Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cytat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cytat. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 27 stycznia 2014

piątek, 23 października 2009

Myśl...

"Istota ludzka jest częścią całości, którą nazywamy , częścią ograniczoną czasem i przestrzenią. Doświadcza ona siebie samej, swoich myśli i uczuć jako czegoś osobnego od reszty... pewnego złudzenia optycznego swojej świadomości. To złudzenie jest dla nas swoistym więzieniem, ograniczajacym nas do naszych osobistych pragnień i uczuć żywionych do kilku najbliższych nam osób. Naszym zadaniem musi być wyzwolenie siebie z tego więzienia poprzez takie poszerzenie kręgu współczucia, by objęło ono wszystkie żyjące stworzenia i całą naturę w jej pięknie."

http://www.xtraordinarypeople.com/media/images/celebrity/full/Albert-Einstein.jpg- Albert Einstein

wtorek, 29 września 2009

THOMAS MERTON

thomasmertonhttp://www.cambridgestudycenter.com/images/ImagesQuotes/MertonThomas.jpg

Czym jest życie? Jest czymś znacznie więcej niż oddechem w nozdrzach, krwią tętniącą w żyłach, reakcją na fizyczne bodźce. Owszem, wszystko to są rzeczy istotne dla ludzkiego życia, lecz same z siebie nie konstytuują tego życia w całej jego pełni. Człowiek może posiadać to wszystko, a wciąż być idiotą. Ktoś, kto tylko oddycha, je, śpi i pracuje bez świadomości, bez celu i bez własnych poglądów nie jest prawdziwym człowiekiem. Życie, tylko w tym czysto fizycznym sensie, jest tylko nieobecnością śmierci. Tacy ludzie nie żyją, lecz wegetują.

Thomas Merton

poniedziałek, 6 lipca 2009

Cytat znaleziony w internecie.

"Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w tamtej chwili czułam się nieszczęśliwa. Owszem, były dni, przed dwudziestu, dwudziestu pięciu laty, kiedy byłam nieszczęśliwa. Ale z czasem to uczucie zakrzepło we mnie, jak krzepnie krew w ranie. Nie wiem, co to była za moc, która wyostrzyła mój ból. Są rany, których czas nie leczy. Wiedziałam, że ja też się nie wyleczyłam. Dopiero w kilka lat po 'rozwodzie' - bardzo trudno jest znaleźć właściwe słowo na określenie tego wszystkiego, co zaszło między Lajosem a mną – to, co było nie do zniesienia, raptem stało się proste i oczywiste. Już nie odczuwałam ustawicznej potrzeby wołania o pomoc, nie wzywałam policjanta ni lekarza, ni księdza. Jakoś tam żyłam... Pewnego dnia zobaczyłam, że są wokół mnie ludzie, którzy zapewniali mnie, że jestem im potrzebna. Po czym chcieli mnie wydać za mąż, i to dwa razy: za Tibora, który jest trochę młodszy ode mnie, i za Endrego, którego tylko Nunu nazywa 'stryjkiem', a który nawet nie jest starszy od Lajosa. Jakoś tam wywinęłam się z tej niewygodnej sytuacji, która przypominała uraz powypadkowy. Starający się o mnie pozostali moimi dobrymi przyjaciółmi. Owej nocy myślałam także o tym, że życie w cudowny sposób było dla mnie o wiele bardziej litościwe, niż się kiedykolwiek spodziewałam".

Sandor Marai, Dziedzictwo Estery, tłum. F. Netz, Warszawa 2008, s. 14.

Na chwilę obecną internet stał się moją podręczną biblioteką, mam nadzieję, że prawdziwa biblioteka nam się rozrośnie jakość samoistnie. W Polsce zostawiliśmy wielką, no może nie wielką, ale dość sporą bibliotekę, którą tworzyliśmy osobno, a od chwili naszego bycia razem z Ukochanym połączyliśmy je razem w jednym pomieszczeniu. Jakie będą jej losy jeszcze nie wiem, jak narazie ma schronienie w mieszkaniu mojej Mamy, za co jesteśmy wdzięczni i to bardzo.

czwartek, 11 czerwca 2009

poniedziałek, 25 maja 2009

Do przemyślenia.

"[...] Nie przeżywamy nawet w pamięci innych ludzi. Nauka obaliła ten mit. Za każdym razem, kiedy coś wspominamy, w rzeczywistości wspominamy ostatni raz, kiedy to wspominaliśmy, wszak pamięć nie dociera do pierwotnego wyżłobienia, do pierwszego, które się wyżłobiło, lecz do ostatniego. Pamięć ludzi jest wirtualna, jak pamięć komputerów. Otwierając plik, nie otwieramy tego, który zapisaliśmy po raz pierwszy, lecz ten, który pozostawiliśmy po ostatnim użyciu. Nazywa się to hiperkatezja. To najbardziej wysublimowany sposób naszego mózgu na zwalczanie bólu. Często zaskakuje nas siła niektórych osób, instynkt, która pozwala im przeżyć okropne sytuacje, odnowić ich życie: matki zmarłych dzieci, zmasakrowane wioski, sponiewierane dzieci... Nie są silniejsi niż inni. Ani bardziej zapominalscy. Nie chodzi o to, że ich pamięć zamazuje źródło bólu. Odkłada je, nakłada na siebie, podaje osobie wspomnienie, które już nie jest wspomnieniem bólu, ale siebie samego".

Enrique de Hériz, Kłamstwa, tłum. W. Charchalis, W.A.B., Warszawa 2008, s. 41.

Cytat ten znalazłam na jednym z blogów. Myślałam o tym co przeczytałam, myślałam...no i postanowiłam umieścić, to by nie uleciała mi ta myśl, gdzieś w zamęcie dmi. Tutaj zawsze ją odnajdę.

niedziela, 8 lutego 2009

Gromadzenie książek jest obsesją...


Zaciągnij zasłony i zapal lampę. Pokój wypełniają głosy. Kim są ci, którzy lśnią złotym blaskiem jak apostołowie z witraży w południe? Trzymam w ręce coś więcej niż książkę. Sięgasz po nią, a ruch na ulicach zamiera i dokoła robi się cicho. Ruch odbywa się już tylko w wyobraźni, tajemne przepływy pomiędzy ciałem i książką, pasaże wiadome tylko tobie. Intymne objawienia, kiedy i czytający, i lektura niepomne są upływu czasu, ruchu wskazówek zegara.
Jeanette Winterson

wtorek, 23 grudnia 2008

Iść za marzeniami.





Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie nam los.
Bowiem każdego dnia wraz z dobrodziejstwami słońca Bóg obdarza nas chwilą, która jest w stanie zmienić to wszystko, co jest przyczyną naszych nieszczęść. I każdego dnia udajemy, że nie dostrzegamy tej chwili, że ona wcale nie istnieje. Wmawiamy sobie z uporem, że dzień dzisiejszy podobny jest do wczorajszego i do tego, co ma dopiero nadejść. Ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez trudu odkrywa magiczną chwilę. Może być ona ukryta w tej porannej porze, kiedy przekręcamy klucz w zamku, w przestrzeni ciszy, która zapada po wieczerzy, w tysiącach i jednej rzeczy, które wydaja się nam takie same. Ten moment istnieje naprawdę, to chwila, w której spływa na nas cała siła gwiazd i pozwala nam czynić cuda. Tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć. Magiczna chwila dnia pomaga nam dokonywać zmian, sprawia, iż ruszamy na poszukiwanie naszych marzeń. I choć przyjdzie nam cierpieć, choć pojawią się trudności, to wszystko jest jednak ulotne i nie pozostawi po sobie śladu, a z czasem będziemy mogli spojrzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych.
Biada temu, kto nie podjął ryzyka. Co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „A co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni twoje? Co uczyniłeś z talentem, który powierzył ci Mistrz? Zakopałeś te dary głęboko w ziemi, gdyż bałeś się je utracić. I teraz została ci jedynie pewność, że zmarnowałeś własne życie.”
Biada temu, kto usłyszy te słowa. Bo uwierzył w cuda, dopiero gdy magiczne chwile życia odeszły na zawsze.

Paulo Coelho (ur. 1947)
Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam...

poniedziałek, 6 października 2008

VIRGINIA WOOLF

Oto stoję (...). Lecz spójrz - w tamtym lustrze odbija się moje ciało. (...) Zlękłam się tylko na chwilę, kiedy ujrzałam siebie, zanim zdążyłam się przygotować na swój widok, jak zawsze to robię. To prawda, nieOto stoję (...). Lecz spójrz - w tamtym lustrze odbija się moje ciało. (...) Zlękłam się tylko na chwilę, kiedy ujrzałam siebie, zanim zdążyłam się przygotować na swój widok, jak zawsze to robię. To prawda, nie jestem już młoda - wkrótce na próżno unosić będę ramię i mój szal opadnie, nie dawszy znaku. (...) Lecz teraz, niespiesznie czyniąc przed lustrem te drobne przygotowania, które mają mnie uzbroić, przysięgam sobie, że nie będę się bała. (...) Pomyśl o mężczyznach, pomyśl o kobietach, ustrojonych, gotowych, pędzących przed siebie samochodami. (...) Ja także, w bucikach z lakierowanej skóry, z chusteczką, która jest tylko strzępkiem gazy, z umalowanymi ustami i delikatnie poczernionymi brwiami, maszeruję ku zwycięstwu przy dźwiękach orkiestry".

Virginia Woolf, Fale

wtorek, 2 września 2008

MARAI


"W ciągu swego życia człowiek nie tylko działa, mówi, myśli i marzy, lecz także milczy - przez całe życie milczymy o kimś, kim jesteśmy, kogo tylko my znamy, ale o kim nie możemy nikomu opowiedzieć. I wiemy, że tylko ten, o kim milczymy, jest 'prawdziwy' - to my jesteśmy tym, o kim milczymy".


Sandor Marai, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa fragment z "Ziemia! Ziemia!", ale pewności nie mam. Cyt. za esejem Coetzeego (?, wybrałam najbardziej popularną formę zapisu nazwiska, ale problem pozostał) ("Zeszyty Literackie" nr 96)

wtorek, 26 sierpnia 2008

myśl


Un ami perdu héritage du temps [Utracony przyjaciel – zysk na czasie. – przyp. red.], pisze gdzieś Jean Rostand. Czasu i tak brak, bo ‘każde puste miejsce’ zajmują inne sprawy, a un ami perdu smuci.

I znów wtedy muśnięta świadomość, modlitwa, zgoda z wolą bożą, przyjąć życie.

To wszystko nie czucie a podczucia, podpaniki, które przychodzą zawsze prawie te same, teraz nieoczekiwanie po długim okresie pogodnym wewnętrznie i bezmyślnym właściwie, myśl zaczyna znowu żyć i jak maluję, to znaczy jak większą część dnia mogę być sam. Tu znowu malarstwo jest nie celem w sobie a drogą – żeby być twarzą w twarz z czym? Z kim? Duszę się w moim pokoiku, ani się poruszyć, jak malować!”

Józef Czapski, „Dzienniki; Wspomnienia; Relacje”, opr. J. Pollakówna, Oficyna Literacka, b.m.w. 1986, s. 22.


niedziela, 24 sierpnia 2008

Trochę z Ciorana

Émile Cioran Wyznania i anatemy, Kraków 2006.

W poszukiwaniu formuły, która by wszystkich zadowoliła, natura wybrała śmierć, która, jak to było do przewidzenia, nie mogła zadowolić nikogo (s. 30).

Podczas gdy przedstawiał mi swoje projekty, słuchałem go, nie mogąc zapomnieć, że nie przeżyje tygodnia. Cóż za szaleństwo z jego strony mówić o przyszłości, jego przyszłości! Ale gdy tylko znalazłem się na dworze, dotarło do mnie, że w gruncie rzeczy różnica pomiędzy istotą śmiertelną a umierającym jest niewielka. W tym drugim przypadku absurdalność snucia planów jest tylko trochę bardziej oczywista (s. 31).

Umierając, stajemy się panami świata (s. 41).

Miał nieprzyzwoitość umrzeć.
W istocie, w śmierci jest coś niestosownego. Oczywiście ten aspekt śmierci przychodzi na myśl ostatni
(s. 42).

Zaszedłem daleko w poszukiwaniu słońca, lecz ono, nareszcie odnalezione, było mi wrogie. A gdybym tak rzucił się ze stromizny brzegu w morze? Gdy oddawałem się dosyć ponurym rozważaniom, spoglądając jednocześnie na owe sosny, skały i fale, poczułem nagle, jak nierozerwalnie jestem związany z tym pięknym przeklętym światem (s. 45).

Wyjść bez szwanku z życia – tak mogłoby się zdarzyć, ale bez wątpienia nie zdarza się nigdy (s. 48).

Kiedy człowiek znajdzie się pod urokiem śmierci, wszystko odbywa się, jak gdyby znało się ją w poprzednim istnieniu i jakby teraz niecierpliwie pragnęło się ją jak najszybciej odnaleźć (s. 51).

Przez solidarność z przyjacielem, który umarł, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by ogarnął mnie półchaos poprzedzający sen. Po kilku minutach wydawało mi się, że postrzegam ową nieskończenie ulotną realność, która wiąże nas jeszcze ze świadomością. Czyżbym dotarł do granicy końca? Chwilę później znajdowałem się na dnie otchłani, nie odczuwając najmniejszych śladów trwogi. Przestać istnieć byłoby zatem czymś aż tak prostym? Bez wątpienia, gdyby śmierć była tylko jednym z wielu doświadczeń, lecz ona jest doświadczeniem unikatowym. Poza tym, co za pomysł odgrywać zjawisko, które przydarza się raz tylko! Nie prowadzi się doświadczeń na tym, co niepowtarzalne (s. 53).

Nie podważa się racji, dla których się żyje, nie podważając jednocześnie powodów, dla których się pisze (s. 54).

Żadna myśl nie jest ani bardziej wywrotowa, ani bardziej uspokajająca niż myśl o śmierci. To bez wątpienia wskutek tej podwójnej właściwości przeżuwa się ją bez ustanku, nie mogąc się bez niej obyć. Cóż za szczęście spotkać wewnątrz tej samej chwili truciznę i odtrutkę, objawienie, które nas i zabija i pozwala żyć, prawdziwy wzmacniający jad (s. 57).

Żeby umrzeć, potrzeba ogromnej pokory. Najdziwniejsze, że wszyscy spełniają ten warunek (s. 59).

W czasie tych uroczystości pogrzebowych mówiono wyłącznie o cieniu, o śnie i o prochu, co się w proch obraca. Potem, bez żadnego przejścia, obiecano zmarłemu wieczną radość i całą resztę. Tak wielka niekonsekwencja zirytowała mnie, więc porzuciłem i popa, i nieboszczyka (s. 60).

Zarówno życie, jak śmierć mają równie mało treści. Na nieszczęście dowiadujemy się o tym zawsze za późno, gdy nie może nam to już pomóc ani by żyć, ani by umrzeć (s. 61).

Umiera się od zawsze, a przecież śmierć nie straciła nic ze swej świeżości. To w tym tkwi sedno tajemnicy (s. 70).

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Bobkowski

"Właściwie człowiek powinien być zawsze jak biała kartka papieru, na której jest miejsce na wszystko. A tak naprawdę, to ludzie bardzo szybko stają się zeszytem kratkowanym, liniowanym albo w ogóle książką buchalteryjną. Piszą siebie tylko w jeden sposób, bo to 'lepiej' wygląda.

Często wydaje mi się, że tak zwany zdrowy rozsądek jest najbardziej zakłamanym kątem duszy człowieka. Siedlisko bakcyli najzgubniejszego zakłamania. Bardzo często.

Wiara w coś nie jest właściwie niczym innym, jak laską podpierającą kulawe myśli. Zerwanie z kimś, kogo się lubi lub kocha jest często dlatego tak przykre i trudne, bo jest zerwaniem z sobą samym".

Andrzej Bobkowski, "Szkice piórkiem", CiS, Warszawa 1997, s. 54-55.

sobota, 2 sierpnia 2008

po co pisać?

„Piszę [...] bo pamięć jest ulotna, a żyje się bardzo krótko i wszystko dzieje się tak szybko, iż nie potrafimy dostrzec związku między wydarzeniami i ocenić konsekwencji czynów, wierzymy w fikcję czasu, w teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, ale być może wszystko dzieje się jednocześnie, jak to mówiły trzy siostry Mora... Dlatego babka Clara pisała pamiętniki: aby widzieć rzeczy w ich realnym wymiarze i okpić złą pamięć.”

Dom dusz- Allende

czwartek, 31 lipca 2008

Poszukiwanie pasji,to sprawa nagląca.


„Niezwykli ludzie to tacy, którzy odkryli w sobie pasję i się jej oddali. A z drugiej strony rzeczywiście większość ludzi nie ma czasu rozwijać w sobie pasji albo nawet nie wpadają na pomysł, że mogliby robić to, o czym skrycie marzą najbardziej. A właśnie to nadałoby sens ich życiu, przyniosłoby im poczucie wartości, spełnienia i może nawet szczęście. Najprawdziwsze szczęście”.

Beata Pawlikowska, Blondynka u szamana

wtorek, 22 lipca 2008

Wiek umiaru- Simone de Beauvoir

  • „ – Jest pani taka młoda! – dodała. Często słyszę te słowa, pochlebiają mi. Nagle jednak to powiedzenie rozdrażniło mnie. Jest to dwuznaczny komplement, który zapowiada trudne dni. Zachować siły witalne, wesołe usposobienie, sprawność umysłową – znaczy pozostać młodym. A zatem, ze starością muszą iść w parze rutyna, zgryźliwość, starcze zdziecinnienie. Nie jestem młoda, dobrze się trzymam, to coś zupełnie innego. Jestem więc dobrze zakonserwowana i być może skończona."

  • „Nie wolno przesądzać o przyszłości. Łatwo mówić. Teraz ją widziałam. Ciągnęła się przede mną jak okiem sięgnąć, płaska, goła. Ani jednego projektu, ani jednego pragnienia. Nie będę więcej pisać. Co zatem będę robić? Jaka wielka pustka we mnie, wokół mnie. Jestem niepotrzebna. Grecy nazywali swych starców trutnikami. „Niepotrzebny truteń” – mówi o sobie Hekuba w Trojankach. To o mnie chodzi. Czułam się jak rażona gromem. Zastanawiam się, jak ludziom udaje się jeszcze żyć, kiedy już niczego się po siebie nie spodziewają.”

  • „To straszne – powiedziałabym; wręcz niesprawiedliwe – że może on upływać tak szybko, a zarazem tak powoli. Przekraczałam próg liceum w Bourg niemal równie młoda co moi uczniowie, patrzyłam z rozczuleniem na starych profesorów o siwych włosach. I ani się obejrzałam, a sama zostałam starą profesorką, potem zamknęły się drzwi liceum. Przez długi czas moje kolejne klasy dawały mi złudzenie, że mam wciąż tyle samo lat. Na każdym rozpoczęciu roku szkolnego widziałam uczniów niezmiennie młodych i łudziłam się tą niezmiennością. Na oceanie czasu byłam skałą, o którą biją coraz nowe fale, a która tkwi w miejscu i nie ulega zniszczeniu. A oto nagle przypływ porywa mnie i będzie niósł, aż osiądę na mieliźnie śmierci. W tragiczny sposób moje życie płynie coraz szybciej. A przecież w tej chwili sączy się wolno, kropla po kropli – godzina za godziną, minuta za minuta[...] Dziwny rozłam między tymi dwoma rytmami. Dni uciekają mi galopem, a każdy dzień z osobna zda się wlec w nieskończoność. Pozostała mi jedyna nadzieja: Andrzej. Ale czy będzie w stanie wypełnić tę pustkę? Na jakim znajdowaliśmy się etapie? A przede wszystkim czym byliśmy jedno są drugiego w tym naszym życiu, jakie zwie się wspólnym?”

  • „ Telefon nie zbliża, utwierdza w poczuciu dystansu. Nie jest się we dwoje, jak w czasie rozmowy, ponieważ nie widzi się siebie nawzajem. Nie jest się samym, jak przed kartką papieru, która, choć piszemy do kogoś, pozwala nam mówić z samym sobą, pozwala dociekać, odkryć prawdę.”

piątek, 18 lipca 2008

Ja,to znaczy kto...?a może ja to ktoś zupełnie inny niż ja.

"Podczas jedzenia przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze nad lodówką. W ostatnich tygodniach nie odbywałem nawet najważniejszego treningu - treningu mięśni twarzy. Klown, którego głównym efektem jest jego nieruchoma twarz, musi starannie pracować nad ruchliwością jej mięśni. Dawniej przed rozpoczęciem treningu wyciągałem zawsze język na całą długość, żeby odczuć najpierw własną bliskość, zanim stanę się sobie obcy. Później zaniechałem tego i nie stosując żadnych tricków patrzyłem sobie w twarz co dzień pół godziny, aż przestawałem w ogóle istnieć. Ponieważ nie mam skłonności do narcyzmu, często byłem bliski obłędu. Po prostu zapominałem, że widzę w lustrze własną twarz, po skończonym treningu odwracałem lusterko i kiedy potem w ciągu dnia przypadkiem spoglądałem w jakieś lustro, byłem przerażony: w mojej łazience czy w ubikacji stał jakiś zupełnie obcy facet, nie wiedziałem, czy poważny, czy śmieszny, blady, długonosy upiór - i jak mogłem najprędzej biegłem do Marii, żeby zobaczyć siebie w jej twarzy. Od czasu odejścia Marii nie mogę przeprowadzać treningu twarzy: boję się, że zwariuję. Po treningu zawsze podchodziłem do Marii tak blisko, że odnajdywałem się w jej oczach: mikroskopijne, trochę zniekształcone, ale dające się rozpoznać odbicie. Byłem sobą, a jednak tym kimś, kogo bałem się w lustrze. W jaki sposób mogłem wytłumaczyć Zohnererowi, że bez Marii nie mogę trenować przed lustrem? Obserwowanie siebie podczas jedzenia było tylko smutne, ale nie przerażające. [...] Lustro potwierdzało mi rzeczy tak wzruszające jak pusty talerz, zmniejszającą się kromkę chleba, trochę usmarowane usta, które otarłem rękawem. Nie trenowałem. Nie było nikogo, kto by mnie wyciągnął z powrotem z lustra. Wolno poszedłem do pokoju".
Heinrich Böll, "Zwierzenia klowna", tłum. T. Jętkiewicz, Czytelnik, Warszawa 1968, s. 212-213.

wtorek, 15 lipca 2008

O KOLEKCJONOWANIU


O kolekcjonerze

W kolekcjonerstwie rozstrzygające znaczenie ma fakt, że obiekt zostaje uwolniony od wszystkich swoich pierwotnych funkcji i wchodzi w możliwie najściślejsze związki z obiektami sobie podobnymi. Jest to diametralne przeciwieństwo użytkowości, mieszczące się w osobliwej kategorii kompletności. Czymże jest ta „kompletność”. Otóż jest pełną rozmachu próbą przezwyciężenia całkowitej irracjonalności nagiego bytu obiektu poprzez włączenie go w historycznie nowy, specjalnie ukształtowany system – kolekcję. A dla prawdziwego kolekcjonera każda poszczególna rzecz staje się w tym systemie encyklopedią wszelkiej wiedzy o epoce, krajobrazie, przemyśle, właścicielu, od których ona pochodzi. Najgłębszą fascynacją kolekcjonera jest wpisywanie konkretnej rzeczy w magiczny krąg, w którym konkret ów zastyga, właśnie w chwili gdy wstrząsa nim jeszcze ostatni dreszcz (wywołany faktem jego nabycia). Wszystko, co było przedmiotem wspomnień, rozmyślań, świadomości, staje się cokołem, ramą, postumentem, piedestałem, puzdrem dla zamknięcia dóbr kolekcjonera. Nie trzeba sądzić, że właśnie kolekcjonerowi obcy jest topos hyperouránios [miejsce nadniebne], w którym według Platona bytują niezmienne prawzorce rzeczy. Zatraca się on, rzecz jasna. Ma jednak w sobie dość siły, by znów uczepić sie jakiejś słomki, i oto z morza mgieł otaczających jego umysł wyłania się, jak wyspa, nowo zdobyty przedmiot. – Kolekcjonerstwo to forma praktycznej pamięci i najbardziej chyba przekonująca spośród świeckich manifestacji „bliskości”. Każdy, najdrobniejszy bodaj akt politycznej refleksji ma zatem w handlu antykwarycznym znaczenie poniekąd epokowe. Konstruujemy tutaj budzik zdolny wytrącić ze snu zeszłowieczny kicz i wezwać go „na zbiórkę”.

„Posiadać” i „mieć” to pojęcia ze sfery dotyku, stojącej w niejakiej sprzeczności ze sferą wzrokową. Kolekcjonerzy to ludzie z rozwiniętym instynktem dotyku. Skądinąd w ostatnich czasach wraz z odwrotem od naturalizmu skończył się prymat wzrokowości, dominującej w ubiegłym stuleciu. Flâneur – wzrokowiec, kolekcjoner – dotykowiec.

P o z y t w n a figura, będąca przeciwieństwem, a zarazem wypełnieniem i udoskonaleniem postaci kolekcjonera, skoro uwalnia on rzeczy od imperatywu użyteczności, wyłania się z takich oto słów Marksa: „Własność prywatna zrobiła z nas ludzi tak głupich i bezczynnych, że przedmiot jest n a s z dopiero wówczas, gdy go u ż y w a m y”. Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 r. [przeł. K. Jażdżewski i T. Zabłudowski, przekład lekko zmodyfikowany]; oryg. Der historische Materialismus. Die Frühschrifen, pod red. Landshuta i Mayera, Leipzig (1932), I, s. 299 (Nationalökonomie Und Philosophie).

Zapiski o charakterze raptularza mają w sobie coś z umysłowości kolekcjonera i flâneura.

Kolekcjonowanie jest prawzorem studiowania: student zbiera wiedzę.

Analizując „testament” jako rodzaj literacki, Huizinga tak pisze o stosunku człowieka średniowiecznego do swojego dobytku: „Jest to utrwalona forma literacka. Można ją jednak pojąć tylko wtedy, gdy pamięta się, że ludzie Średniowiecza zwykli istotnie przekazywać szczegółowo w testamencie najmniejsze drobiazgi [!] stanowiące ich własność. Pewna uboga kobiecina zapisał swej parafii świąteczny strój i czepiec, chrześcijaninowi łóżko, opiekunce futro, codzienne ubranie biednym, a minorytom – cztery funty tournois [tureńskie], które stanowiły cały jej majątek, wraz z resztą ubrania i z nakryciem głowy. (Champion, Villon, II, s. 182). Czyż nie jest to po prostu trywialne uzewnętrznienie tej samej dążności myślowej, która każdy okaz cnotliwości traktowała jako wieczyste exemplum, każdy obyczaj jako przejaw boskiego porządku?” J. Huizinga, Jesień średniowiecza [przeł. T. Brzostowski]; oryg. Herbst des Mittelalters, München 1928, s. 346. W tym nader interesującym fragmencie uderza nas przede wszystkim to, że podobna postawa wobec dóbr ruchomych prawdopodobnie nie byłaby już możliwa w dobie standaryzacji produkcji masowej. Stąd niedaleko już bodaj do pytania, czy formy argumentacji, na które wskazuje autor, ba, nawet pewne formy myślenia scholastycznego w ogóle (powoływanie się na tradycyjne autorytety) nie są aby związane z formami produkcji? Kolekcjoner, w oczach którego rzeczy zwiększają swą wartość dzięki jego wiedzy o ich początkach i trwaniu w historii, wyrabia sobie wobec nich podobną postawę, dziś wyglądającą archaicznie.

Zwierzęta (ptaki, mrówki), dzieci i starcy jako zbieracze.

Pewien twórczy bałagan jest kanonem zarówno mémoire involontaire [pamięci bezwiednej], jak i kolekcjonera. „A życie moje było już na tyle długie, że mogłem niejedną z tych istot, jakie mi ofiarowywało, znaleźć w moich wspomnieniach, w rejonach przeciwstawnych i kompletować ją inną istotą. […] Podobnie amator sztuki, kiedy mu pokazują skrzydło tryptyku ołtarza, przypomina sobie, w jakim kościele, w którym muzeum, w czyjej kolekcji są rozproszone pozostałe części (tak samo, jak przeglądając katalogi licytacji lub chodząc po antykwariuszach, znajduje w końcu przedmiot bliźniaczy przedmiotu, który posiada, stanowiącym z nim parę); potrafi zrekonstruować w swej głowie predelę, cały ołtarz”. Marcel Proust, Czas odnaleziony; oryg. Le temps retrouvé, Paris, II, s. 158. Natomiast memoire volontaire [pamięć świadoma] to rejestr, opatrujący przedmiot numerem porządkowym, za którym ów znika. „A więc tyle; skończyło się”. („To było naprawdę piękne przeżycie”). Pozostaje jeszcze zbadać, jakiego rodzaju związek zachodzi między stanem rozproszenia rekwizytów alegorycznej łataniny a tym twórczym nieporządkiem.

W. Benjamin, Zapiski i materiały - H: [Kolekcjoner], w: Pasaże, Kraków 2006, s. 230-240.

CAMUS


„Realne” doświadczenie samotności jest jednym z najmniej literackich, jakie istnieją – tysiące mil dzielą je od literackiej idei samotności.

Pierwszą rzeczą, której musi się nauczyć pisarz, jest sztuka transpozycji tego, co czuje, na to, co chce by odczuwano. Z początku udaje mu się to z przypadku. Moment szczęścia w narodzinach geniuszu.

Do Obcego weszły trzy postaci: dwaj mężczyźni (z których jednym jestem ja) i kobieta.

Nie doznajemy uczuć, które nas zmieniają, ale uczuć, które podsuwają nam ideę zmiany. Tak więc miłość nie oczyszcza nas z egoizmu, ale daje nam przeczucie i ideę dalekiej ojczyzny, gdzie dla tego egoizmu nie byłoby miejsca.

Nie ma godności pracy prócz pracy z wolnego wyboru. Tylko próżniactwo jest wartością moralną, ponieważ może służyć do oceny ludzi. Zgubne jedynie dla miernot. Oto jego nauka i jego wielkość. Praca natomiast jednako miażdży ludzi. Nie buduje sądu. Wprawia w ruch metafizykę upokorzenia. Najlepsi nie potrafią jej znieść w tym kształcie niewoli, którą stworzyło dzisiejsze społeczeństwo dobrze myślących…

Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przez samobójstwo. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy.

Powinniśmy służyć sprawiedliwości, bo nasz los jest niesprawiedliwy, przyczyniać się do radości i szczęścia, bo ten świat jest nieszczęśliwy. Tak samo nie powinniśmy skazywać na śmierć, gdyż z nas uczyniono skazanych na śmierć. Lekarz, wróg Boga: walczy ze śmiercią.

Albert Camus, Eseje, wyb. i przekł. J. Guze, Warszawa 1971.

Cóż ponad wolność...a więc głos starożytnego o wolności właśnie.

Epiktet
O wolności

Wolnym jest ten, kto żyje tak, jak tego pragnie, kto ani nie podlega przymusowi, ani nie ma żadnych przeszkód, ani nie jest do niczego zmuszany, którego ruch do czynności nie jest przez nic hamowany, którego pragnienia osiągają swój cel i który nie stacza się w kierunku tego, czego wolałby unikać. Ale któż zatem wybrałby życie w błędach? Nikt. Kto wybrałby życie zakłamane, podatne do pomyłek, niesprawiedliwe, przez nic nie temperowane, rozgoryczone? Nikt. Nikt bowiem, kto z własnej woli wybiera życie złe nie może mienić się wolnym. A któż chciałby żyć w smutku, strachu, zawiści, żałości, pragnąc i zawodząc się w swych pragnieniach, usiłując czegoś uniknąć i nie unikając tego? Również nikt. Czyż w takim razie znaleźlibyśmy jakiegoś niegodziwego i złego człeka wolnego od smutku, wolnego od strachu, który nie wpada w coś, czego pragnie uniknąć i nie dostępuje tego, czego pragnie? Nie znajdziemy, a zatem żaden człowiek zły nie może być wolny. Czym zatem jest to, co czyni człowieka wolnym od wszelakich przeszkód i czyni go panem samego siebie? Z pewnością nie czyni takim bogactwo, ani też konsulat, ani namiestnictwo prowincji, ani też władza królewska, ale musi to być coś zupełnie innego. Czym zatem jest ta rzecz, która, gdy piszemy, czyni nas wolnym od zawady i zahamowania? Znajomość wiedzy sztuki pisarskiej. A co w grze na lutni? Wiedza o grze na lutni. Zatem w życiu tą rzeczą jest wiedza o życiu. Czyż, w takim razie, nie masz niczego, co jest w twojej tylko mocy, co zależy tylko od ciebie i nie może być ci zabrane, czy jest w tobie coś takiego? „Nie wiem”. Spójrz na przedmiot, następnie, w ten sposób, przebadaj go. Czy jest jakikolwiek człowiek zdolny do przekonania cię, abyś wyraził zgodę na coś, co jest fałszywe? Nie ma takiego człeka. A zatem w sprawie twierdzeń wolnyś od zawady i przeszkód. „Przyznaję”. Dobrze, a czy istnieje ktoś taki, kto może zmusić cię do tego, abyś wykonał ruch w kierunku rzeczy, do której zbliżyć się nie chcesz? „Istnieje, bo gdy zmusi mnie do tego, grożąc mi śmiercią i kajdanami, zmusi mnie, aby wykonał niechciany ruch”. A jeśli gardzisz śmiercią i kajdanami, czy wciąż może cię zmusić do tego? „Nie”. Czy zatem pogarda śmierci jest aktem twej wolnej woli, czy nie jest? „Jest aktem mej woli”.
Czyż w takim razie aktem twej woli będzie pragnienie wykonania ruchu w kierunku danej rzeczy, czy też nie? „Mej własnej woli”. A pragnienie odsunięcia się od danej rzeczy, czyim będzie aktem? Także twoim. „A co wówczas, gdym usiłował iść w kierunku danej rzeczy, a, przypuśćmy, że ktoś mnie powstrzymał”. Jaką część ciebie on powstrzymał? Czy powstrzymał zdolność do zgadzania się na to? „Nie, ale powstrzymał me biedne ciało”. Tak, ale tak może on postąpić i z toczącym się kamieniem. „Zgoda, ale ja już się nie poruszam”. A któż powiedział ci, że chodzenie jest twym aktem wolnym od przeszkód? Powiedziałem jedynie, że wolne od przeszkód jest pragnienie ruchu, ale kiedy zachodzi potrzeba użycia ciała i współpracy umysłu z ciałem, to już dawno temu słyszałeś, że nic z tego nie jest twoją własnością. „I z tym zgadzam się”. A któż może zmusić cię, abyś pragnął tego, czego zaś sobie nie życzysz wcale? „Nikt”. A aby coś zaprojektować, lub mieć na myśli, lub, mówiąc krótko, czynić użytek z tego, co nam się jawi, czy ktoś może cię do tego zmusić? „Nie może, ale może przeszkodzić mi, gdy czegoś pragnę, od otrzymania tego, czego pragnę”. Jeśli pragniesz czegokolwiek, co jest twoją własnością, a jedna z tych rzeczy jest taka, że nikt nie może przeszkodzić ci w jej otrzymaniu, to jak ktoś cię powstrzyma? „Nie powstrzyma mnie, w żaden sposób”. Kto zaś, w takim razie powiedział ci, że ten, kto porząda rzeczy należących do innego, jest wolny od wszelakiej zawady?