewyższają, więc należy się ich bać
Zdaje się, że na podstawie Kukułczych jaj nie tak dawno powstał serial, może kiedyś go dorwę i sprawdzę czy z takiej ramotki udało się zrobić coś trzymającego w napięciu. Wyndham na pewno ma dobre pomysły, ale gdyby to było pisane dziś, na pewno ktoś by trochę podkręcił temperaturę wydarzeń, co zrobiło by dobrze tym tekstom. Pisane w latach 50 wciąż mają w sobie trochę tej dziwnej brytyjskiej sztywności, akcja toczy się powoli i choć jest ciekawie, nie brakuje dramatycznych wydarzeń, to wszystko jest podane w taki dziwnie chłodny sposób. Ma to swoisty urok, ale też trzeba przyznać że odbiega od naszych przyzwyczajeń, gdzie to wszystko jest przecież podkręcone.
Wyndhama interesuje wspólnota, to jak reaguje na różne zagrożenia, jego bohaterowie szukają sposobu na rozwiązanie problemów, trzymanie gardy wobec ciosów jakie zadaje im los. Jeżeli pozwolimy sobie na poświęcenie jednostek, nie przejmując się ich losem, wkrótce możemy zostać sami - razem możemy być jednak silniejsi. To szczególnie istotne nie tylko w sytuacji katastrofy naturalnej, ale i ataku z zewnątrz jak w tym przypadku.
niedziela, 13 października 2024
Lady Makbet - Ava Reid, czyli słaba pośród silnych?
Retelling to dość modny nurt, a ostanie lata przynoszą wysyp nowych wersji różnych historii opowiadanych z kobiecego punktu widzenia. Czasem wnosi to coś interesującego w nasze postrzeganie klasycznego utworu, innym razem tworzy się coś zupełnie nowego. Mam wrażenie, że trochę tak jest w tym przypadku - autorka zbyt daleko odbiegła od bohaterów, ich wizerunków, a zostawiła sobie jedynie ramy, które wypełniła zupełnie nowymi detalami. I tak w jej przypadku Lady Makbet to młodziutka dziewczyna, której rękę oddano tanowi Glamis, surowej twierdzy w Szkocji. Ona wychowała się na dworze, gdzie tętniło życie dworskie, a tu rządzą mężczyźni, rolą kobiet jest jedynie bycie żoną i matką przyszłych dzieci. Ani nie kocha swojego męża, może nawet się go lęka, ani też nie chce tu być. Ponieważ jednak musi, rozpoczyna swoją dziwną intrygę. Po co? Początkowo jedynie po to, by odsunąć od siebie to co nieuniknione, czyli nic poślubną. Powołując się na zwyczaj spełnienia trzech życzeń kobiety, zanim się odda mężowi, uruchamia spiralę wydarzeń, która wyrwie się spod kontroli.
sobota, 21 września 2024
Rękopis Hopkinsa - R.C. Sherriff, czyli nie będzie już mleka do herbaty?
Po zachwytach nad powieściami Wyndhama, które mimo blisko 70 lat od premiery, wciąż zachowują siłę i żywotność, tym razem o jednym z mniej udanych tytułów z serii Wehikuł Czasu od Wydawnictwa Rebis. No nie może być zupełnie idealnie, prawda?
Doceniam sam pomysł - oto na terenie Wysp Brytyjskich prowadzone są prace historyków z Azji i Afryki, by odnaleźć jakieś pozostałości po dawnym imperium. Jednym z takich dokumentów jest rękopis, cudem ocalały ze zniszczenia, jakie dotknęło tą ziemię. Po takim wstępie dalej śledzimy już treść samego pamiętnika, czy też zapisków opowiadających o czasach przed katastrofą.
I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Hopkins nie jest nikim ważnym, to gość, który żyje sobie na wsi i hoduje kury, ale ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, cały pamiętnik przeładowany jest więc stwierdzeniami jak to on został niedoceniony, pokrzywdzony, a przecież gdyby go posłuchano, to on przecież mógłby włożyć swój wkład w ratowanie cywilizacji.
Więcej jest w pierwszej połowie książki o kurniku, nagrodach zdobywanych przez jego kury, o tym jak mu się wygodnie żyje - skromnie, ale przecież ze służącą, niż o katastrofie jaka nadciąga.
sobota, 14 września 2024
Dzień Tryfidów - John Wyndham, czyli apokalipsa, której nikt się nie spodziewał
Drugie spotkanie z Johnem Wyndhamem w ramach serii Rebisu Wehikuł czasu i znowu zachwyt. Po siedmiu dekadach, to wciąż wciąga i funduje nam ciekawe przemyślenia na temat ludzkiej niefrasobliwości oraz reakcji wobec zagrożenia. Może delikatnie trąci myszką - główny bohater ma w sobie pewną sztywność i delikatność, tak charakterystyczną dla wyższych sfer, ale na pewno nie w stopniu, który nie pozwalałby na jego zaakceptowanie. Piszę o tym, bo kolejna moja lektura z tego cyklu, właśnie z wyżej wymienionego powodu, okazała się mało strawna, ale o niej może za tydzień, w sobotnim kąciku na Fantastykę.
Dzień Tryfidów nie powiela tego co było częste w powieściach SF z połowy XX wieku, czyli straszenia wojną nuklearną albo atakiem obcych. Tu zagłada przychodzi można by rzec od nas samych. A przynajmniej jej początek. Genetyczne eksperymenty, których konsekwencji nikt nie przewiduje, zachwycając się za to potencjalnymi korzyściami związanymi z obniżeniem kosztów produkcji, czy wydajności, to przecież zagrożenie jak najbardziej aktualne. Nasze zabawy w Pana Boga, naprawdę kiedyś mogą wyrwać się spod kontroli, zresztą pandemia Covid trochę nam to uświadomiła.
niedziela, 8 września 2024
Światłość w sierpniu - William Faulkner, czyli czy wciąż może zachwycać?
Na jakiś czas chyba będzie przerwa w notkach na blogu, ale wrócę niebawem, na pewno z dwoma spektaklami, z porcją fantastyki, ale może i jakiś reportaż się znajdzie...
A dziś klasyka. Ale w nowym wydaniu. Co prawda nie czytałem tłumaczenia Słomczyńskiego, więc trudno mi porównywać, rozumiem jednak powody szukania sposobu innego spojrzenia na jakiś tytuł. Czasem to chęć uwspółcześnienia, przybliżenia czytelnikowi czegoś co się trochę zestarzało, a czasem - i mam wrażenie, że to ten przypadek - jest to próba pokazania tekstu w jego oryginalnym brzmieniu. Bo Faulkner nie jest przecież pisarzem akcji czy dialogu, jego zdania i opisy są bardzo rozbudowane, tymczasem w poprzednich tłumaczeniach starano się to wygładzić, by tekst lepiej się czytał.
Tarczyński decyduje się na wierność oryginałowi i trzeba przyznać, że wiele fragmentów robi wrażenie, tak bardzo są plastyczne i tak bardzo czasem pobudzają wyobraźnię. Chwilami jednak można odnieść wrażenie, że szukanie jak najbardziej robiących wrażenie, kunsztownych porównań i zdań staje się ważniejsze niż sam sens tekstu. Tak jakby popisywanie się erudycją i swoją pomysłowością było tu w centrum.
A przecież tłumacz jednak powinien trochę chować się za autora, nie wychodzić przed niego... A może to jedynie moje wrażenie?
czwartek, 25 lipca 2024
Gusła, czyli gdy spotykają się światy żywych i zmarłych
Wizualnie - naprawdę bajka. Koncept też. Ale może dlatego że tyle razy już człowiek zagłębiał się w Dziady, iż nie bardzo już znajduje w nich coś dla siebie nowego. Pozostaje to wszystko na poziomie obrazów, gestów, słów, ale chyba już mniej emocji i jakichś refleksji. Katowani Mickiewiczem przez tyle lat, jakoś zamykamy się trochę na jego przesłanie. Ale może gdyby tak młodzi mogli od początku doświadczać tego w taki sposób jak na Gusłach, byłoby inaczej.
poniedziałek, 10 czerwca 2024
Makbet, czyli bójmy się autokratów
„Makbet” – jedna z najbardziej znanych sztuk Williama Szekspira, moja ulubiona. Mroczny horror, o ludziach, którzy nie będą mieć żadnych skrupułów sięgając po władzę, którym wiecznie mało pieniędzy, zaszczytów, honorów. Gotowych iść po trupach by to utrzymać i pokonać przeciwników. Ta tragedia opowiada historię szkockiego lorda Makbeta, człowieka szlachetnego i prawego, który po spotkaniu z „dziwnymi siostrami” (wiedźmami) i po ich równie dziwnych przepowiedniach, mimo wewnętrznego początkowego oporu, decyduje się wejść na ścieżkę zbrodni, by zdobyć koronę Szkocji. Jego początkowy opór przed dokonaniem zabójstwa gaśnie pod wpływem ambitnej, żądnej władzy żony. Zdobyta zbrodniczo władza sprawia, że do jej utrzymania potrzebne są kłamstwa, oszczerstwa, a w konsekwencji – kolejne zbrodnie. Historia Macbetów jest powolnym osuwaniem się w obłęd.
sobota, 8 czerwca 2024
Bill, bohater galaktyki - Harry Harrison, czyli chłopcze, ojczyzna cię wzywa
Powrót do lektury z lat licealnych. Wtedy chyba drukowała to Fantastyka i potem można było to sobie zszyć w książeczkę, nawet lakierowana okładka była do odcięcia. I tak wiele powieści, które dziś wznawia Rebis w ramach jednej serii klasyków mniej i bardziej znanych, poznawaliśmy wtedy w takiej trochę chałupniczej wersji. Z przyjemnością wracam do Harrisona, bo jako jeden z nielicznych, podbijał wtedy moje serducho poczuciem humoru. Przecież S-F nie musi być zawsze na serio.
W Billu, Bohaterze galaktyki, nie robi tego jednak jedynie dla zabawy, podobnie jak Hašek nie pisał Szwejka z tego powodu. To mocna satyra na militarystyczne zapędy, na imperializm, na robienie ludziom wody z mózgów poprzez podawanie im wspaniałych haseł, które są wielkimi kłamstwami.
piątek, 17 maja 2024
Śpiąca królewna, czyli bajka raczej dla dorosłych
W naszej świadomości bajka o Śpiącej królewnie funkcjonuje najczęściej w wersji przedstawionej w filmie Wolta Disneya. Delikatna królewna, posłuszna córka, niewinna ofiara złej, niewyrozumiałej wróżki, która po przebudzeniu poślubia zakochanego w niej królewicza. Ach, jak słodko… Spektakl jaki oglądaliśmy w Multikinie przygotowany został przez zespół baletowy Opery w Zurichu i ta wersja nieznacznie różni się od baśni braci Grimm i powiem szczerze, że po dotychczas oglądanych baletach, tych słodkich spektaklach dla dzieci, ta wersja jest jak ożywczy powiew świeżości, choć może raczej nie dla osób bez poczucia humoru, ksenofobicznych i konserwatywnych. Nie każdemu się ta wersja spodoba, ale ja na niej bawiłam się świetnie i śmiałam serdecznie patrząc na bohaterów i ich zachowanie, widząc zmianę konwencji odnośnie postaci Aurory i jej postępków. Niewiele mogę zdradzić, żeby nikomu nie psuć odbioru nowej wersji „Śpiącej królewny”, jednak uważam jest to zabieg ciekawy i zrobiony z poczuciem humoru.
czwartek, 18 kwietnia 2024
Wieczór Trzech Króli czyli Co chcecie
MaGa: Myślę, że podtytuł mówi wszystko 😊. Chcecie zabawy – macie zabawę, chcecie iluzji – macie iluzję, chcecie liryki – macie lirykę, chcecie muzyki – macie muzykę. I ten tytuł z królami, których na scenie nie ma 😊. Od początku śmiesznie. Zawsze mnie to bawiło.
Robert: Faktycznie nie da się jakoś odnaleźć śladu nawiązań do tego święta w sztuce, może Szekspirowi chodziło o to, że to był dzień na zabawę, dzień wolny, a on chciał zaproponować coś lekkiego ku rozrywce tłumów. Komedia pomyłek, z miłością w tle, lekka, a w wykonaniu zespołu Teatru Narodowego dodatkowo... muzyczna. Toż to prawie wodewil albo operetka, tylko tu nie zawsze chodzi o profesjonalizm w śpiewaniu (choć niektórzy potrafią to i to jak!), a właśnie o jeszcze bardziej podkreślenie atmosfery żartu, luzu, nawet jeżeli słowa padające ze sceny radosne nie są. Choć wzdychanie do ukochanej/ukochanego, gdy nie ma się szans na wzajemność boli, przecież wszyscy wiemy, że los tak pokieruje wszystkim, by jednak główni bohaterowie odnaleźli szczęście.
środa, 20 marca 2024
Maria Stuart, czyli polityka i uczucia
Robert: Aktorstwo na pewno broni ten spektakl, jak dla mnie trochę zbyt przekombinowany w warstwie wizualnej. Znamy argumenty obrońców takich rozwiązań: przecież współczesne stroje mają dać nam sygnał o aktualności danej historii. Tylko jeżeli one budzą niesmak, są nieestetyczne, a scena wydaje się pusta, to nie ma w tym żadnej nowości ani wartości dodanej. Nie oszukujmy się - stroje mogą dodać splendoru, można się za nimi schować, wiele mówią o postaciach. Jeżeli aktor sam nie wie czemu nosi na sobie uprząż jak dla psa, to dla mnie tu nic ciekawego w tym pomyśle nie ma.
MaGa: Walka o tron, walka dwóch religii i dwie kobiety, które zdają sobie sprawę, że nie jest możliwe panowanie nad całą Brytanią kiedy jedna jest królową Szkocji a druga królową Anglii i żadna nie ustąpi. Jedna z nich będzie zawsze zagrożeniem dla drugiej. Dwie silne indywidualności: Maria Stuart (Wiktoria Gorodeckaja) i Elżbieta I (Danuta Stenka) wprzęgnięte w intrygi, machinacje i polityczne pojedynki dają na scenie koncert gry aktorskiej.
środa, 3 stycznia 2024
Dziadek do orzechów, czyli jak co roku w okolicach świąt
Im więcej mi lat przybywa tym chętniej wracam do rzeczy sprawdzonych, tych które sprawiają mi radość albo z sentymentu. Nie dziwi więc, że w ferworze przygotowań świątecznych nagle zapragnęłam odpoczynku przy balecie „Dziadek do orzechów”. Widziałam już ten balet w wykonaniu Teatru Bolszoj a także Teatru Wielkiego w Warszawie. Bogata scenografia, feeria barw, piękno tańca klasycznego. Tym razem obejrzałam go w wykonaniu Royal Opera House z Londynu i miłe zaskoczenie. Ta wersja jest bardzo, bardzo czytelna więc chyba najlepsza do odbioru przez dzieci. Przecież to bajka bożonarodzeniowa, pełna magii, spełnionych marzeń i pięknej muzyki Piotra Czajkowskiego. Jeśli więc chcecie przybliżyć komuś balet, ta wersja jest do tego idealna.
wtorek, 7 listopada 2023
Chłopi, czyli ręka człowieka czy dzieło komputera
Chłopi okazali się przebojem kinowym jeszcze większym niż poprzedni film tych samych twórców, czyli Vincenta. Pewnie nominacja do Oscara pomogła, może dodatkowo zadział jakiś sentyment no i klasy szkolne pognały przed ekrany. Nic tylko się cieszyć, choć nie wiem czy na dłuższą metę pomoże to małym i średnim kinom, gdy ludzie wolą siedzieć przed telewizorami.
To jeden z tych obrazów, który na pewno na dużym ekranie robi większe wrażenie, bo wtedy cała jego malarskość w połączeniu z muzyką przeżywa się najmocniej. Dorota i Hugh Welchmanowie korzystają z prozy Reymonta, ale oczywiście wykorzystują to co odbierane jest jako zbliżone tematyką, czyli choćby malarstwo Chełmońskiego, Ruszczyca, Wyczółkowskiego. I nie wiadomo co ciekawsze - kadry robione techniką podobną jak w Vincencie czyli gdzie prawie możesz wskazać konkretne pociągnięcia pędzla i płynięcie obrazu, czy jednak zejście na narrację zgodną z treścią powieści. Czuje się tą różnicę. I wcale się nie dziwię, że Tomasz Raczek oskarżał twórców o animację komputerową. Nawet jeżeli prawdą jest to o czym oni zapewniają - że to ta sama technika, czyli zdjęcia malowanych ręcznie obrazów i potem techniką poklatkową zrobiony z nich film, to wszelkie sceny aktorskie, zbliżenia są aż nazbyt realistyczne, prawie sztuczne i ten zachwyt malarskością przeradza się chwilami w podejrzenie obróbki cyfrowej.