Utworzenie The XX wyglądało podobnie, jak w przypadku innych
tego typu zespołów: dwójka przyjaciół ze szkoły średniej (Oliver Sim oraz Romy
Madley-Croft) wpadło na pomysł założenia kapeli. Początkowo występowali sami,
jednak z czasem dołączyli do nich kolejni muzycy (Baria Qureshi oraz Jamie
Smith), wnosząc dużo świeżych pomysłów. W takim właśnie składzie skomponowali
swój debiutancki album, nazwany ‘xx’. Co prawda, jego komercyjna kariera nie
okazała się imponująco wielka, mimo to i tak zyskał wielu wielbicieli - głównie
pośród osób lubujących się w niepowtarzalnych, alternatywnych dźwiękach. To było do
przewidzenia, przecież tak solidna i nastrojowa produkcja nie mogła przejść
bez echa. Ciekawe, jak to będzie w przypadku ich drugiego krążka...
Wiele osób obawiało się, że Coexist będzie miało tzw. ‘syndrom
drugiej płyty’, czyli w porównaniu do znakomitego debiutu, okaże się zwykłym
przeciętniakiem. Zabierając się więc za odsłuch wszystkich jedenastu utworów,
podszedłem do nich z odpowiednim dystansem, licząc się z tym, że mogą nie przykuć mojej uwagi i nie wywołać pozytywnych emocji. Na szczęście, złe przeczucia okazały się zupełnie bezpodstawne. Album, podobnie jak ostatnio, łączy ze
sobą motywy indie popu oraz znikome elementy elektroniki, co, wbrew pozorom, jest dosyć nowatorską mieszanką. Chociaż nie jest chwytliwa ani przebojowa, to bardzo mocno intryguje i wciąga. Wszystko
wskazuje na to, że tym razem sobie nie ponarzekam.