Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rumunia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rumunia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 września 2013

Rumunia 28.07-2.08.2012 - zamek w Hunedoarze i Timisoara

Zamek w Hunedoarze 1.08.2012

Hunedoara przywitała nas w bardzo przemysłowej atmosferze. Na trasie do zamku zobaczyliśmy stare, wyglądające na opuszczone, fabryki. W przewodniku doczytałam, że to pozostałości po hucie żelaza, jednej z największych tego typu w Rumunii. Podobno obecny właściciel chce przekształcić to miejsce w atrakcję turystyczną. Efekty mogą być naprawdę interesujące ;)

Nie wiem, jak prezentuje się centrum miasta, ale jego obrzeża naprawdę przerażają… Zamek w takim miejscu wydaje się „lekko niedopasowany”, ale jest, stoi, można go zwiedzać. Ceny przystępne, bilet studencki = jakieś 5 Lei. Twierdza z zewnątrz sprawia imponujące wrażenie. Byłoby ono jeszcze lepsze gdyby a) akurat nie było remontu i b) parking nie był usytuowany pod samym mostem prowadzącym do zamku… Zaparkowane auta zrujnowały możliwość zrobienia porządnych zdjęć :(



Do zwiedzania udostępniony został dziedziniec zamku oraz niektóre pomieszczenia. Nie zobaczymy tu jednak zbyt wielu eksponatów, musimy nacieszyć się starymi murami i przestronnymi salami :) Te większe robią naprawdę fajne wrażenie :) Myślę, że z tego miejsca da się zrobić prawdziwą atrakcję turystyczną, taką z przewodnikiem i porządną ekspozycją. Widać, że wszystko idzie ku dobremu, więc trzymam kciuki. Na razie jest na +3 ;)

Timisoara 1-2.08.2012

Ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem była Timisoara. Miasto duże, wielokulturowe i przede wszystkim uniwersyteckie. Dało się to odczuć choćby z jednego względu: w końcu mogliśmy dogadać się po angielsku! Tej możliwości nie mieliśmy w pozostałych miejscach. Dla przykładu, kiedy w Braszowie zapytałam kelnerkę, czy mówi po angielsku, popatrzyła na mnie jakbym oszalała i pokręciła głową :D Możliwość rozmowy z miejscowymi pozwoliła nam odkryć ciekawe miejsca, ale o tym za chwilkę :)

Zwiedzanie zaczęliśmy od wielkiego Placu Zwycięstwa. Warto spędzić tu chwilkę, wypić kawę lub zjeść obiad w jednej z licznych restauracji i nacieszyć oczy starymi kamienicami :) Nam trafił się jeszcze jeden bonus. Byliśmy świadkami tradycyjnego mycia kamieni, które odbywa się z okazji pełni księżyca. Do końca nie wiemy, skąd wziął się taki zwyczaj, ale według miejscowych ma gwarantować szczęście :)



Kolejnym miejscem, które zdecydowanie trzeba zobaczyć jest Plac Unii. Swoją nazwę zawdzięcza koegzystencji 2 świątyń odmiennych religii, stojących na jego przeciwnych stronach. Jedna to siedziba metropolity prawosławnego, druga zaś serbskiego kościoła episkopalnego. Plac robiłby na pewno przyjemniejsze wrażenie, ale remonty odebrały mu część uroku ;)



2 powyższe place i okalające je uliczki to główne atrakcje miasta, ale my chcieliśmy czegoś więcej ;) Kiedy zapytaliśmy miejscowego barmana o fajne miejsce poza centrum, polecił nam barki zacumowane przy kanale Bega. Nie wiem, czy trafilibyśmy tu samodzielnie, a tak udało nam się zobaczyć coś poza starówką. Nad kanał warto zajrzeć zarówno w nocy -imprezowe życie tętni tak, że ludzie w przypływie emocji wskakują spontanicznie do wody :P, jak i w dzień – park to przyjemne miejsce, żeby zaznać trochę cienia w czasie upału.



Dodatkową zaletą miasta jest fakt, że nowoczesność i młodość wyraźnie się w nim zaznaczają. Takie przykłady street artu i niekonwencjonalnej reklamy zwróciły moją uwagę:





A na co warto uważać w mieście? Na hotel Aran(/m)is :P W tym momencie nie widzę go już w serwisie booking.com i chyba tak jest lepiej. Jeśli to miejsce można nazwać hotelem to tylko hotelem robotniczym. Wchodząc do naszych pokojów mijaliśmy mężczyzn w podkoszulkach na ramiączkach palących papierosy, pijących piwo i grających w karty :P Sam pokój gwarantował inną atrakcję: okno łazienki wprost na korytarz. A żeby było jeszcze śmieszniej to „hotel” był połączony z piekarnią, więc piekarze spacerowali sobie spokojnie po jego recepcji :D Ten nocleg chyba jako jedyny pokazał nam „zakazaną” stronę Rumunii :D Wszystkie inne wspominam na zdecydowany plus :)

W Timisoarze kończyliśmy naszą przygodę z Rumunią. Niestety. A chciałoby się więcej… Jeśli komuś z Was marzy się podróż do tego państwa, sugeruję decydować się na nią wcześniej niż później ;) Widać, że ludzie przestają obawiać się tego państwa i wybierają go jako cel wakacji. Duża ilość turystów na pewno w jakiejś części zaburzy jego naturalną, wyjątkową atmosferę. A przecież fajniej poznać, to co mniej odkryte niż podążać utartymi szlakami ;) No to w drogę? ;)


A tak poza tym…

Chciałabym z przyjemnością ogłosić, że za 2 tygodnie wylatuję na kilka dni do Włoch. W planach mam 1 noc w Bolonii, później udaję się pociągiem do Rimini, a stamtąd zrobię krótki wypad do San Marino :) Cieszę się niezwykle, bo po pierwsze, uwielbiam koncepcję Włoch i od dłuższego czasu moim marzeniem było je odwiedzić. Po drugie w końcu przedstawię tu kosztorys jakiegoś wyjazdu. Całość zapowiada się dosyć oszczędnie, więc będę miała okazję, żeby się popisać ^^ 
Wszystkie wskazówki dot. powyższych miejsc docelowych są oczywiście mile widziane:)

poniedziałek, 16 września 2013

Rumunia 28.07-2.08.2012 - pałac Peles i Sybin

Pałac Peles 31.07.2012

Uwielbiam pałace, ich przepych, połączenie stylów. Kiedy je zwiedzam nie mogę powstrzymać się przed wyobrażaniem, jak żyło się tu ludziom, po co były im niektóre cudne dziwadełka i czy doceniali taki styl bycia. Gdybym miała listę „Top 10 Pałace”, Peles na pewno byłby w czołówce. To miejsca zachwyca :) Z zewnątrz wygląda jak bajowy zamek rozpuszczonej księżniczki, w środku powala przepychem.


Pałac można zwiedzać w 3 opcjach: parter, parter + pierwsze piętro lub parter + pierwsze + drugie piętro. Zdecydowaliśmy się na najprostsza opcję (bilet normalny =20Lei, studencki = 5Lei), czego nie mogłam później przeboleć. Wchodząc do środka, od razu wiedziałam, że zawaliłam. Teraz też to wiem i aż się smucę… Jeśli tylko ma się czas, po prostu trzeba zobaczyć cały pałac. Wszystko tutaj jest pięęęękne. Żałuję, że nie mogę pokazać Wam, jak wyglądały wnętrza, ale niestety cena zezwolenia na foto do najmniejszych nie należała :(




Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem, w różnych językach, (niby Rumunia, a taka profeska;)), w naszym przypadku po angielsku. Pan mówił naprawdę sprawnie i ciekawie, aż nie wiedziałam na czym się skupić: na podążaniu za nim i wsłuchiwaniu się w opowieści, czy dokładnym oglądaniu każdego z pomieszczeń. Przy wejściu do pałacu jedno może zaskoczyć: będziemy poproszeni o założenie śmiesznych, starych, komunistycznych ochraniaczy na buty. Wiem, że te kapcie mają chronić zabytkowe posadzki, ale są tak obleśne, że mówię im stanowcze nie w każdym możliwym miejscu :P Na marginesie dodam, że chodzi się w nich dość ciężko, kiedy są o jakieś 6 rozmiarów za duże :P


Planując wyjazd, za punkt honoru przyjęliśmy przejechanie trasy Transfogaraskiej. Niestety, kiedy mieliśmy na nią wjechać, pogoda tak się skiepściła, że musieliśmy zrezygnować… Teoretycznie, chcemy ten punkt programu kiedyś nadrobić, ale kiedy nie wie nikt ;)

Sybin 31.07-1.08.2012

Zamiast na trasę, udaliśmy się w stronę kolejnego miejsca – Sybinu. W 2007 roku miasto pełniło rolę Europejskiej Stolicy Kultury. Widać, że dużo dzięki temu zyskało. Sama starówka jest pięknie odrestaurowana i jasna. Jeśli pójdziemy na jej obrzeża, staje się troszkę zaniedbana, ale moim zdaniem dalej jest piękna. Sybin mnie urzekł i został ulubionym miastem Rumunii :)




W centrum miasta znajdują się 2 place – duży Piata Mare i mniejszy - Piata Mica. Na pierwszym (bardziej reprezentatywnym) obywają się festyny, na drugim możemy obejrzeć stragany z pamiątkami i spokojnie wypić kawę. 



Cechą charakterystyczną sybińskich budynków są okna w dachach, przypominające oczy :) Poczucie inwigilacji gwarantowane ;)



Pamiętam, że to w Sybinie zdecydowaliśmy się na większą dawkę lokalnej kuchni. Zamówiliśmy sarmale z mamałygą oraz mititei. Już objaśniam co jest co :) Sarmale to rumuńskie gołąbki, zawinięte w liście winogron. Mamałyga to (ponoć potrawa narodowa, ale czemu? ;>), jasnożółta kukurydziana papka, podawana z kwaśną śmietaną. No niestety, mamałyga jak brzmi tak smakuje i nie przypadła moim kubkom smakowym do gustu ;) Warto jednak spróbować tego tworu, bo w Polsce chyba rzadko można go spotkać ;) Mititei zaś to opiekane na ruszcie kiełbaski, przyprawione ziołami, podawane najczęściej z frytkami. Mięsa w Rumunii mają jedną wadę – najczęściej są za słone. Ale poza tym bardzo mniam :) W Sybinie, obżeraliśmy się także drożdżówkami, które były dość tanie a duże i pyszne ;)


Na koniec mała rada dotycząca noclegu. Warto sprawdzać, jakie ceny w interesujących nas terminach ma sieć hotelów Ibis. Nam udało się dostać pokój dwuosobowy w centrum za lekko ponad 100zł. Widok gratis ;)


czwartek, 12 września 2013

Rumunia 28.07-2.08.2012 - Braszów i Bran

Braszów 29-31.07.2012

No i przyszło mi się zmierzyć z Braszowem. Od początku obawiałam się tego tekstu. O Braszowie nie sposób nie wspomnieć, a równocześnie wiem, że nie opiszę go tak jak na to zasługuje. Po pierwsze, nie wiem na ile pamiętam szczegóły tego miasta. Po drugie, niestety lekko się nim rozczarowałam w związku z czym moje zachwyty będą pewnie ograniczone ;) Braszów miał być moim numerem 1 w Rumunii, ale przegrał z Sybinem i pałacem Peles. Od czego tu zacząć?

Braszów zwiedza się właściwie sam. Stare miasto nie jest bardzo rozległe, dlatego kiedy trafimy na rynek wszystko idzie jak z płatka ;) Mnie w przewodniku zainteresował Czarny Kościół, bo swoją barwę zyskał w ciekawy sposób – w wyniku okopcenia w czasie pożaru i ulica Powroźna – najwęższa uliczka Europy. W zamyśle był to korytarz Straży Pożarnej ułatwiający poruszanie się po mieście w czasie zagrożenia. Pomyślałam, że fajnie będzie zobaczyć to europejskie naj, ale niestety :( Szukałam, szukałam i nie znalazłam… Do szczęścia musiała mi wystarczyć relacja Roberta Makłowicza z tego miejsca :P Tak btw jego cykl o Rumunii jest naprawdę bardzo fajny. Filmiki oglądałam nawet dwa razy: przed podróżą i z sentymentu po ;) Jeśli ktoś ma chwilkę, oto link do odcinka o Braszowie właśnie -> klik




Zobaczyliśmy starówkę, idziemy na mury :) Dobrym wyjściem jest zrobić sobie spacer od baszty do baszty. Z każdej jest inny widok, każdy ładny. Zresztą Braszów ukazywany jest chyba najczęściej właśnie z miejscowych wzgórz, bo i tak wygląda najładniej :) Ceglane dachy prezentują się ślicznie, dlatego cierpliwie robiliśmy im zdjęcia. 



Aby zobaczyć miasto z jeszcze lepszej perspektywy, warto wyjechać na górę Tampę. Na jej szczyt poprowadzono kolejkę linową, które jest otwarta codziennie. Wcześniej warto jednak sprawdzić aktualne godziny otwarcia obiektu. My tego nie zrobiliśmy i niestety przepadła nam możliwość wyjazdu… Próbowaliśmy podejść na górę pieszo, ale niewiele z tego wyszło. Leśne ścieżki były zarośnięte, prowadziły w dość pokrętny sposób, więc musieliśmy się poddać ;)

Jeśli chcecie dobrze i tanio zjeść, nie będzie z tym problemu. Usługi w Rumunii są dużo tańsze niż w Polsce, dlatego polecam jeść za dwoje ;) Dodatkowym ekonomicznym plusem samego Braszowa są ceny taksówek (naprawdę dużo niższe niż w Polsce) a także ich ilość. Jeśli mieszkamy troszkę dalej od centrum, to w ogóle nie opłaca się chodzić pieszo, tylko brać auto ;) Ale uwaga: z postoju, lub na telefon. Te już jadące są najczęściej zajęte. Widać, że nawet miejscowi korzystają z nich bardzo chętnie.

Zamek w Bran 30.07.2012

Zamek w Bran jest przedstawiany turystom jako zamek samego Draculi czyli opisanego Wam wcześniej Włada Palownika. Historia jest trochę naciągana, bo władca spędził na zamku dosłownie jedną noc, więc miał z nim raczej niewiele wspólnego. Twierdza jest obecnie w posiadaniu prywatnego właściciela, a ten musi czerpać z niej jakiś zysk… Najlepszy czerpie się oczywiście dzięki dobrej historii, a jaka lepsza niż ta o strasznym wampirze ;)

Muszę dodać, że państwowe muzea są w Rumunii zazwyczaj bardzo tanie, a wstęp na zamek Bran już nie tak bardzo… Normalny bilet kosztuje niebagatelne 25 Lei czyli równowartość 25zł (na moje szczęście bilet studencki kosztował złotych 10)… Warto zaznaczyć, że jeśli ktoś chce zobaczyć zamek tylko z zewnątrz, to może mu się nie udać. Dookoła twierdzy znajduje się park, który skutecznie przysłania widok. Aby podejść bliżej, trzeba do niego wejść, a wcześniej oczywiście zapłacić.


Sam zamek do super-ciekawych nie należy, zwiedza się go samodzielnie, bez przewodnika. W środku znajdziemy troszkę dawnych sprzętów i uwaga (to będzie niespodziewane;P) ekspozycję o Draculi :D



Pełno wizerunków wampira możemy zobaczyć też na straganach przed bramą wejściową do zamkowego parku. Kiczu co najmniej tyle co na Krupówkach. Kto chce się zaopatrzyć w plastikowe kubki z Draculą czy straszne, skaczące pająki tutaj ma szansę ;) Jest szał :D

Podsumowując: O Bran dużo się mówi i jeśli jesteśmy w Transylwanii to szkoda byłoby tu mimo wszystko nie zajrzeć. Co do kolejnej atrakcji nie ma sporów - nie można jej ominąć :) Pałac Peles już w kolejnej notce :)


poniedziałek, 9 września 2013

Rumunia 28.07-2.08.2012 - Oradea i Sighisoara

Postanowiłam pozostać w bałkańskim klimacie i przedstawić Wam moją zeszłoroczną, objazdową wycieczkę po Rumunii. Pamiętam, że dość spontaniczne wybraliśmy ze znajomymi ten kraj jako naszą destynację i że niektórzy dziwili się naszej decyzji. Przecież Rumunia jest brzydka, zacofana, napadną Was i tyle z tego będzie – takie opinie dało się niekiedy słyszeć. Ja jednak na tyle mocno zakręciłam się na punkcie zabytków i kultury Rumunii, że ostro broniłam naszej decyzji. Dziś mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że to dobry wybór na wakacje. I żałuję tylko jednego… Że tak krótko tam gościliśmy ;)

Plan wyjazdu: Oradea -> Sighisoara -> Braszów -> zamek w Bran -> pałac Peles w Sinai -> Sybin -> zamek w Hunedoarze -> Timisoara

Oradea 28.07-29.07.2012

Rumunia nie leży od Polski tak daleko jak mogłoby się zdawać. Do pierwszego z miast – Oradei mieliśmy do przebycia lekko ponad 500 km. Droga nie była zbyt uciążliwa, postanowiliśmy więc zahaczyć o słowacki Bardejów (zdawać by się mogło, że całkowicie niezamieszkany) i węgierski Miszkolc. Lekkie rozprostowanie nóg dobrze nam zrobiło, ale za to na granicy rumuńskiej byliśmy dopiero około 19. Oradea znajduje się za nią rzut kamieniem, więc już czuliśmy rumuńską atmosferę, już chcieliśmy być na miejscu! Nie poszło jednak tak szybko. Na granicy mieliśmy prawo wjechać do bramki dla obywateli Unii Europejskiej i przejść tylko pobieżną kontrolę. Tak się zresztą ustawiliśmy, ale zostaliśmy przekierowani do przejścia numer 2. Około godziny obserwowaliśmy mijające nas unijne auta i zastanawialiśmy czemu postanowiono skierować nas do dokładnej kontroli. Jak się na końcu okazało, trafiliśmy tam przez pomyłkę… Oczywiście powinniśmy przejechać przez granicę bez żadnej kolejki, ale celnik nie zobaczywszy unijnych gwiazdek nie skojarzył, że Polska mimo wszystko członkiem Unii jest… I tak zupełnie niepotrzebnie straciliśmy ponad godzinę…. Stąd rada: znaczek Unii Europejskiej na aucie przy przejeździe przez Rumunię nie zaszkodzi ;)

Kiedy już dotarliśmy do miasta, intuicja skierowała nas w dobrą stronę – do ciekawej imprezowni :) Pasaż pod Czarnym Orłem to secesyjne centrum handlowe, w którym obecnie znajduje się wiele knajpek. Witraże i wysokie sufity robią świetne wrażenie. Co więcej, wydaje się, że to doskonałe miejsce do poznania nocnego życia miasta :) Polecam, polecam :) 


Jedzonko i alkohol wystarczyły nam w pełni do szczęścia, dlatego zwiedzanie zaczęliśmy dopiero drugiego dnia. Oradea to secesyjna perła, ale niestety nieco zaniedbana. Stare kamienice miejscami jeszcze lekko straszą, ale wierzę, że niedługo zaczną zachwycać :)  Miasto warto odwiedzić chociażby na chwilkę, przy okazji postoju w drodze do innych regionów Rumunii.



Komu w drogę, temu czas, a że nam było bardzo w drogę, potraktowaliśmy Oradeę nieco po macoszemu i wyruszyliśmy dalej. Do Braszowa przez Sighisoarę.

Sighisoara 29.07.2012

Sighisoara to miejscowość baśniowa. Kolorowe budynki aż proszę się, żeby robić im zdjęcia, a wąskie uliczki zachęcają do leniwego spaceru. Najbardziej urzekła mnie miejska wieża zegarowa. Jej dach jest przepięknie ozdobiony mieniącymi się dachówkami. W słoneczny dzień stwarza bardzo przyjemny widok ;)



Zaraz przy wieży można odnaleźć budynek w której podobno urodził się sam Dracula czyli Wład Palownik (Vlad Dracul) - waleczny władca Rumunii. Skojarzenie z wampirem otrzymał ze względu na swoje umiłowanie do zabijania wrogów w bardzo krwawy sposób ;) Do dziś zresztą Transylwania jest z jego względu nazywana ojczyzną wampirów. Trzeba przyznać, że biznes na tym koncepcie kręci się całkiem nieźle. Obecnie we wspomnianej kamienicy mieści się restauracja. Nie zajrzeliśmy bo szczerze mówiąc nie zachęcała ;)




Udaliśmy się za to na miejscowe wzgórze Schodami uczniowskimi – drewnianym pasażem prowadzącym wprost do kościoła i starej szkoły. Według przewodnika wnętrza świątyni są magiczne. Nie było nam dane się o tym przekonać, bo kościół był po prostu zamknięty. Z zewnątrz nie zachwycał, a wzgórze wydało mi się interesujące raczej ze względu na wspomniane schody. Miejska zabudowa jest dużo bardziej urokliwa. 




Cieszę się, że właśnie to miasto rozpoczęło naszą przygodę z Transylwanią. Nadawało się do tego idealnie :)