Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do picia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do picia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 kwietnia 2013

Piwo jałowcowe 2013

Na orłowskich piaskach rósł ponoć tylko len i jałowce. Mówią, że przed stu, dwustu laty żyli tam wielcy bogacze, zanim Narew naniosła piachu, Orłowo leżało wśród pól czarnoziemu. Czasem ktoś kopał rów albo studnię to widział. Pod piachem była czarna ziemia. A początkiem XX wieku już tylko ten len i jałowce.

Z jałowca na święta robiło się piwo, na Wielkanoc, na Boże Narodzenie piwo było z cukrowych buraków, jak urosły..

Na Mazury pierwsza przyjechała Heńka. Uciekła właściwie, za kołtuniarzem, inaczej na niego nie powiedzieli. Alinka przyjechała za Heńką, a do nich Karolcia, najmłodsza. I tu też rosły jałowce, więc warzyły to piwo nadal. Potem pojawił się podpiwek więc do jałowców jeździło się już tylko na wycieczki, na niedzielny spacer, a piwo na święta było z podpiwka. Też pyszne.

Nie będę ściemniać, jałowcowego piwa, a nawet podpiwka nie robi się u nas specjalnie często. Prędzej wypije się kubek na kurpsioskich festynach, na jarmarkach, wystarczy. Ale czasem jest i własne, delikatnie miodowe, lekko mętne, orzeźwiające, wtedy też jest święto :-)

Piwo jałowcowe, kozicowe to podobno specjalność kurpiowska, Babcia Alinka jednak przywiozła je z Mazowsza. To jeden z tych lekko gazowanych, orzeźwiających napojów takich jak kwas chlebowy, podpiwek, czy różne kwasy owocowe - co powiecie na piwo jałowcowe do majówkowego kosza?


Piwo jałowcowe - na podst. przepisu Babci Alinki:

1 l owoców jałowca (świeżych, suszonych można dać nawet połowę mniej)
2-3 garści szyszek chmielu
10 l wody
25 g drożdży
3/4 kg cukru
1 szkl. miodu

Jałowiec lekko rozgnieść, wraz z chmielem zalać wodą, zostawić na noc. Zagotować, przestudzić, odcedzić i przefiltrować, np. przez poczwórnie złożoną gazę. Posłodzić cukrem i miodem, lekko podgrzać, dodać drożdże, zostawić na kolejną noc do przerobienia. Gdy się uspokoi przelać do butelek. Na majówkę, może być? :-)

środa, 5 września 2012

Dereniówka

Cornus mas L. - Dereń właściwy. Kora szara, kwiatostany boczne, kulistawe, żółte, rozwijają się przed lipcem, owoc czerwony, podłużny. Wysokość 3-6 m.
Hodowany w parkach i ogrodach. Żyje do 100 lat. Owoce jadalne (sok z wodą daje sorbet, napój M. Azji), drewno b. twarde, cenione w tokarstwie. Wapniolubny.
Rostafiński J., Przewodnik do oznaczania roślin, 1900

Przewodnik do oznaczania roślin Józefa Rostafińskiego był jedną z tych książek, które mogłam przeglądać w nieskończoność. Czy to za sprawą estetycznych, czarno-białych rycin, opisanych polskimi i łacińskimi nazwami, czy może dla krótkich opisów drobnym druczkiem, uzupełniających klucz ciekawostkami o drzewach i kwiatach - dość powiedzieć, że to właśnie z Rostafińskiego dowiedziałam się, iż jesion ma drewno wytrzymałe, giętkie, używane dla wyrobu wioseł, śmigieł, nart i maszyn rolniczych, że liście topoli osiki drżą przy najlżejszym wietrze z powodu długiego, spłaszczonego ogonka zaś drewno ma doskonałe na zapałki i że pręciki berberysu reagują na dotyk. A dereń? Hodowany w parkach i ogrodach.. - przez lata dereń był w mojej wyobraźni rośliną z parków i ogrodów, ze starych  parków i ogrodów, właśnie takich z czasów Pana Rostafińskiego. I ze starych książek kucharskich.

Dereń. Owoc ten używa się zupełnie dojrzały, pestki należy wybrać szpilką. Konfitura z dereniu będzie koloru czerwonego, cierpko kwaskowa.
Śleżańska M., Kucharz polski, 1932

A nalewka? O nalewce dereniowej wiedziałam tylko tyle, że to nie lada rarytas, taki sprzed lat, delikates z tej samej półki co tarte płatki róży czy konfitura z rajskich jabłuszek. Róża jednak rosła od zawsze pod oknem, rajskie jabłuszka niewiele dalej, dereń pozostawał zaś na kartach książek i w opowieściach o starych, dobrych czasach.

Dereniówka musi być wspaniała, nie musiałam jej próbować by o tym wiedzieć. Gdy jednak dwa czy trzy lata temu Basia poczęstowała mnie dereniową nalewką domowej roboty byłam nieco zaskoczona - nie spodziewałam się bowiem, że może być coś, co konkurować może z porzeczkówką! A może :-) Dereniówka właśnie!


Dereniówkę przygotowałam tak jak wszystkie inne nalewki owocowe - mimo kwasoty dereniowych owocków nie zwiększałam  ilości  cukru (lubię nalewki raczej wytrawne, a w każdym razie mało słodkie, za to wyraźnie owocowe - 300 g cukru na 1 kg owoców to jak dla mnie zazwyczaj ideał, ilość cukru naturalnie można zwiększyć) - co okazało się strzałem w dziesiątkę, zeszłoroczna dereniówka wyszła przyjemnie kwaskowa, już dziś ani troszkę nie pachnie wódką, jest po prostu wspaniała :-)


Dereniówka  (z dedykacją dla Basi - która dziś również o dereniówce pisze - za derenia zbieranie, że o dostarczeniu z Pragi do Krakowa w stanie niemal zamrożonym nie wspomnę, Basiu, wielkie wielkie dzięki jeszcze raz!) - klasycznie:

1 kg owoców derenia właściwego zwanego też jadalnym
1 l alkoholu 70% (0,5 l wódki i 0,5 l spirytusu 92%)
300 g cukru

Owocki delikatnie umyć, ponakłuwać wykałaczką, zalać alkoholem, odstawić na 10 dni, codziennie potrząsając słoikiem. Po tym czasie zlać pierwszy nalew, owoce zasypać cukrem, odstawić na kolejne 7 dni, również codziennie mieszając (cukier w tym czasie powinien się rozpuścić). Połączyć oba nalewy, przefiltrować, odstawić gotową nalewkę w ciemne miejsce na min. rok. Wyjątkowa!

piątek, 24 sierpnia 2012

Boza

Najlepsze cukiernie w Serbii prowadzą Albańczycy. Co więcej - właściwie większość cukierni w Serbii prowadzą Albańczycy i wszystkie te cukiernie są świetne. Innymi słowy - w Serbii nic tylko jeść słodkości :-)

Każda wizyta w poslastičarnicy wiązała się z nie lada dylematem: baklava czy może kadaif? Tufahije, tulumbe czy chałwa*? Poważny choć słodki to dylemat, a przecież po wyborze słodyczy powstawał dylemat kolejny - co do picia? Tu wybór był mniejszy ale równie trudny - obłędna limunada, wyśmienita kahva czy może boza?

Boza to jeden ze znanych od najdawniejszych czasów napojów z fermentowanych ziaren zbóż. Na Półwyspie Bałkańskim niezwykle popularna, od kraju do kraju różni się gatunkiem zbóż, z których jest wytwarzana, sposób wytwarzania jest jednak jeden i bardzo prosty. Najkrócej mówiąc to po prostu kwas z kaszy, niemal to samo co znany i lubiany u nas kwas chlebowy, co więcej kukurydzianą bozę w Serbii robi się często ze zczerstwiałej kukurydzianej proji (rodzaj pieczywa) - dokładnie tak samo jak kwas chlebowy właśnie.
Bozę wyrabia się z kukurydzy ale tez z prosa lub z jęczmienia, raz bywa słodsza, raz mniej słodka, zupełnie biała lub cytrynowo-żółta, podaje się ją też różnie - ze słodkościami, z cynamonem, z prażonymi ziarnami (leblebi**) - taka czy inna zawsze jest pyszna.


Dziś zapraszam na bozę taką, jaką pamiętam z pobytu w Serbii, bozę kukurydzianą, słodką i bardzo delikatnie gazowaną, bardzo orzeźwiającą. Przepis jest z tych, które nie mogą się nie udać, jedyne o czym pamiętać należy to to, by nie przesadzić z ilością drożdży - boza jak każdy kwas bardzo lubi wybuchać.. Najlepiej smakuje dobrze zimna, z czymś przesłodkim, w Białymstoku podobno z chałwą***!

Boza - przepis z książki Domaća pića Gordany žukić i Marko Ivkovića:

250 g mąki kukurydzianej
5 l wody
10 g drożdży
250 g cukru

Mąkę zalać wodą, wymieszać, odstawić na 10-12 h. Zagotować, pozostawić na wolnym ogniu na godzinę-dwie, mieszając co jakiś czas. Odstawić do przestygnięcia, posłodzić. Drożdże rozrobić z odrobiną wody, dodać do ugotowanej i ostudzonej "kaszy", odstawić na kilka godzin. Gdy drożdże zaczną pracować (na powierzchni napoju pojawi się piana) przecedzić przez podwójnie złożoną gazę, rozlać do butelek (nigdy do pełna, grozi wybuchami), zamknąć butelki niezbyt szczelnie, schłodzić. Pyszne, orzeźwiające :-)

*Cukiernie w Serbii, BiH i pewnie w większości krajów byłej Jugosławii oferują z grubsza rzecz biorąc dwa rodzaje słodyczy - te tureckie/bliskowschodnie oraz te o rodowodzie austro-węgierskim (kremówki, strudle itd) - wybór między albańską poslasticarnicą a Cafe w stylu wiedeńskim bywa naprawdę trudny :)
**Przepis jesienią, na kwas chlebowy także!
*** O bozie (buzie) w Białymstoku pisał dawno dawno Czyprak Antoni - polecam serdecznie! :-)

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Z suszonymi owocami - nalewka

Piotrusiu! Zauważ, czego w naszym kraju nie może restaurator. Nie może np. robić nalewek. Nikt zresztą nie może robić nalewek, by je sprzedawać, a ich konsumpcja dozwolona jest tylko na imieninach u wuja. Robiąc nalewki, korzysta się z alkoholu monopolowego, więc nie jest to bimbrownictwo, a jednak w trosce o obywateli żadnej nalewki, poza "Nalewką babuni", której producent winien się smażyć w piekle, nie uświadczysz. A przecież nalewki to arcypolski specjał. Znaszli inny kraj, gdzie dereniówka czy pigwówka dojrzewa?
Robert Makłowicz do Piotra Bikonta, Polska kuchnia nielegalna, Wprost 37/2003

Tak pisał Makłowicz do Bikonta niemal 10 lat temu, na łamach Wprost. Uwielbiam te ich listy, ich kwieciste uprzejmości, uwielbiam jak piszą do siebie "Mój drogi Bobeczku!", "Piotrusiu drogi!", uwielbiam ich celne uwagi, mniej czy bardziej cięte żarty, narzekania bez sensu nie lubię, ale M+B nawet jak się burmuszą to z sensem. I z humorem.

Coś jest w tym, co piszą o nalewkach. Niby ma to swój urok, że tylko domowe, tylko własne, wyczekane, ale przecież nie każdy nastawia nalewki, niektórzy mają przyjaciół, którzy lubią zrobić więcej niż są w stanie wypić i obczęstować, ale przecież można by wyjść na nalewkę do miasta.. Można by ten arcypolski specjał pokazać niepolskim gościom, można by? Idzie może powoli ku dobremu, Slow Food coraz szerzej promuje domowe przetwory, prawdziwe sery, przedni lokalny alkohol, póki co raczej na targach, jarmarkach czy festynach, od czegoś zawsze trzeba zacząć :-)

A są i miejsca wyjątkowe.

W uroczych, obrazkowych menu krakowskiej Cafe Camelot jest cała strona z nalewkami, może nawet dwie? Zastanawia mnie to zawsze, ilekroć tam jestem - czy nalewki z Camelota to takie prawdziwe domowe nalewki, skąd je biorą? Jedno jest pewne, to na pewno nie są Nalewki Babuni, Dziadunia, ani żadne wynalazki, to naprawdę smaczne, uczciwe nalewki. Są przeróżne i jest hit - nalewki na gorąco, takie na zimę, aromatyczne, pyszne. I gorąca wiśniówka z suszonymi figami - tym pomysłem jestem zauroczona :-)
Do Loch Camelot trafiłam dzięki Basi, a właściwie z Basią, gdy przyjechałam do Krakowa jakiś czas temu - mieszkałam wtedy jeszcze w Szczytnie, a w Krakowie znałam (pamiętałam) tylko kościół z witrażami*, kościół z wahadłem** i kilka pocztówkowych widoków. Basia powiedziała, że musi, do Loch Camelot musi iść jak już jest w Krakowie i w zupełności to rozumiem :) To taka bardzo krakowska kawiarnia***, z drewnianą podłogą, koronkami, świątkami, niskim sufitem i stolikiem w oknie, stolikiem do przesiadywania, choć raz na jakiś czas..

Dziś zaproponuję nalewkę na suszonych owocach, nalewkę inspirowaną gorącą wiśniówką z suszonymi figami i śliwkami z Loch Camelot, na nalewkę bakaliową zaprasza dzisiaj też Basia :-)
Bakaliówkę nastawiłyśmy na nieco słabszym niż zwykle (przy nalewkach na świeżych owocach) alkoholu, być może dzięki temu dojrzała b. szybko, już dziś jest doskonała.

Nalewka na suszonych owocach - inspiracja: nalewka wiśniowa z suszonymi figami i śliwkami z Cafe Camelot w Krakowie:

Owoce, np.:
100 g suszonych wiśni
100 g suszonych śliwek
100 g suszonych fig
50 g suszonej czarnej porzeczki
50 g kandyzowanej skórki cytrynowej
50 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
25 g suszonych owoców dzikiej róży
25 g suszonych jabłek
25 g suszonych gruszek bergamutek
garść jasnych rodzynek
garść suszonych jagód z nalewki
garść orzechów włoskich
1 wędzona węgierka

Przyprawy:
1/3 laski wanilii
3 listki laurowe
13 ziarenek czerwonego pieprzu
5 ziarenek czarnego pieprzu
3 kardamony

+750 ml wódki 40%
+250 g cukru

Owoce i przyprawy (lekko rozgniecione) wrzuciłam do dużego słoja, zalałam wódką, odstawiłam na 14 dni. Po tym czasie zlałam pierwszy nalew (delikatnie wyciskając owoce), owoce zasypałam cukrem, odstawiłam na kolejne 10 dni, co 2-3 dni zawartość słoika mieszałam. Zlałam otrzymany syrop, połączyłam z pierwszym nalewem, odstawiłam do sklarowania. Nalewka dojrzewa dopiero 2 tygodnie, a już jest pyszna!
*Kościół Franciszkanów z witrażami S. Wyspiańskiego.
** Wahadło Foucaulta a kościół Wszystkich Świętych.
***Choć klimatem przypomina mi trochę sopocki Zaścianek, pierwszą moją kawiarnię, może dlatego ją tak polubiłam? Cafe Camelot obok Chederu to zaś najulubieńsze miejsca w Krakowie :-)

PS. Trzeba to jeszcze jasno napisać: owoce z nalewki są obłędnie pyszne i absolutnie nie należy ich wyrzucać, tylko ponownie podsuszyć i dodać do placka! :-)

piątek, 14 stycznia 2011

Bluszcz 1930: Glühwein

Literatura historyczna nigdy specjalnie mnie nie fascynowała, z kilku powieści, których akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku, zapamiętałam jednak dobrze wzmianki o magazynie Bluszcz. Jakiś czas temu pomyślałam, że ciekawie byłoby odświeżyć kilka przepisów z przedwojennego pisma, historia kulinariów i historyczne recepty w przeciwieństwie do hsitorycznych powieści fascynują mnie w końcu od dość dawna. O czym więc niemal równo 81 lat temu (11.01.1930) w dziale Przepisów gospodarskich pisał Społeczno-literacki tygodnik kobiecy "Bluszcz"? Ano, jak na karnawał przystało, o Pączkach z jednego kilo mąki, Faworkach bardzo kruchych, Mocnym kruszonie dla panów i tytułowym Glühwein.

Glühwein czyli grzane wino, znane i lubiane, historię ma długą, sięgającą bowiem czasów starożytnego Rzymu, gdzie zwane było vinum muslum (grzane wino zaprawione miodem), vinum rosatum (wino z olejkiem różanym) lub conditum paradoxum, czyli korzenną niespodzianką. To ostatnie, najbardziej cenione, przyprawiano tatarakiem, mastyksem, cynamonem, kardamonem, goździkami, pieprzem, szafranem, trawą cytrynową, liśćmi wawrzynu i imbirem, a do jego przygotowywania używano specjalnych naczyń zwanych authepse. W średniowieczu grzane wino pod nazwą pimentu (na pograniczu francusko-hiszpańskich) lub hypokrasu traktowano raczej jako cenny medykament lub trunek wybitnie luksusowy i pito jedynie na dworach monarszych i w domach bogatej szlachty, wzbogacając go tak nietypowymi ingrediencjami jak sproszkowany bursztyn, piżmo czy korzeń galangalu lub swojsko.. majerankiem.

A cóż o grzanym winie pisała redaktorka rubryki Przepisy gospodarskie - Pani Elżbieta - w styczniowym numerze Bluszcza? Otóż wedle słów Pani Elżbiety Glühwein to napój nieoceniony tam, gdzie chodzi o prędkie rozgrzanie po dłuższem przebywaniu na mrozie. Powinien być stosowany przy wszelkiego rodzaju kuligach, przyjęciach na wsi, gdzie się jedzie długo końmi, lub chociaż autem, w którem jest wprawdzie cieplej, lecz podróżny z braku ruchu sztywnieje. Nic dodać, nic ująć :-)
Glühwein, przepis z Bluszcza 1930, nr 2 (przygotowałam z dużo mniejszej porcji, z rumem w miejsce konjaku):

Na trzy zwykłe butelki czerwonego wina (może być krajowe, owocowe), bierzemy jedną butelkę wody, filiżankę lub nieco więcej cukru (słodycz napoju zależy od gustu gospodyni i cierpkości wina), pół butelki konjaku (może być krajowy wiśniak) i korzenie: dwanaście goździków, laska cynamonu, pół gałki muszkatołowej, parę kawałków imbiru (kto lubi może dodać ćwierć laski wanilji, lub ze cztery strączki kordamonu, albo cienko ściętą skórkę z pół cytryny lub całej pomarańczy). Dobór zapachów zależy zupełnie od gustu. Korzenie i cukier zagotowane z winem i wodą i trzymać przykryte w cieple. Na chwilę przed podaniem wlewamy konjak, rozgrzewamy glühwein (nie gotując więcej), jaknajgorętszy nalewamy już przy stołach w szklaneczki i podajemy.Tytuł notki nawiązuje, rzecz jasna, do felietonów z cyklu Recipe Redux (o którym wspominałam już tu) , cyklu, w którym Amanda Hesser tropi historie związane z receptami zamieszczanymi w starych numerach New York Timesa i zaprasza kucharzy do tworzenia nowych przepisów o nie opartych - teraz więc czas na kolejne nawiązanie, czyli wariację na temat Glühwein Pani Elżbiety. Stary przepis oczywiście okaże się lepszy od przepisu nowego, mimo wszystko zachęcam, spróbujcie grzanego wina bez cytrusów, za to z suszonymi figami - namówię Was? :-)

Grzane wino z figami (3 filiżanki):

1/2 l czerwonego półwytrawnego wina
3 łyżki cukru trzcinowego
5 rozgniecionych strączków kardamonu
7 goździków
3 ziarna ziela angielskiego
9 suszonych fig
3 łyżeczki domowej konfitury wiśniowej

Wino podgrzewam z cukrem i przyprawami. Na dno filiżanki wkładam po łyżeczce wiśniowej konfitury, 3 figi, zalewam gorącym winem. A może idąc w ślady krakowskiej Cafe Camelot zastąpić wino domową nalewką? Taki Glühwein bez Wein, może?

P.S. Czy ktoś z czytelników Stoliczka wie może kto ukrywał się w Bluszczu pod pseudonimem Pani Elżbieta?
P.P.S. A wszystkim poszukiwaczom zaginionych smaków przypominam jeszcze o fantastycznym blogowym cyklu Vintage cooking Truskawkowej Ani!

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Listkówka - Nalewkowych Warsztatów część kolejna

-Samiście to skonstruowali, panie cyruliku?
-Owszem - przyznał skromnie Emiel Regis. - Zajmuję się wyrobem eliksirów, muszę więc destylować, wyciągać piąte esencje, a także..
Jaskier nie wytrzymał, również spróbował. I jęknął z cicha.
- Piąta esencja - przyznał, mlaskając. - I chyba szósta albo nawet siódma.
- No tak... - cyrulik uśmiechnął się lekko. - Mówiłem, destylat.
- Samogon - poprawił bez nacisku Zoltan. - I to jaki.
- Destylat jest z alrauny - rozwiał wątpliwości Regis. - Wzbogaconej belladonną. I sfermentowaną masą skrobiową.
- Znaczy, zacierem?
- Można to i tak nazwać.
- A jakiś kubek można dostać? (...)
- Zoltan, Jaskier - Wiedźmin skrzyżował ręce na piersi. - Czy wy głusi jesteście? To mandragora. Samogon jest zrobiony z mandragory. Zostawcie w spokoju ten kociołek.
- Ha, na śmierć zapomniałem - z ust Jaskra, który właśnie wychylił menzurkę, wyrwało się stłumione beknięcie. -Mandragora jest silnie trująca! A ja brałem ją do ręki! A teraz chlamy ten wywar bez opamiętania...
- Toksyczny jest wyłącznie świeży korzeń alrauny - uspokoił go Regis. - Mój jest sezonowany i właściwie przygotowany, a destylat jest filtrowany. Nie ma powodu do obaw.
- Pewnie, że nie ma - zgodził się Zoltan. - Bimber zawsze będzie bimbrem, pędzić go można nawet z szaleju, pokrzywy, rybich łusek i starych sznurowadeł. Dawaj szklankę, Jaskier, bo kolejka czeka.
Andrzej Sapkowski, Wiedźmin, cz. III.

Wybaczcie przydługi cytat, ale nie mogłam sobie odmówić przytoczenia.. :-) Wniosek z niego taki, że bimber można pędzić ze wszystkiego. A co z nalewkami? Czy nalewkę można nastawić na wszystkim? Nalewki na mandragorze nie próbowałam (zapewne z powodu braku tejże), sznurowadła i rybie łuski hmm.. też nie są zbyt apetyczne, ale już taka pestkówka - okazała się smakować wybornie! Z zupełnie niezjadliwych zielonych orzechów przyrządzić można pyszną orzechówkę. Okazuje się, że i z liści.. a o tym za moment!

Jakiś czas temu, wraz z Basią, zaprosiłyśmy Was do udziału w Nalewkowych Warsztatach.
Jakiś czas temu również (chyba gdzieś u Antoniego..) rozmawiałyśmy o smorodinówce - nalewce porzeczkowej wzbogaconej nalewem na młodych porzeczkowych liściach, na którą to smorodinówkę nabrałyśmy wielkiej ochoty.
Zbliża się lato więc przyszedł czas na ciąg dalszy Gorzelni po godzinach, może bardziej wiosenny niż letni, stanowiący jednak bardzo aromatyczne preludium dla tego właściwego - letniego nalewkowania.
Listkówkę, bo o niej mowa, przygotowujemy właściwie tak samo jak nalewy na owocach, czyli: 1. zalewamy owoce alkoholem (70%) - czekamy; 2. zlewamy pierwszy nalew i zasypujemy owoce cukrem - czekamy; 3. zlewamy syrop, dodajemy go do pierwszego nalewu i ewentualnie zalewamy owoce mniejszą ilością słabszego alkoholu by wydobyć pozostały aromat i resztki cukru - otrzymany nalew łączymy z tym, co uzyskaliśmy poprzednio; 4. jeśli trzeba filtrujemy, odstawiamy w ciemne miejsce i czekamy min. pół roku, a im dłużej tym lepiej. Listkówka klaruje się pięknie, filtruje bardzo łatwo i w ogóle nie sprawia żadnych problemów - więc nie przedłużając tego i tak już długiego wstępu - zapraszam do udziału* w kolejnej części naszych Warsztatów, której kontynuacja (a właściwie część zasadnicza) nastąpi latem u Basi, jeśli zdecyduje się Ona napisać kilka słów o swojej naprawdę wybitnej porzeczkówce :-)
I etap:
2 l młodych liści i pędów czarnej porzeczki
0,7 l alkoholu 70% (0,5l spirytusu + 0,2 l wody)
II etap:
1 szkl. cukru
1 łyżeczka soku z cytryny
III etap (opcjonalnie):
0,25 l wódki 40%
Liście umyć, zalać alkoholem, odstawić w nasłonecznione miejsce na 7-10 dni (codziennie wstrząsać). Po tym czasie zlać uzyskany nalew, odstawić w ciemne miejsce, liście zasypać cukrem, dodać sok z cytryny, odstawić na kilka dni (do tygodnia), codziennie mieszać. Cukier powinien zamienić się w syrop, który należy połączyć z pierwszym nalewem. Liście można po raz kolejny zalać alkoholem (wódką), odstawić na 2-3 dni, połączyć oba nalewy. Nalewkę odstawić w ciemne miejsce do sklarowania (ta akurat klaruje się bardzo szybko), klarowną część zlać znad osadu, pozostałość przefiltrować (na lejku z bibułą, filtrze do kawy, kawałku flaneli, kilkukrotnie złożonej gazie itp. - w przypadku listkówki polecam bibułę lub filtr) i dodać do nalewu. Można pić czystą listkówkę, można łączyć ją z porzeczkówką - w tym drugim przypadku należy odstawić ją na min. 6 tygodni, a po tym czasie połączyć z porzeczkówką w proporcjach 1:5. Powodzenia!*chociaż przepis pewnie bardziej do wykorzystania w przyszłym roku..
P.S. Część pierwsza Nalewkowych Warsztatów tu i tu.

sobota, 6 marca 2010

Čaj od nane

Pisząc jakiś czas temu notkę o bureku postanowiłam (pewnie po trosze na fali tęsknoty za upalnym latem.. ;-) ) zamieszczać tu co jakiś czas kolejne odcinki czegoś w rodzaju subiektywnego "przewodnika" po kulinarnych Bałkanach (a może raczej po, w pewnien sposób bliskich mi, Serbii i Bośni). Piszę przewodnik w cudzysłowie ponieważ daleko mi do eksperta, mam jednak nadzieję, że może znajdzie się ktoś, kto będzie miał ochotę poczytać o tym, wbrew chyba popularnej opinii, całkiem przyjaznym i bardzo ciekawym (również pod względem kulinariów), swojsko-egzotycznym kawałku Ziemi i wypróbować kilka receptów :-)
Więc dziś o herbacie. Jest bowiem herbata wielkim zaskoczeniem dla osób przyjeżdżających na tamte tereny. W kartach większości lokali oczywiście znajduje się čaj, czyli herbata właśnie, małe jest jednak prawdopodobieństwo, że zamawiając ów čaj, otrzymamy to czego się spodziewamy, czyli zwykłą czarną/zieloną/czerwoną herbatę. Zazwyczaj otrzymamy.. ziółka. O szczęściu możemy mówić jeżeli w naszym kubeczku pojawi się nana (mięta) bądź žalfija/kadulja (szałwia - to rzadziej), może być bowiem i tak, że zamawiając herbatę dostaniemy kamilicę czyli.. rumianek (jak dla mnie nie do wypicia, no a przynajmniej nie do delektowania się ;) ). Powiem jednak, że można przywyknąć, a nawet polubić - zwłaszcza na bardzo słodko (taki miętowy ulepek to chyba jedyny mocno słodki ciepły napój, który lubię). Herbata czarna natomiast, oczywiście - jest dostępna, traktuje się ją jednak jako dość ohydne.. lekarstwo na problemy żołądkowe ;-) W bardziej turystycznych miejscach możemy ją bez problemu dostać i w kaficiach, należy jednak wyraźnie to zaznaczyć przy składaniu zamówienia i nie dziwić się jeśli spotkamy się ze szczerym współczuciem - w końcu skoro chcemy to pić to pewnie nam coś dolega (albo mamy baaardzo dziwny gust, czego też należy współczuć ;-)).
Zapraszam więc na słodki čaj od nane, do którego wtrącam swoje trzy grosze w postaci konfitury z pigwy - pycha!

garść świeżej mięty
łyżka albo i więcej cukru (najlepiej trzcinowego)
konfitura z pigwy
Liście mięty lekko rozgnieść w moździerzu, wrzucić do wrzącej wody i zaparzyć herbatę (można chwilę razem pogotować). Dodać cukier i konfiturę z pigwy.
Smacznego!

sobota, 13 lutego 2010

Chai masala

Z dużą rezerwą podchodzę zawsze do przepisów na napoje, w których skład wchodzi mleko. Koktajli mlecznych nie cierpię, kakao również, o bawarce wolę nie wspominać. Jedynie kawę toleruję z mlekiem, a i to raczej tylko w postaci cappuccino, czasem latte. Ostatnio jednak zaintrygowała mnie herbata o egzotycznej nazwie (tradycyjna dla Indii), która w wersji czarnej i zielonej, pojawiła się w ofercie wielu kawiarni, barów itp - chai masala. Reklamowana jako idealny napój na zimę, nie skusiła mnie jednak, bowiem w tej barowej wszystko łącznie z mlekiem było z proszku (typu cappuccino 3w1 ;) ), poszperałam jednak w przepisach i stwierdziłam, że chyba warto zaryzykować i przygotować ją w domu - przyprawy korzenne potrafią przecież zdziałać cuda i może, może nie wyjdzie z tego bawarka. Mogę powiedzieć, że warto :)

2 szklanki wody
2 szklanki mleka (u mnie trochę mniej)
2 łyżki cukru (najlepiej trzcinowego)
4 goździki
2 strączki kardamonu lekko rozgniecione
1 kawałek kory cynamonowej
ok. 2 cm kawałek imbiru obranego i drobno pokrojonego
2-3 ziarenka pieprzu
1 liść laurowy
szczypta gałki muszkatołowej
1 ziele angielskie
2 łyżki stołowe herbaty (pewnie najlepiej indyjskiej ;) - ja akurat mam chińską)
Wodę i mleko zagotować z cukrem i przyprawami, pogotować 10-15 min., żeby płyny trochę odparowały. Lekko przestudzić, zalać herbatę, parzyć odpowiednio dla danej odmiany. Można też wszystko razem zagotować, ale moim zdaniem wychodzi wtedy niedobre. Tak czy tak - odcedzić liście i przyprawy, podawać.
Smacznego!

czwartek, 4 lutego 2010

Kawa latte korzenna

Dużą frajdę sprawia mi zawsze obserwowanie jak znane w teorii prawa fizyki czy chemii znajdują potwierdzenie w tym, co dzieje się chociażby w kuchennych garnkach. Przygotowywanie warstwowej kawy to właśnie taka zabawa w "małego fizyka" ;) Wleję cieplejsze - pójdzie do góry, zimniejsze - opadnie na dół.. I choć sama raczej nie należę do zagorzałych miłośników mlecznej piany, to przyrządzać tę kawę i częstować nią bardzo lubię - osoby częstowane, zdaje się, też to lubią ;) Kawę taką słodzę syropem przygotowanym na bazie ulubionej mieszanki korzennych przypraw - syrop ten pasuje również do innych napojów, a także - jako słodki sos - do ciast lub naleśników. Polecam :)))

mleko
espresso
syrop korzenny (przepis niżej)
Mleko podgrzać i spienić (używam kubka do spieniania - jeden z moich ulubionych kuchennych gadżetów ;)) - odstawić na 3-4 minuty. Zaparzyć mocne espresso. Do wysokich szklanek nalać odrobinę syropu korzennego, nałożyć łyżką mleczną pianę (tę najbardziej spienioną najlepiej dać na sam wierzch). Powoli, cienkim strumieniem wlewać do piany espresso, ilość oczywiście według uznania. Można posypać cynamonem.

Syrop korzenny:
2 łyżeczki przyprawy korzennej (u mnie zazwyczaj zawiera ona sporo cynamonu, trochę mniej imbiru, goździków i kardamonu, odrobinę gałki muszkatołowej i pieprzu, można też użyć gotowej mieszanki, byle by bez dodatku mąki..)
3/4 szklanki cukru
3/4 szklanki wody
Utłuczone w moździerzu przyprawy wsypać do garnka, lekko podgrzać, zalać wodą, doprowadzić do wrzenia, chwilkę pogotować. Przefiltrować (ważne żeby filtrować przed dodaniem cukru - pozwoli to otrzymać syrop dość klarowny, w przeciwnym wypadku z gęstego syropu nie pozbędziemy się korzennych fusów..). Do garnka wsypać cukier, lekko skarmelizować, zalać wodą z przyprawami, zagotować, przelać do butelki, wystudzić.
Smacznego!

piątek, 8 stycznia 2010

Sangria

Napój idealny na domową imprezę (ostatnio przygotowałam go parę dni temu na kameralnego, "szkrabelkowego" sylwestra), spotkanie z przyjaciółmi czy po prostu świetny deser (choć to chyba raczej na lato.. ). Jak dla mnie - sangria wystarcza za cały poczęstunek :) Podaję przepis na wersję klasyczną - z czerwonego wina, można też zrobić sangrię białą - z wina białego, mocnego alkoholu z pomarańczy bądź jabłek i jasnych owoców. Polecam serdecznie :)

1 butelka wytrawnego czerwnonego wina
1 kieliszek rumu (bądź innego mocnego alkoholu)
cukier puder (do smaku, ja dałam nie więcej niż 50g)
owoce (tu: pomarańcze, cytryna, jabłka, ciemne i jasne winogrona)
ewentualnie - 1 szkl. gazowanej wody
Wino wymieszać z rumem i ewentualnie wodą (można też dodać sok wyciśnięty z jednej pomarańczy i jednej cytryny, opuścić rum itd - duża dowolność), posłodzić, dodać owoce, wstawić do lodówki na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Podawać w miseczkach lub dzbanku (ja lubię w wysokich szklankach - owoce i tak wyjadamy łyżeczką, a ze szklanki łatwiej wypić wino ;) ).
Smacznego!

środa, 16 grudnia 2009

Świąteczna herbata

Właśnie się zorientowałam, że oprócz pierwszego "nalewkowego" wpisu, nie pisałam tu nic o napojach.. Dziś więc herbatka - wyjątkowa, bo pachnąca Świętami, zimą, marcepanem, a w dodatku bardzo.. ładna (z cukrowymi śnieżynkami i ziarnami czerwonego pieprzu wygląda jak choinka) :) Podobną kupowałam w zeszłym roku w herbaciarni, tej zimy przygotowałam ją sama, zmieniając nieco składniki. Serdecznie polecam na chwilę odpoczynku w przedświątecznych przygotowaniach albo na prezenty dla najbliższych. A od jutra zaczynamy ciasteczkowe szaleństwo :)

chińska zielona herbata
czerwony pieprz
goździki
marcepan starty na drobnych oczkach
cukrowe śnieżynki
Wszystkie składniki (ilości wg upodobań) mieszamy i wsypujemy do szczelnego pojemnika. Parzymy tak, jak zieloną herbatę (woda 75-90'C, 3-4 min.).
Smacznego!
P.S. Mam nadzieję, że nie uznacie tego za reklamę, ale chciałabym bardzo polecić grudniowy numer specjalny czasopisma Mówią wieki w całości poświęcony kuchni staropolskiej! Bardzo ciekawe artykuły dotyczące kuchni wieków średnich, renesansu, przypraw, soli, kasz, fajny wywiad z Bikontem i Makłowiczem (jak zwykle uroczym) dotyczący kuchni staropolskiej - myślę, że warto :)

środa, 16 września 2009

Kuchnia regionalna: piwo jałowcowe

Dzisiaj - Kurpie (chociaż nie tylko). Mieszkając na Mazurach, blisko pogranicza mazursko-kurpiowskiego, dość często mam okazję próbować tego specjału. Niedawno zrobiliśmy piwo jałowcowe (kozicowe) w domu - oczywiście jest jeszcze lepsze niż to sprzedawane na jarmarkach! Serdecznie polecam, przepis moje Babci Alinki :)

ok. 1 l owoców jałowca
dwie garście szyszek chmielu
niecałe 1/2 kostki drożdży
ok. 3/4 kg cukru
ok. 2/3 szkl. miodu

Owoce jałowca lekko zgnieść, dosypać chmiel, zalać wodą, zostawić na noc. Rano zagotować, przestudzić, odcedzić i przefiltrować przez poczwórnie złożoną gazę bądź bibułę. Dodać cukier, miód. Podgrzać, do ciepłego dodać drożdże, zostawić na kolejną noc do przerobienia. Następnego dnia przelać do butelek. I się delektować :-)

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Lato w słoikach: agrest i aronia

Na dobry początek :-)
Przepisy pochodzą stąd i stąd - lekko przeze mnie zmodyfikowane (przede wszystkim zmniejszałam ilość cukru).

Nalewka agrestowa:
1 kg agrestu
laska wanilii
ok. 3cm kawałek korzenia imbiru
1 l wódki
40 dkg cukru
Dojrzały agrest odszypułkować, wsypać do słoja lekko ugniatając (tak by owoce popękały). Dodać imbir, wanilię, cukier i zalać wódką - odstawić na 2 tygodnie w nasłonecznione miejsce. Po tym czasie przecedzić na sitku, przefiltrować przez bibułkę (ja filtrowałam dwukrotnie) i rozlać w butelki. Nalewkę należy przez pół roku przechowywać w ciemnym miejscu - potem nadaje się "już" do picia, choć warto poczekać i dwa lata.Nalewka aroniowo-wiśniowa:
3/4 kg aronii
40 dkg cukru
150 liści z wiśni
1/2 l spirytusu
1 1/2 l wody
pół torebki kwasku cytrynowego
Do garnka wrzucić przebrane owoce, liście, wlać wodę - gotować ok. 20 min. W gorącym wywarze rozpuścić cukier i kwasek, przestudzić. Do zimnego soku dodać spirytus, wymieszać, przelać do butelek. Degustować można szybciej niż nalewkę agrestową, ale im później tym lepiej :)

Smacznego!