Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Elektronika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Elektronika. Pokaż wszystkie posty

1 kwietnia 2014

Recenzja: Tatiana Okupnik - Blizna

Chociaż Tatiana nagrywa od ponad 16 lat, jej osobą zainteresowałem się dopiero w 2011 roku, kiedy to wypuściła krążek Spider Web. Jej wcześniejsze produkcje, zarówno te spod szyldu Blue Café, jak i solowy On My Own, nie były na tyle atrakcyjne, by warto było powracać do nich szczególnie często. Nawet jeśli same w sobie nie raziły niczym konkretnym. Dopiero pozycja z 2011 roku okazała się na tyle elektryzująca, by co chwila gościć w mojej playliście. Tak więc, gdy dowiedziałem się, że Tatiana szykuje coś nowego, postanowiłem koniecznie sprawdzić, czy tym razem zaserwuje coś równie dobrego.  

Na początku warto zaznaczyć, że na Bliźnie dostajemy całkowicie inne brzmienia niż w przypadku Spider Web czy wcześniejszego On My Own. Zamiast zmysłowego jazzu i motywów funku, otrzymujemy bardzo dużo dynamicznej elektroniki, rozłożonej na 16 pozycji trwających w sumie niewiele ponad 40 minut. Wbrew pozorom, nie są to tanie eskowe klimaty proszące się o featuring z Pitbullem i Flo Ridą. Zamiast tego Tatiana prezentuje nam coś, czym zdecydowanie warto się zainteresować. A oto najważniejsze powody.

26 marca 2014

Recenzja: Kylie Minogue - Kiss Me Once

1. Into the Blue                       11. Fine
2. Million Miles                       12. Mr. President
3. I Was Gonna Cancel         13. Sleeping with the Enemy
4. Sexy Love
5. Sexercize
6. Feels So Good
7. If Only
8. Lex Sex
9. Kiss Me Once
10. Beautiful

45-letnia Australijka nigdy nie tworzyła wyjątkowo wysublimowanej muzyki. Jej produkcje to w większości czysto radiowy pop, który swoim czasem robił spore zamieszanie w mainstreamowych rozgłośniach. Udawało mu się to głównie dzięki połączeniu dwóch bardzo ważnych cech: chwytliwości oraz wyrazistości. Właśnie to przesądziło o sukcesie tracków takich jak Spinning Around, Can’t Get You Out Of My Head, czy późniejszych The One i Get Outta My Way oraz sprawiło, że Kylie Minogue może cieszyć się ogólnoświatową popularnością – zarówno wśród eskowiczów, jak i fanów bardziej wyrafinowanej muzyki. Jednak po przesłuchaniu jej najnowszego albumu, łatwo dojść do wniosku, że tej drugiej grupie odbiorców może się nie spodobać.

Kiss Me Once jest dwunastą studyjną pozycją w dorobku Kylie Minogue i, podobnie jak poprzednie, pełna jest modnych, radiowych klimatów. Tym razem występują one w formie nowoczesnego electropopu, obfitującego w motywy powtarzające się w twórczości innych popowych artystów, które rządzą w notowaniach list przebojów. Tak więc już na wstępie widać, że zaprezentowana trzynastka nie będzie specjalnie odkrywcza. Ale czy aby na pewno oznacza to, że będzie niewarta uwagi?

16 marca 2014

Recenzja: Kid Cudi - Satellite Flight: The Journey to Mother Moon

1. Destination: Mother Moon
2. Going To the Ceremony
3. Satellite Flight
4. Copernicus Landing
5. Balmain Jeans
6. Too Bad I Have To Destroy You
7. Internal Bleeding
8. In My Dreams 2015
9. Return of the Moon Man (Original Score)
10. Troubled Boy


Lata 2008-2010 to jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Między innymi muzycznie. Dokonałem wtedy wielu wspaniałych odkryć, które ukształtowały moje poczucie muzycznej estetyki. Najważniejszym z nich był materiał Kida Cudiego. Zarówno EP, jak i dwa pierwsze LP’e nasycono sporym ładunkiem emocjonalnym, który w połączeniu z pomysłowymi hip hopowymi bitami oraz charakterystycznym wokalem, poskutkowały muzyką nie do podrobienia, magnetyzującą nostalgicznym klimatem. Niestety na dwóch kolejnych wydawnictwach: WZRD i Indicud, Mescudi stracił na uroku na rzecz elektroniczno-rockowych eksperymentów. Liczyłem, że na nowym podejściu wyrównają się proporcje: nastrojowość – nowatorstwo. Jednak not this time.

Satellite Flight: The Journey to Mother Moon stanowi jeszcze większy ukłon w stronę kreatywnej mieszanki rocka i futurystycznej elektroniki, w której hip hop odgrywa co najwyżej epizodyczną rolę. Podobnie jak ostatnim razem, większość materiału skomponował sam raper, okazjonalnie wspierany osobą Dot da Geniusa – producenta towarzyszącego mu od czasów A Kid Named Cudi. Do dyspozycji oddano nam 10 tracków trwających w sumie niewiele ponad 40 minut. Ilość nie powala. Sprawdźmy, czy jakość jest równie...oszczędna.

1 marca 2014

Recenzja: We Will Fail - Verstörung

Jak już kiedyś wspomniałem, lubię dostawać maile od polskich wytworni muzycznych. Zdarza się, że zachęcają mnie do poderżnięcia sobie gardła, zarówno swoją ilością, jak i jakością prezentowanych debiutantów, którzy nagrywają, ale nie za bardzo wiedzą co ani dlaczego. Jednak przebijając się przez raniące serce i uszy śmieci, czasami natrafiam na naprawdę mocny materiał. Taki, jak ten od projektu We Will Fail, za którym stoi Aleksandra Grünholz – warszawski grafik komputerowy. Dla znalezienia takich pozycji warto się poświęcić.



Verstörung to bardzo specyficzne wydawnictwo. Składa się na niego 14 eksperymentalnych tracków, wyprodukowanych wyłącznie przez Olę, a wypuszczonych nakładem Monotype Records. Gdy po raz pierwszy przesłuchałem zaprezentowaną elektronikę, nie wzbudziła we mnie większych emocji. Jednak przy kolejnym podejściu odkryłem, że po prostu źle się za nią zabrałem.  

8 stycznia 2014

Przegląd Płyt Pominiętych #12

Childish Gambino - Because the Internet

Ilość tracków: 19
Gatunek: hip hop, PBR&B
Label: Glassnote & Island Records
Singiel: 3005
Na duży plus: The Worst Guys, No Exit, Life: The Biggest Troll (Andrew Auernheimer)
Na minus: -
Proponowana ocena: 5/6

A oto mój grudniowy faworyt. Because the Internet, jak przystało na solidną hip hopową produkcję, składa się z ciekawie opracowanych pozycji intrygujących nieprzewidywalnym charakterem. Poza soczystymi, bujającymi bitami posłuchamy wielu elektronicznych eksperymentów pełnych poszarpanych, ale spójnych motywów. Tak więc całość zdecydowanie odbiega od radiowych standardów. Jednak na swój sposób wpada w ucho i czaruje przyjemnym, po części beztroskim, a czasami nawet tajemniczym brzmieniem, przy którym bez problemu można się odprężyć, jednocześnie wciąż koncentrując się na materiale. Dodatkowo biorąc pod uwagę barwne głosy w featuringu (m.in. Chance The Rapper, Jhené Aiko i Azealia Banks) możemy nastawić się na maksymalnie zróżnicowane i pomysłowe produkcje, którymi fani hip hopu i PBR&B powinni się zainteresować. Ja to kupuję. 



1 stycznia 2014

Przegląd Płyt Pominiętych #11

Tinie Tempah - Demonstration

Ilość tracków: 15
Gatunek: hip hop zahaczający o pop i elektronikę
Label: Parlophone
Single: Trampoline, Children of the Sun
Na plus: It's OK, Looking Down the Barrel, Lost Ones, Lover Not a Fighter
Na minus: Shape
Proponowana ocena: 4/6

W zeszłym roku wręcz nie mogłem doczekać się tego krążka. Liczyłem na coś mega mocnego, co szybko mi się nie znudzi. Co prawda im bliżej premiery, tym mniejsze miałem zarówno oczekiwania, jak chęci do odsłuchu, jednak ostatecznie i tak jestem zadowolony z jakości Demonstration. Pełno tu lekkostrawnych, dynamicznych brzmień, które nawet jeśli mają niewiele wspólnego z grimem, to i tak prezentują się nad wyraz nieźle. Mamy do czynienia z hip hopem zmiękczonym utalentowanymi gwiazdeczkami w featuringu (Paloma Faith, Laura Mvula, Emeli Sandé itd). W rezultacie większość brzmień przyjmuje radiowy charakter i opiera się na schemacie: buńczuczny rap Tiniego – słodziutki refren. Czyli patent wylansowany przez Eminema w LTWYL. Pomimo szablonowego charakteru, nagrania dostarczają rozrywki na stosunkowo wysokim poziomie. Słuchasz, wpada w ucho, czasami coś pozytywnie zaskoczy, potem zapętlasz. Jest to mało wyrafinowana muzyka, broniąca się połączeniem charyzmy gospodarza z prostymi, lecz niewiarygodnie chwytliwymi melodiami, którym można wybaczyć przewidywalność i niewielką schematyczność. Nie zmusza do głębokich refleksji, ale jeśli chcesz posłuchać czegoś modnego, melodyjnego i beztroskiego, co zarazem nie będzie raziło przesadną wtórnością, rzuć na to uchem. Zwłaszcza jeśli polubiłeś Disc-Overy oraz ostatnie wydawnictwo Labrintha i Naughty Boya. Dobra, chociaż mało odkrywcza robota. 

27 grudnia 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #10

Lissie - Back to Forever

Ilość tracków: 12
Gatunek: rock, pop, indie, motywy folku
Label: Columbia Records
Single: Shameless, Further Away (Romance Police), Sleepwalking
Na plus: Przesłuchaj całość. Obowiązkowo.
Na minus: -
Proponowana ocena: +5/6


Drugi album amerykańskiej wokalistki jest o tyle ciekawy, że cechuje się potężną dawką przebojowości, powstałą bez pomocy plastiku ani oklepanych schematów. Mamy do czynienia z mieszaniną muzyki rockowej, indie oraz popu, co wbrew pozorom stanowi rozrywkę na bardzo wysokim poziomie. Głównie dlatego, że wszystkie tracki prezentują się równie atrakcyjnie. Część z nich zaskakuje sporą chwytliwością (singlowe Can’t Take It Back, Further Away (Romance Police), Shameless etc.), a część wyrazistym klimatem. Zwłaszcza beztroskim (I Bet On You, I Don’t Wanna Go To Work) i nostalgicznym (Love In The City). Pomimo sporego zróżnicowania klimatu oraz tempa materiał jest bardzo spójny – poszczególne utwory wzajemnie się uzupełniają, wobec czego bez względu na stałą konwencję ciągle coś się dzieje. W rezultacie można zapomnieć o monotonii. Dawno nie słyszałem tak atrakcyjnego i jednocześnie dopracowanego materiału. I równie niedocenianego, tak swoją drogą. Jeden z moich faworytów jeżeli chodzi o najlepsze płyty 2013.



9 grudnia 2013

Recenzja: Britney Spears - Britney Jean

1. Alien                                     11. Brightest Morning Star
2. Work Bitch                          12. Hold on Tight
3. Perfume                               13. Now That I Found You
4. It Should Be Easy               14. Perfume (The Dreaming Mix)
5. Tik Tik Boom
6. Body Ache
7. Til It's Gone
8. Passenger
9. Chillin' with You
10. Don't Cry

Jest piękny, w miarę słoneczny dzień (ale chłodny, bo grudzień), korki są względnie niewielkie, wykłady mało usypiające. Jest 02.12, toteż pewien bloger muzyczny hasa sobie do Empiku po nowy album Britney Spears – uroczej blondyneczki, która podobnie jak P!nk ma talent do wykrzesywania maksymalnej dawki przebojowości z modnych i zazwyczaj mało odkrywczych elementów. Jej wcześniejsze krążki (nawet na pozór słabe Femme Fatale) zawsze wywoływały spore zamieszanie. Mało tego, że dostawaliśmy to, co popularne, to na dodatek w bardzo atrakcyjnej formie, która zachęcała do cyklicznego powracania do materiału. Wobec tego w pełni zadowolony bloger zakupuje Britney Jean, wraca do mieszkania i odpala CD. I to by było na tyle jeżeli chodzi o piękny dzień. Bloger skończywszy słuchać usiadł i zapłakał.

Można powiedzieć, że już spoglądając na listę producentów powinna mi się zapalić czerwona lampka. W końcu David Guetta, will.i.am i Dr. Luke dawno przestali być w szczytowej formie. Co więcej, nawet singlowe Work Bitch dawało do zrozumienia, że jakość kompozycji będzie stać pod znakiem zapytania. Jednak w przypadku wcale_nie_takiego_złego Femme Fatale było podobnie – słabe single (te wypuszczone przed premierą wydawnictwa), wątpliwi producenci. Mimo to udało się skleić ciekawy materiał. Natomiast po przebrnięciu przez 14 tracków (deluxe) wrzuconych na Britney Jean rzuca się w uszy, że do wcześniejszych pozycji w większości wiele im brakuje.

4 grudnia 2013

Recenzja: Lady Gaga - ARTPOP

Polubiłem The Fame. Mało tego, że album pełen jest nośnych melodii, to na dodatek są one lekkie, wobec czego niepotrzebnie nie męczą ucha. W przypadku Born This Way z tym ostatnim jest problem – postawiono na ciężką, często surową elektronikę zręcznie przyprawiającą o spory ból głowy. To głównie dlatego od czasu recenzji nie ciągnęło mnie do ponownego odsłuchu całości. Zbyt ostre i momentami chaotyczne. Liczyłem, że wydając ARTPOP Gaga powróci do przyjemnych, radiowych melodyjek, które swoim super przebojowym charakterem podbiłyby wszechświat. A co otrzymałem? Elektronicznej divy ciąg dalszy.

Po pierwszym zaliczeniu zaprezentowanej trzynastki miałem mieszane uczucia, o czym napomknąłem na Twitterze. Z jednej strony materiał wydał mi się chwytliwy i w miarę świeży, jednak z drugiej czuć było posmak traumatycznego BTW. Na szczęście wraz z następnymi podejściami dzieło wyprodukowane głównie przez Zedda, Monsona i Zisisa zyskało w moich oczach/uszach większe uznanie. No ale po kolei.

20 października 2013

Recenzja: Sleigh Bells - Bitter Rivals

1. Bitter Rivals
2. Sugarcane
3. Minnie
4. Sing Like a Wire
5. Young Legends
6. Tiger Kit
7. You Don't Get Me Twice
8. To Hell with You
9. 24
10. Love Sick


Sleigh Bells poznałem dzięki Tomkowi z (mikro)bloga Nowe Piosenki ReFresz, który to na początku zeszłego roku zaprezentował singiel Comeback Kid, zwiastujący krążek Reign of Terror. Początkowo płyta wydała mi się przekombinowana, pełna zbędnych elementów. Totalnie oczarowała mnie dopiero, gdy powróciłem do niej po ponad trzech miesiącach. Nic w tym dziwnego - muzyka tworzona przez amerykański duet jest trudna w odbiorze; nie wszyscy polubią sposób, w jaki Alexis i Derek eksperymentują z dźwiękami, łącząc pozornie niepasujące do siebie motywy. Mimo to warto zapoznać się z ich świeżym materiałem - może akurat zdobędzie twoje serce. Nawet jeśli miałoby to nastąpić po pewnym czasie.

Bitter Rivals jest trzecim studyjnym krążkiem Sleigh Bells i podobnie jak dwa wcześniejsze został wydany nakładem Mom + Pop Music. Za sterami standardowo stanął Derek Miller (czyli połowa SB) wspierany przez Andrew Dawsona. Podstawowo mamy do dyspozycji 10 utworów utrzymanych w nurcie ładnie nazwanym noise popem. A co to niby jest? Wyjaśnię to na przykładzie tutejszej dziesiątki.

14 października 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #9 (cz. 2)

Agnes Obel - Aventine

Ilość tracków: 11
Gatunek: folk, indie
Label: Pias Recordings
Singiel: The Curse
Na plus: wydawnictwo jest naprawdę równe...
Na minus: jw.
Proponowana ocena: 5/6


Teraz rzućmy uchem na nowy krążek Agnes Obel, wobec którego wręcz nie dało się przejść obojętnie – głównie za sprawą intensywnej promocji na Spotify i Vevo. Tak więc mamy do czynienia z muzyką folkową prezentującą tajemnicze skandynawskie klimaty. Zbudowano je poprzez zastosowanie wielu najróżniejszych instrumentów, wśród których dominują smyczkowe i klawiszowe. To właśnie z nich powstały surowe brzmienia, które dopełniane przez zmysłowy wokal Agnes (przywodzący na myśl Norę Jones, szczególnie w Pass Them By) poskutkowały powstaniem niezwykle czarujących kompozycji. I, tak przy okazji, bardzo subtelnych oraz harmonijnych, co dodatkowo pomaga odbiorcy poczuć skandynawską magię. Nie trzeba się specjalnie koncentrować na tym materiale – sam przyciąga uwagę słuchacza wprowadzając go w nostalgiczny nastój. A czy jest przebojowy? Owszem, ale na pewno nie w radiowy sposób. Hitowe melodyjki jedynie popsułyby jego wysublimowany charakter.

15 września 2013

Recenzja: Natalia Kills - Trouble

1. Television                                11. Watching You
2. Problem                                    12. Marlboro Lights
3. Stop Me                                    13. Trouble
4. Boys Don't Cry
5. Daddy's Girl
6. Saturday Night
7. Devils Don't Fly
8. Outta Time
9. Controversy
10. Rabbit Hole

Wiele wskazywało, że Natalia Kills pozostanie gwiazdką jednego przeboju. Po wypuszczeniu w 2011 roku krążka Perfectionist zaczęło się marudzenie, że kopiuje Lady Gagę, brak jej oryginalności itd. Pomimo kilku wydanych singli, znaczący rozgłos uzyskał jedynie Mirrors. Po tym, jak czas jego świetności przeminął, o artystce zrobiło się cicho. Nawet gdy ostatnio obwieściła światu informację o nadchodzącym albumie, mało kto zwrócił na to uwagę. I tutaj pojawia się pytanie – czy materiał z Trouble ma szansę wywindować Natalię na szczyt? Po przesłuchaniu muszę przyznać, że owszem, ma. Ale znikomą.

Trouble to 13 nagrań reprezentujących niewyszukany, radiowy electropop. Jako że wzbogacono go o rockowe elementy, usłyszymy tu perkusję, gitary i, co za tym idzie, ostre riffy – a wszystko to oplecione różowymi syntezatorami. Odpowiadają za to głównie Jeff Bhasker i Emile Haynie (ci od MBDTF Kanyego i MOTM2 Kida Cudiego), wspierani przez Glass Johna oraz Guillaume Doubeta. Jednak tym razem połączenie: topowe brzmienia + rozgarnięci producenci + charyzmatyczna wokalistka wcale nie zaowocowało hitem.

11 września 2013

Recenzja: The Weeknd - Kiss Land

Obok Franka Oceana i Miguela, The Weeknd jest jedną z najlepiej rokujących gwiazd męskiego r&b ‘najnowszej generacji’. A to dlatego, że podobnie jak wspomniana dwójka postawił przede wszystkim na nowoczesność, co z pewnością docenią osoby znudzone standardowymi odmianami rhythm and bluesa. Chociaż wokal tego typu osobistości jest uznawany za mało męski (co niezaznajomionych z tematem może odpychać), to nie da się ukryć, że w połączeniu z solidnymi melodiami robi wrażenie. Poza tym materiał tych panów dostarcza całkowicie innych doznań niż ten serwowany przez divy r&b. A jakich dokładnie? Do tego dojdziemy.

Kiss Land jest debiutanckim dziełem 23-letniego wokalisty. Warto zaznaczyć, że długogrającym, bo krótszych ma na koncie aż 4 (3 EP'ki + 1 kompilacja). W tym przypadku do odsłuchu dostajemy 12 kompozycji opartych o syntetyczne r&b (fachowo nazwane PBR&B). Syntetyczne, ponieważ brzmi jak wyprodukowane przez trance’owego DJ’a, który postanowił przesiąść się na coś bardziej wysublimowanego. Pomysł ciekawy, ale wcale nie taki nowy.

7 września 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #8

Naughty Boy - Hotel Cabana

Ilość tracków: 18
Gatunek: mix hip hopu, popu, r&b i od biedy soulu
Label: Virgin EMI Records
Single: Wonder, La La La, Lifted
Na plus: Think About It, Wonder, Get Lucky feat. Tanika (niby cover, a fajny)
Na minus: One Way, So Strong
Proponowana ocena: +4/6


Gdyby dać mi do odsłuchu album Hotel Cabana nie podając autora, z łatwością bym trafił, że jest nim Naughty Boy. Bo chociaż jest to jego debiutanckie dzieło, tutejszy styl można usłyszeć w wielu nagraniach, w których Shahid udzielał się jako producent (patrz: wydawnictwo Emeli Sandé). Poza przyjemnym brytyjskim popornb (zazwyczaj właśnie z udziałem Emeli), usłyszymy utwory typowo hip hopowe (Think About It), czysto popowe radióweczki (La La La) oraz ckliwe klimaty indie (Top Floor). Krążek jest maksymalnie zróżnicowany, to nie podlega wątpliwości. Poza tym Shahid oparł swoje produkcje o nowoczesne brzmienia, jednocześnie zwracając uwagę na ich świeżość i, oczywiście, przebojowe oblicze. W związku z tym większość pozycji bez problemu wpada w ucho i wywołuje jakieś tam emocje. To drugie jest też zasługą zaproszenia do współpracy wyrazistych postaci; przykładowo Emeli Sandé i Ed Shreen rozczulają swoim wokalem, a lajtowe flow Wiza Khalify nadaje numerom stosunkowo beztroskiego charakteru. Reasumując, warto zabrać się za ten krążek – gospodarz pozbierał wszystkie najlepsze motywy ze swojej dotychczasowej działalności, a następnie przeniósł je na Hotel Cabana. Chwytliwa, przemyślana i nawet nieoklepana propozycja.



20 sierpnia 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #7

AlunaGeorge - Body Music

Ilość tracków: 19 (Deluxe)
Gatunek: elektronika, pop, r&b
Label: Island Records
Single: You Know You Like It; Your Drums, Your Love; Attracting Files
Na wyjątkowo duży plus: Just a Touch, Kaleidoscope Love, Watching Over You
Proponowana ocena: +5/6

Na swoim debiutanckim krążku brytyjski duet pokusił się o połączenie lekkiego synth-popu z brzmieniami zahaczającymi o r&b. Czyli coś, co możemy usłyszeć m.in. u Jessie Ware. Jednak w tym przypadku dostajemy odważniejszy i o wiele bardziej chwytliwy podkład, pełen świeżych patentów, którym materiał zawdzięcza swoją przebojowość. Dzięki temu produkcje szybko wchodzą do głowy i potrafią prześladować przez naprawdę długi okres. Pomimo wyważonej, bardzo spokojnej konwencji i prostych melodii (ale za to jakich nośnych!) ciągle coś podtrzymuje uwagę. I nie chodzi wyłącznie o różnice w tempie (bywa zarówno szybko, jak i chilloutowo), ale też o samą Alunę, której słodziutki, niewinnie brzmiący wokal wzmacnia melodyjność produkcji oraz nadaje im kameralnego charakteru. Jak już pisałem, jest to jeden z ciekawszych projektów zasłyszanych w tym roku. Bo jako jeden z niewielu potrafi wydobyć maksymalną hitowość nawet z tak delikatnych dźwięków. Nie przymula, nie przytłacza, jednocześnie niewiarygodnie wciąga. 



15 sierpnia 2013

Recenzja: Massaka Brain - Brain

1. 3rd                                
2. Express
3. Luck
4. 87-162
5. Aquarium
6. OP
7. Brian Wash
8. Realities
9. Stemme
10. Before Your Eyes
11. Mainland

Poznajcie Briana. Brian ma 20 lat i pochodzi z Torunia. Na co dzień studiuje w Danii, na wydziale jazzu, gdzie w ramach zajęć pogrywa sobie na gitarze jazzowej. Jednak jako że Brian to pracowity chłopak, już od kilku lat zajmuje się komponowaniem produkcji, które z jazzem mają niewiele wspólnego. Pracuje sam, bez dostępu do profesjonalnego studia ani pomocy doświadczonych producentów. Krótko mówiąc, człowiek kombajn. No, to już go znacie. Teraz poznajcie jego debiutanckie dzieło.

W skład krążka Brain wchodzi 11 kompozycji przedstawiających muzykę eksperymentalną, czyli wyrafinowaną elektronikę przeplataną elementami m.in. rocka (Before Your Eyes) i trip hopu (np. Brian Wash). Żeby nieco przybliżyć, wyobraźcie sobie kombinację stylu Björk, XXYYXX i The Internet. Czyli nastrojowość połączoną ze subtelnymi, ale różnorodnymi dźwiękami. Właśnie z takim czymś będziemy mieć do czynienia przez niewiele ponad 30 minut.

6 sierpnia 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #6

Empire of the Sun - Ice on the Dune

Ilość tracków: 12
Gatunek: elektronika, synthpop
Label: Capitol Records
Singiel: Alive
Na wyjątkowo duży plus: Awakening, Celebrate, Keep a Watch
Na minus: nie tym razem
Proponowana ocena: 5/6 


Gdybym układał zestawienie najbardziej przebojowych płyt tegorocznych wakacji, Ice on the Dune znalazłoby się przynajmniej w pierwszej piątce. Numery reprezentują lekkostrawną, australijską elektronikę obfitującą w wiele ‘miękkich’ syntezatorów, których natężenie nie jest szczególnie męczące. Wręcz przeciwnie – utworzono z nich beztroskie, ale jednocześnie dynamiczne melodie, które w połączeniu z łagodnym wokalem nadają całości przebojowego charakteru. Zwolnienie tempa następuje jedynie w trzech przypadkach: otwierającego album LUX, hipnotyzującego I’ll Be Around i zalatującego wakacyjną nostalgią Keep a Watch. Trójka wciąga nie mniej niż jej szybsze odpowiedniki, w dodatku stanowi przyjemną odskocznię od typowo radiowych klimatów. Czy tej płycie można coś zarzucić? Co najwyżej niewielkie podobieństwa kilku pozycji (np. Alive do Ice on the Dune). Jednak nie traktowałbym tego jako coś rażącego. Płyta jest bardzo dobra.

26 lipca 2013

Recenzja: Selena Gomez - Stars Dance

1. Birthday                          12. Nobody Does It Like You
2. Slow Down                     13. Music Feels Better 
3. Stars Dance
4. Like A Champion
5. Come & Get It
6. Forget Forever
7. Save The Day
8. B.E.AT.
9. Write Your Name
10. Undercover
11. Love Will Remember

Miałem sen. W tym śnie ofiarowano mi najnowszy album Seleny Gomez. Uruchomiłem go. I byłem zachwycony. Okazał się niewiarygodnie przebojowy, pełen pomysłowych, niepowtarzalnych brzmień i w dodatku przepiękny merytorycznie. I weź tu się nie zorientuj, że to sen. Przecież takie rzeczy nie zdarzają się w rzeczywistości.

A to dlatego, że disnejowskie gwiazdki przeważnie nie wydają ambitnych dzieł. Zwykle nie z braku umiejętności, a z góry ustalonej konwencji. Ich głównym celem jest zapewnienie niezobowiązującej, jednosezonowej rozrywki. Innymi słowy, nagrywają muzyczne snickersy. Jednak słuchając Stars Dance odnoszę wrażenie, że Selenie trochę nie wyszedł ten snickers. Wyprodukowanie tutejszej trzynastki (wersja z iTunes) powierzono wielu topowym nazwiskom, czyli formacji The Cataracs, Dream Lab, Rock Mafii, duetowi Stargate, Tobiemu Gadowi, Mikowi Del Rio itd. Krótko mówiąc, sama śmietanka tworząca wszystkiego, co modne. A album? Sama śmietanka tego, co oklepane.

23 lipca 2013

Recenzja: Pet Shop Boys - Electric

1. Axis
2. Bolshy
3. Love is a bourgeois construct
4. Fluorescent
5. Inside a dream
6. The last to die
7. Shouting in the evening
8. Thursday (featuring Example)
9. Vocal


Rok temu pisałem o Elysium – jedenastym długogrającym przedsięwzięciu angielskiej grupy Pet Shop Boys, która powróciła po trzech latach nieobecności. Oczekiwania wobec produkcji może i były wysokie, tym niemniej większość fanów liczyła się z faktem, że ostatnio panowie nie nagrywają tak szałowych krążków jak kiedyś. Sam album, pomimo całkiem dobrego brzmienia, nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. W związku z tym zabierając się za jego następcę nastawiłem się na podobną jakość. A tu takie miłe zaskoczenie.

3 lipca 2013

Przegląd Płyt Pominiętych #5

Noah and the Whale - Heart of Nowhere

Ilość tracków: 10
Gatunek: rock z elementami indie i folku
Label: Mercury Records
Single: There Will Come a Time, Lifetime
Na plus: Not Too Late, Now Is Exactly the Time, Heart of Nowhere + single
Na minus: nic aż tak nie odstaje
Proponowana ocena: +4/6

Noah and the Whale jest jednym z wielu bandów, które poznałem za pośrednictwem radia BBC Radio 1. Na swojej czwartej płycie Brytyjczycy prezentują klimaty alternatywnego rocka, pełnego folkowej harmonii i popowej lekkości. Za sprawą umiarkowanego tempa nie znajdziemy tu agresywnych petard ani skrajnie przymulających ballad. Na szczęście utwory są wystarczająco żywe, by nie zanudzić przy pierwszym podejściu. Dodajmy do tego melodyjny charakter podkładu, sporą różnorodność naturalnych dźwięków (btw., rzuć uchem na ciekawy motyw skrzypiec w Heart of Nowhere) i ciepły głos wokalisty, a otrzymamy typowo wakacyjny materiał, który pomimo braku hitowego potencjału przyciąga do siebie przyjemnym, beztroskim klimatem. Przesłuchaj poniższy track, a dowiesz się, co mam na myśli.