Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/6. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 29 stycznia 2012

Elisabeth Flock - Dogonić rozwiane marzenia

Autor: Elisabeth Flock
Tytuł: Dogonić rozwiane marzenia
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Ilość stron: 320



      Z lekkim przestrachem podchodziłam do tej pozycji, bo po innej powieści wydanej przez to wydawnictwo (Obudzić szczęście) nie wierzyłam, że jeszcze jakaś inna książka z tego gatunku stanie się lepsza, jednak myliłam się. Dogonić rozwiane marzenia zupełnie jak jej poprzedniczka dała mi chwilę wytchnienia od codziennych obowiązków, a także pasjonującą podróż przez poszczególne wątki z matką i córką - Cammy oraz Samanthą - które są jednocześnie narratorkami opowieści oraz głównymi bohaterkami.

      Cammy i Samantha to matka i córka, a także zdawać by się mogło zupełnie obce dla siebie osoby. Od czasu, gdy Cammy dowiedziała się, że jest adoptowana odseparowała się od rodziny, wdała się w podejrzane towarzystwo, a zarazem poczuła dławiącą potrzebę poznania, kim jest jej biologiczna matka. Jak często rzecz ma się w tego typu opowieściach, matka dziewczyny cierpiała, bo niedość, że nie potrafiła pomóc dziecku, to musiała zmierzyć się z poczuciem winy oraz bezdradności. O ile na samym początku byłam pewna, w jaki sposób skończy się powieść, a raczej starałam się założyć koncepcję, to po przewróceniu ostatniej strony doznałam uczucia klęski i podziwu dla autorki, ponieważ potrafiła opowiedzieć tę historię w taki sposób, aby czytelnik w pewnym stopniu snuł przypuszczenia, które w rozwiązniu akcji okazują się mylnymi.
   Świat się zmienia, więc z innymi pieszymi przechodzę na drugą stronę i myślę sobie, że właśnie tak się dzieje. W taki sposób zostawiasz swoje życie i zaczynasz nowe.
      Niezmiernie podobał mi się sposób, w jaki Elisabeth Flock dopuszczała do głosu obie bohaterki. I Samatha, i Cammy mogą pokazać oblicze swojego życia, bo pomimo iż są w jednym domu, spoglądają na siebie codziennie, to każda z nich zdaje się być kontrastową postacią do tej drugiej. Dziennik prowadzony przez Cammy sprawia, że czytelnik ma możliwość wejrzenia we wrażliwą duszę dziewczyny, jaka mimo że ukryta pod pozorami, jakie stwarza adpotowane dziecko, jest niesamowicie otwarta. Nieraz wzruszałam się, kiedy miałam przed oczyma sceny rozczarowania przeżywane przez dziewczynkę, czułam jej bezsilność, a także złość na męża adopcyjnej matki, iż zdecydował się w tak pochopny sposób przekazać dziecku prawdę. Z kolei, kiedy spoglądałam na obraz sytuacji zarysowany przez Samathę, doznawałam wrażenia, iż kobieta ocenia sytuację stoicko, tak odmiennie od buntowniczej uczuciowości nastolatki. Właśnie dzięki temu podziałowi na narrację dziewczyny oraz matki - dwóch drogich sobie osób - jestem w stanie poznać idee, jakie nimi kierowały.

      Książka pt. Dogonić rozwiane marzenia sprawiła, że zaczęłam snuć głębokie refleksje nad słowami, bo skoro jedna wzmianka, jedna wygłoszona wzburzonym głosem fraza, może sprawić, że wszystkie nadzieje na przyszłe, szczęśliwe zdawać by się mogło, życie przekreślają sie, to czy należy brać wszystko, jakby to była najszczersza prawda. Niekiedy zastanawiam się, w jaki sposób zakończyłaby się opowieść o Cammy i Samathcie, gdyby los ułożył im inny początek, gdyby pewne słowa nie wypłynęły na powierzchnię, a dzieje potoczyły się monotonnym rytmem. Czy dłuższy okres milczenia sprawiłby, iż córka potrafiłaby wybaczyć matce, że ukrywała przez nią prawdę o pochodzeniu? Czy może byłaby rozgoryczona? - tu zamyka się błędne koło.

      Reasumując, polecam powieść Elisabeth Flock każdemu. Ta książka, prowadzona lekką narracją, dotyka ważnych problemów życiowych, ale zmusza czytelnika nie do biernego obserwowania rozwoju wydarzeń, lecz czynnego w nich uczestnictwa. Wielokrotnie pogrążałam się w głębokiej zadumie, rozmyślając nad postaciami przedstawionymi w utworze. Uważam zatem, iż utwór, który potrafił wywołać w czytelniku tak dalece idące zainteresowanie fabułą, jest godny polecenia i dlatego jestem w stanie rzec śmiało, że Dogonić rozwiane marzenia jest warte przeczytania, a to, w jaki sposób osoba czytająca odbierze dzieło, zależy tylko i wyłącznie od wrażliwości oraz wieku, co sprawia, że książki nie da się uchwycić w jedyne i słuszne słowa, bowiem każdy oceni ją w odmienny sposób.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawnictwa Mira Harlequin, za co serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Susan Wiggs - Obudzić szczęście

Autor: Susan Wiggs
Tytuł: Obudzić szczęście
Wydawnictwo: Mira Harlequin
Ilość stron: 448


     Gdy zerknęłam na okładkę powieści Susan Wiggs pt. Obudzić szczęście, od razu wiedziałam, że mi się spodoba. Czy sprawiło to sielskie zdjęcie kobiety na wakacjach, czy tęsknota za ciepłą pogodą - tego nie jestem w stanie odpowiednio oszacować. Przez długi czas zapomniałam o tej książce, aż parę dni temu nadarzyła się okazja, aby po nią sięgnąć. Nakłoniona przez zarówno obwolutę, jak i opis dzieła Wiggs bez obaw wzięłam do rąk utwór, licząc na mile spędzony czas, bez zbędnych prób interpretacji zachowań albo psychiki bohaterów. Okazało się, że to dzieło było wprost idealnym sposobem na oderwanie się od codziennych problemów. Nie dość, że spędziłam mile kilka godzin, to jeszcze fabuła zaintrygowała mnie tak bardzo, że nie mogłam przerwać lektury nawet wtedy, kiedy musiałam zabrać się do nauki.

     Obudzić szczęście autorstwa Susan Wiggs opowiada o dwudziestu kilkuletniej kobiecie, Sarah Daly (Moon), która zdaje się mieć wszystko; począwszy od idealnej pracy, po wiernego męża (później okazuje się, że nie był aż tak perfekcyjny, jak się mogło zdawać na pierwszy rzut oka). Po raz pierwszy główną bohaterkę spotykamy w klinice, gdy czeka na przystąpienie do kolejnej próby inseminacji. Razem z mężem starają się o dzieci, jednak dotychczas te próby kończyły się fiaskiem. Od tej pory podążamy wraz z postacią przez jej barwne życie; nakrycie męża przy zdradzie, wyjazd do rodzinnego miasteczka oraz ponowne spotkanie starych znajomych. Wraz z Sarah mamy okazję odpoczywać w niewielkim kalifornijskim miasteczku, cieszyć się dobrą pogodą oraz poznać Willa - mężczyznę, który diametralnie się zmienił od czasów, gdy Sarah widziała go ostatni raz. Ta postać od samego początku zyskała moją aprobatę, a początkowo powolny rozwój akcji powodował, że wprost nie mogłam się doczekać, gdy kobieta porozmawia ze strażakiem na taki, a nie inny temat.

     Trzecioosobowa narracja sprawiała, że mogłam poznać wydarzenia z punktu widzenia kilku osób. Dzięki temu nie dość, że lepiej odczułam klimat książki, to jeszcze domyślałam się, co niedługo się wydarzy i ta nutka wiedzy zatrzymywała mnie bezustannie przy wertowaniu kolejnych stron. Siłą woli powstrzymałam się, żeby nie zerknąć na ostatnią stronę, bo mimo że moje przypuszczenia co do zakończenia powieści Wiggs były słuszne, to napotkałam przy tym wiele niespodziewanych zwrotów akcji, sprawiających, że zapragnęłam czytać jeszcze szybciej.

     Poza ogólnym wykreowaniem utworu Obudzić szczęście, muszę zwrócić uwagę na komiksy znajdujące się na początku kolejnych części. Odkrywały one zarówno drugie oblicze Sarah, autorki komiksów, pokazującej w swych dziełach kobietę zupełnie inną niż jest w rzeczywistości, a także zdradzały choć niewielki pierwiastek tego, czego można było oczekiwać po dalszym zagłębianiu się w treść opowieści o życiu kobiety.

     Podsumowując, z czystym sercem mogę wam polecić Obudzić szczęście Susan Wiggs. Gwarantuję, że zupełnie jak ja dacie się porwać w wir wyrażeń oraz polubicie główną bohaterkę, której zachowanie nie dość, że nie jest wymuszone, to zdaje się być postawą zwykłego człowieka, którego spotykają podobne przygody, jakich ona doznała. Rzetelnie przedstawione relacje między Sarah  a Willem oraz innymi osobami, sprawiają, że książka jeszcze bardziej zyskuje na realizmie.


Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wyd. Harlequin Mira, za co serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

John Stephens - Szmaragdowy atlas

Autor: John Stephens
Tytuł: Szmaragdowy atlas
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 408



     Wczoraj udało mi się sięgnąć po Szmaragdowy atlas Johna Stephensa. Jako miłośnika fantastyki do przeczytania tej powieści przywiodła mnie wzmianka o podobieństwie książki do dzieł J. K. Rowling czy C.S. Lewisa. Nie mogłam sobie darować takiej uczty wyobraźni, toteż jak najprędzej wzięłam się za wertowanie stron. Jednakże to słowo kojarzy mi się z mozolnym przewracaniem kartek, a moje oczy wręcz płynęły po tekście, nie zauważając nawet momentu, w którym numeracja przeszła ze strony siódmej do pięćdziesiątej. Zdecydowanie powieść sprawia, że zapominamy o tym, co nasz otacza oraz zagłębiamy się w intrygującego losy trójki rodzeństwa.

     Kate, Michael i Emma jako dzieci zostali wywiezieni z domu rodziców. Wszystko to zostaje owiane woalem tajemnicy, a jedynie Kate pamięta, chociaż niewiele, lata, kiedy cała rodzina była razem. Rodzeństwo stara się jej przypomnieć o tym w każdej chwili, wymieniając między innymi fikcyjne nazwiska, które mogliby nosić, licząc przy tym, że ich siostrze nagle rozjaśni się pamięć. Prócz wspólnie spędzonego czasu pewnego, zimnego wieczoru, dziewczynce nie pozostało nic po ojcu i matce, jedynie łańcuszek ze startą różą, który bezustannie pocierała. Dzieci, mimo że niosą na barkach ogromny ciężar doświadczeń, stają się butne i nadal próbują stawać naprzeciw przeciwieństw losu. Niekiedy ta werwa przeobraża się w języku, jakim się posługują, sprawiając, że nie pasuje do ich młodzieńczego wieku, aczykolwiek ta wada ginie w porównaniu z wartką akcją.

- Kate - (...) - (...) Musisz zaopiekować się rodzeństwem. Rozumiesz? Michael i Emma muszą być bezpieczni!
- Co... (...) Ale...
- Och, Kate, proszę! Po prostu mi obiecaj!
- No... dobrze. Obiecuję.

     Od chwili, gdy kolejna dyrektorka ośrodka postanawia oddelegować dzieci do innego domu dziecka, zaczyna się ich przygoda. Pełna zawirowań, nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz nieopisanie wciągającej fabuły, prowadzonej w trzecioosobowej narracji. Najbardziej sobie cenię ten sposób snucia historii, bo dzięki niemu nie ograniczamy się do punktu widzenia tylko jednego bohatera, ale możemy obejrzeć te same wydarzenia z punktu widzenia kilku osób, poczuć zupełnie inne emocje towarzyszące postaciom.

     Jestem pewna, że Szmaragdowy atlas, trafi do gustu nie tylko młodszym, lecz także i starszym czytelnikom. Biorąc pod uwagę, że dzięki niemu jesteśmy w stanie przeżyć niepowtarzalną przygodę - chociaż przyznam, iż czasem miałam wrażenie, że już kiedyś czytałam coś podobnego, co jednak nie sprawiło, iż odczułam znużenie lekturą - a także odkryć dziecięce marzenia, bowiem ja zawsze marzyłam, aby w moje szare życie wkradła się odrobina magii.

     Reasumując, dzieło autorstwa Johna Stephensa, polecam każdemu bez względu na wiek, zainteresowania (chociaż wielbicielom horroru może nie przypaść do gustu) oraz codzienne zajęcia. Ja spędziłam z tą powieścią wiele miłych momentów, które będę jeszcze nieraz wspominać. Z całą pewnością zajrzę do niej parę razy, ażeby ponownie poczuć ten magiczny klimat.

* wszystkie cytaty pochodzą z powieści pt. Szmaragdowy atlas J. Stephensa


Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wyd. Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Joanna Siedlecka - Jaśnie Panicz / o Witoldzie Gombrowiczu

Autor: Joanna Siedlecka
Tytuł: Jaśnie Panicz / o Witoldzie Gombrowiczu
Wydawnictwo: MG
Ilość stron: 416


     Biografie mają to do siebie, że wszystko zależy od osoby, jaką obierają za główny temat. Tak się zdarzyło, że Witold Gombrowicz jest niezmiernie intrygującą postacią nie tylko z punktu widzenia literatury, lecz także zwykłej ludzkiej ciekawości. Przyznam, że z wielką chęcią pragnęłam poznać scenerię życia, jaką otaczał się autor Ferdydurke. Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie zawiodłam się na tej książce. Nie dość, że autorka idealnie przybliżyła czytelnikowi realia, w jakich żył artysta, to wzbogaciła to czarno-białymi fotografiami przybliżającymi choć w niewielkim stopniu wygląd rodziny, jak i samego Gombrowicza jako młodego pana.

     Po pierwsze, po przeczytaniu Jaśnie Panicza pojęłam wiele istotnych szczegółów odnośnie życia oraz otoczenia, w którym się obracał pisarz. Podążałam wraz z nim przez nieprzespane noce, podczas których tworzył kolejne dzieła, podążałam wraz z nim drogami, na których nie było róż, lecz ciernie. Nie wiedziałam, że na samym początku rodzina twórcy była sceptycznie nastawiona do wydania jego utworu - bo w to, iż w głębi duszy byli z niego dumni, święcie wierzę. Nie byłam także świadoma tego, że matka ubierała chłopca w ubrania odpowiednie dla dziewcząt, gdyż pragnęła, by urodziło się dziecko płci żeńskiej. Tak wiele faktów z życia wielkiego artysty ukazało się w pełnej krasie po sięgnięciu po tę pozycję.

     Autorka, Joanna Siedlecka, ma taki styl pisania, że nie sposób mu nie ulec. Miałam wrażenie, że nie czytam suchej biografii, lecz zupełnie jak to w przypadku powieści przygodowych bywa, zagłębiam się w świat przedstawiony, grzęznę w nim, ażeby na samym końcu dowiedzieć się wszystkiego. Powyższe słowa sprawdziły się idealnie, prócz tego, że znałam wszystkie informacje o Gombrowiczu. Tak nie było, bowiem wyłącznie autor wielu uznanych dzieł wiedział, co istotnie znajduje się w jego głowie. Mimo to pani od biografii - jak zostało zaznaczone na obwolucie - przybliżyła mi w znacznym stopniu to, czego chciałam się dowiedzieć. Dodatkowym walorem było to, że umieściła w owocu swej pracy efekty rozmów z ludźmi, którzy znali wielkiego pisarza. Nie zawsze to się zdarza, gdyż często bywa tak, że autorzy otaczają się aurą tajemniczości i praktycznie znikają z powierzchni ziemi, pozostawiając po sobie tylko dzieła. Tutaj było inaczej, za co należy dziękować bliżej niekreślonej sile, bo wspomnienia m.in. Galiny z Małoszyc (dzięki nim dowiemy się, jak Gombrowiczowie byli prostoduszni, bo nie oddelegowali pracownicy po pewnej chwili słabości, że tak pozwolę sobie to nazwać) mają niebywałą wartość.

     Dodatkowo spodobały mi się niezmiernie zdjęcia, dzięki którym czułam się, jakbym podglądała prywatne życie pisarza oraz jego rodziny. Prócz tych pozowanych fotografii, znalazło się również wiele wykonanych nieoczekiwanie, np. Witolda Gombrowicza wraz z Konstantym Jeleńskim nad przekładem Operetki z 1967r. (str. 303). Ponadto w książce można ujrzeć list napisany własnoręcznie przez autora Ferdydurkę. Dla wielbicieli twórczości ów utalentowanego mężczyzny z pewnością przypadnie to do gustu.

     W dziele Joanny Siedleckiej odnalazłam wiele zdań, jakie przypadły mi do gustu. Doznałam wtedy wrażenia, że można je odnieść nie tylko do drogi, jaką przebył wielki twórca, lecz także do naszej skromnej egzystencji. Jeden cytat pozwolę sobie zamieścić poniżej:

     - Mam już przeszło sześćdziesiąt lat - powiedział jej kiedyś - a mój jedyny dorobek to trzy tysiące stron, które napisałem. Bo materialny dałoby się zamknąć w jednej walizce.

     Reasumując, biografię obdarzonego talentem Gombrowicza, bo tego, że pisał wspaniale niewielu ludzi będzie w stanie podważyć - wszak nie bez powodu jeden z jego tekstów figurował na liście lektur - śmiało jestem w stanie polecić każdemu. Nie tylko osoby interesujące się literaturą odnajdą w Jaśnie Paniczu coś dla siebie. W związku ze zbliżającym się czasem wolnym warto sięgnąć po tę intrygującą pozycję i zagłębić się w kolejach losu artysty, choćby dlatego, że (...) wielkim pisarzem był.


Egzemplarz recenzencki otrzymałam od serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Andrew Peters - Kruczobór

Autor: Andrew Peters
Tytuł: Kruczobór
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 376

     Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to przepiękna okładka, która w rzeczywistości jest jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu. Kiedy na nią patrzę mam wrażenie, że wszystkie baśnie z zapartym tchem słuchane w dzieciństwie kryją się na niespełna czterystu stronicach. Jak można przejść obojętnie wobec tak urokliwych wspomnień? Z pewnością każdy chciałby je chociaż w pewnym stopniu odświeżyć. Właśnie to przywiodło mnie do Kruczoboru.
    Jako dziecko miałam nieziszczone marzenie o posiadaniu domków na drzewie. A co jeśli one mogły rzeczywiście istnieć? I w dodatku wypełniać potężne pnie, a ludzie na nich mieszkający mogli zakładać wielkie kolonie? W tej opowieści autor przenosi nas w piękny baśniowy świat, od którego nie sposób się oderwać. Mamy okazję przywołać lata z dzieciństwa i oderwać się od otaczającej nas rzeczywistości, dając się porwać wartkiej akcji i nieobliczalnym wydarzeniom.
      Peters, używając bogatego słownictwa, otwiera przed nami świat, w który niekiedy nie sposób wątpić. Jest on tak dogłębnie opisany, że warto zadać sobie pytanie: A może tak kiedyś będzie? Bowiem akcja osadzona jest w przyszłości, choć przedstawiona wizja znacznie odbiega od tych, które zostały zaprezentowane w innych książkach. Dzieło Adrew mogłabym przyrównać do Tuneli Gordona i Williams'a, lecz byłoby to sporym niedomówieniem, gdyż wszystkie pomysły autora były nieszablonowe i wcześniej nieznane. Ale jedno należy przyznać tym twórcom - stworzyli takie powieści, w które z chęcią zagłębiają się czytelnicy.
      Styl pisarza należy do tych, które z łatwością przychodzi nam czytać i nie sieją one zamętu w naszej głowie zbędnymi ozdobnikami. Zresztą wydawca z tyłu okładki napisał, iż powieść powieść została napisana znakomitym językiem, co idealnie znajduje odwzorowanie w treści. Czytelnik z chęcią sięga po tę pozycję, wiedząc, że wartka akcja połączona ze znakomitymi opisami są w tej książce jak najbardziej obecne.
      Główny bohater, Ark, od samego początku przysposobił sobie moją sympatię. Młodzieniec jest kanalarzem, co wydaje się dość niespodziewanym zawodem, zważywszy, że wiele autorów kreuje postaci na bohaterów i tworzy z nich ideały. Tutaj tak nie jest. Ark posiada wszystko to, co zwykły człowiek, może prócz paru szczegółów, lecz o tym przekonacie się, czytając Kruczobór. W każdym bądź razie, pewnego dnia podsłuchuje rozmowę radnego z pałającą chęcią zdobycia Arborium kobietą. Od tej pory, jego życie gwałtownie się zmienia. Współpracownik, o którym dotychczas nie mógł powiedzieć niczego prócz tego, że jako środek mediacji najczęściej wybiera bójkę, staje się dozgonnym przyjacielem i jedyną osobą, której w pełni ufa. Wraz z nim wyrusza w podróż, naznaczoną trudami, aby uratować krainę, którą wielbi ponad wszystko.
      Peters porywa nas w wir nieoczekiwanych wydarzeń, ofiarowując niezapomnianą przygodę. Nasze marzenia z dzieciństwa ziszczają się na stronicach powieści, lecz szybko możemy się przekonać, iż nic nie jest takie idealne. Utopijne mrzonki i knowania spiskowców są tu na porządku dziennym, ale to właśnie one oddają charakter świata zamieszkanego przez bohaterów.
      Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, czyli dokładnie tak, jak lubię. Dzięki temu poznanie wydarzeń z punktu widzenia kilku postaci jest możliwe. Bardzo podoba mi się ten zabieg autora, bo gdyby zastosował pierwszą osobę książka utraciłaby ten blask, którym się wyróżnia.
     Podsumowując, po Kruczobór może sięgnąć każdy, niezależnie od wieku czy też zainteresowań. Gwarantuję, iż z dziełem Andrew Petersa spędzicie kilka miłych chwil, dryfując na dotąd niezbadanych wodach. Autor zabierze was w pełną magii i niespodziewanych zwrotów akcji przygodę, nie szczędząc przy tym rozkosznych opisów, bowiem to one pozwalają idealnie wyobrazić sobie Arborium i tytułowy Kruczobór, nie szczędząc doskonale oddających klimat wydarzeń słów. Pocieszam się myślą, że jeszcze dwa razy będę mogła uciec do miejsc wykreowanych przez pisarza, gdyż w 2012 roku planowane jest wydanie Szklanego lasu - drugiej części trylogii.


                                             O autorze:
Od dziecka wspinał się na drzewa i z nimi rozmawiał. Autor przeszło 70 książek, w tym poetyckich, gawędziarz i performer występujący z tubą, urodził się w 1965 r. w. Niemczech w rodzinie o czeskich korzeniach, wychował się w Londynie, mieszka w zachodniej  Anglii z żoną pisarką i dwójką dzieci. O swojej najnowszej powieści, do której prawa nabyło już 16 państw, mówi: „Pisanie Kruczoboru było jak kierowanie samochodem rajdowym w wyścigu życia, zwłaszcza że nigdy wcześniej nie wymyślałem przygód na taką skalę. Zawsze miałem żywą wyobraźnię i lubiłem uciekać marzeniami do innych światów. W wypadku Kruczoboru stanąłem przed wyzwaniem napisania zabawnej, przygodowej, a jednocześnie zachęcającej do przemyśleń historii oraz stworzenia od zera całkowicie nowego świata”.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Bukowy Las.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Susan Vreeland - Niedziela nad Sekwaną

Autor: Susan Vreeland
Tytuł: Niedziela nad Sekwaną
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 584

       Niedziela nad Sekwaną była moim pierwszym spotkaniem z Susan Vreeland. Autorka miała tym trudniejsze zadanie, iż pisała o malarzu (Renoir), który był jednym z najwybitniejszych twórców impresjonistycznych obrazów. Musiała ściśle trzymać się faktów, lecz książka nie mogła być nużąca, co w tym przypadku doskonale się udało. Nie jest to powieść, w której możemy oczekiwać przygody; przeciwnie, akcja toczy się spokojnym rytmem, ale słowa są tak wyselekcjonowane i tak doskonale oddają ówczesny świat, iż mamy wrażenie, jakbyśmy byli przy tworzeniu wielkiego dzieła artysty, jakim niewątpliwie jest Śniadanie wioślarzy. To właśnie o etapach powstawania tego obrazu możemy przeczytać w dziele S. Vreeland. Jeżeli jednak jesteś wielbicielem wartkiej akcji, ta książka może nie przypaść ci do gustu. Nie należy jej jednak odrzucać, bowiem ma ogromną wartość literacką.
       Ów powieść jest pięknym opisem rozterek Reinor'a, a także grupy jego przyjaciół przedstawionych później na obrazie. Właśnie opisy, w jaki sposób tworzył artysta zasługują na uwagę. Autorka ma ogromne poważanie dla sztuki i pokazuje to w każdym słowie. Zdawać by się mogło, że to właśnie tą książką oddaje malarzowi hołd za jego dokonania. Podczas wertowania stronic miałam wrażenie, iż pisarka ma szersze pojęcie o malarstwie - było to widoczne w wyżej wspomnianych momentach. Niemal czułam, iż mogę dotknąć obrazu artysty. Poruszał najcieńszą strunę w duszy, ofiarowując nam niezapomniane chwile nad Sekwaną.
      To, co się rzuca w oczy, to przedstawienie kolorów. Często są opisywane niezwykle profesjonalnie, niekiedy może to przeszkadzać osobom nie mającym pojęcia o sztuce, chociaż to właśnie one podnoszą rangę książki i jej realistyczność. 
         Mimo że książki nie ocenia się po okładce, to tu doskonale można powiedzieć, iż należałoby tak robić. Już sama okładka przykuwa uwagę. Znajduje się na niej obraz malarza, będącego głównym bohaterem dzieła S. Vreeland. Wokół podobnych obwolut, ta lśni jak diament, gdyż nie znajdziecie czegoś równie zachwycającego w swej prostocie. Podczas, kiedy malarz malował, zerkałam często na nią, by lepiej sobie wyobrazić, jak też wyglądał cały obraz. I powiem, że to było doskonałe rozwiązanie. Wyobraźnia każdego człowieka tworzy zupełnie inne wzory, a tu można połączyć wszelkie myśli w jeden wizerunek.     
          Podobało mi się, w jaki sposób pisarka operowała słowami. Oddając klimat XIX wiecznej Francji, nie używała wyrazów dosadnich i podniosłych, jak to zrobiliby inni. Przeciwnie, ukazała wszystko jak najprościej, przez co książka miała niepowtarzalny urok. Nie twierdzę, iż brakowało w niej pięknych zwrotów, bo było wprost przeciwnie, jednak nie były one wyeksponowane rażąco, ale ukryte pośród wielu innych fraz.
         Zdawać by się mogło, że zakończenie będzie wiadome i tak było, do pewnego momentu. W ostatnim rozdziale mamy opis późniejszego życia modeli znad Sekwany. To pomaga nam dostrzec, że nieważne jak zbieżne były ich drogi, zawsze stykają się w tym samym miejscu - na tarasie podczas pamiętnych niedziel, w których Renoir tworzył dzieło. Mimo że ludzie ci zmienili się horrendalnie, nadal łączyły ich wspomnienia.
         Niedzielę nad Sekwaną polecam każdemu, niezależnie od wieku czy zainteresowań. Niechybnie po przeczytaniu ta powieść pozostanie w waszej pamięci nie tylko jako cień mile spędzonego czasu. Czytając ją, mogłam zastanowić się nad sprawami, do których zwykle nie przywiązuje się zbyt wiele wagi. Ale być może warto czasem przystanąć i popatrzeć na opadające płatki chryzantemy? Właśnie to zrozumiałam po lekturze ów powieści; należy przywiązywać wagę do chwil ulotnych i jak najdłużej zachować je w pamięci, zupełnie jak to potrafili impresjoniści. Oddawali pociągnięciami pędzla piękno, pozostawiając moment zadumy w zawieszeniu.

Darcy.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam od wydawnictwa Bukowy Las, za co serdecznie dziękuję.

 _____________________________________________________________________________

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/book/713360/review/6366/niedziela-nad-sekwana.htm i http://lubimyczytac.pl/ksiazka/94014/niedziela-nad-sekwana/opinia/3353514#opinia3353514



sobota, 16 lipca 2011

Markus Zusak - Złodziejka książek

Autor: Markus Zusak
Tytuł: Złodziejka książek
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 495

      Wielokrotnie próbowano przedstawić realia drugiej wojny światowej. Z lepszym bądź też gorszym skutkiem. Jednak ta książka jest zupełnie inna i nie mam tu na myśli tylko tego, że autor nie żył w ówczesnych realiach ani nie opisywał wojny jako coś złego samo w sobie. Przeciwnie. Markus stara się pokazać nam, że wtedy także można było zobaczyć uśmiech na twarzach dzieci, a bombardowania stały się codziennością tak zwyczajną, iż na drugi dzień wielokrotnie o nich zapominano.
      Główną bohaterką jest Liesel Meminger, którą matka oddaje pod opiekę rodzinie zastępczej. Z początku dziewczynka nie podchodzi do całej sytuacji z radością, jednak odkrywa, że głowa rodziny (mężczyzna) jest tak naprawdę dobrym człowiekiem i wprost uwielbia słuchać jego gry na instrumencie, który dostał od przyjaciela w czasie pierwszej wojny światowej. Być może ta informacja nie jest ważka sama w sobie, lecz to właśnie dzięki temu poznamy kolejną postać - boksera Max'a. Niemieckiego Żyda. To właśnie z tym człowiekiem, który ma "włosy jak piórka" tytułowa Złodziejka książek nawiązuje przyjaźń, mimo że tak być nie powinno. Przecież Niemka nie może zadawać się z Żydem. A jednak pomimo panującej wokół nienawiści, Liesel odnajduje w mężczyźnie przyjaciela, a także powiernika.
       Narratorem jest Śmierć. Powinna ona cieszyć się, iż może zbierać krwawe żniwo, jednak prawda różni się diamentalnie. On - bo właśnie tak jest przedstawiona kostucha - czuje się źle z tym, że musi zabierać tyle dusz. Wszelkie pobudki, jakimi powinien się kierować stają się niczym w porównaniu z tak ogromną tragedią, jaką niechybnie są ciała porozrzucane niczym śmieci na ulicach. Ubolewa nad tym wszystkim, chociaż niekiedy nawet żartuje, iż przydałby mu się urlop. Zresztą nie ma co się dziwić, bo właśnie podczas II Wojny Światowej gwałtownie zmniejszyła się populacja ludzi.
      Narracja prowadzona jest w formie przyjemnej gawędy z czytelnikiem, chociaż muszę powiedzieć, że niektóre słowa zapowiadające to, co się wydarzy, mnie drażniły. Mimo tego, kiedy się czyta, nie zwraca się tak wielkiej uwagi na pojedyncze niedociągnięcia. Ja wciągnęłam się w tę historię i niemal mogłam poczuć ból i stratę małej dziewczynki, która właśnie straciła brata. W tym samym czasie odnalazła książkę informującą o tym, w jaki sposób zostać grabarzem. Oczywiście, początkowo Liesel nie umiała czytać, ale dzięki lekcjom z zastępczym ojcem (bo właśnie tak po pewnym czasie zaczęła traktować gospodarza) dowiedziała się, ile może zyskać dzięki czytaniu. Później zaczęła kraść książki od zacnej kobiety mieszkającej w najlepszej dzielnicy. Myślę, że czytanie było dla niej oderwaniem się od szarej rzeczywistości i w ostatecznej rozgrywce to właśnie ono ją uratowało. I to nie tylko w sensie merytorycznym.
       Muszę przyznać, że w pewnym momencie płakałam. Przez to wszystko; przez niesprawiedliwość, cierpienie i to, że nikt nie próbował zaradzić temu wszystkiemu. Czemu nie sprzeciwili się Hitlerowi? Dlatego, że pięknie mówił? Dlatego, że słowami potrafił zjednać sobie pobratymców? Dlatego, że miał silną motywację? Słowa, bo to właśnie one tworzyły książkę i one były sensem i bezsensem wszystkiego. Bez nich nie byłoby zła, nikt by nie umarł, a przynajmniej nie w taki sposób.
       Reasumując, Złodziejka książek jest wartościową książką nie tylko dla osób lubiących historię, ale i dla tych, którzy mają ochotę oderwać się od rzeczywistości, przeżyć coś pięknego i przerażającego zarazem. To właśnie po tej powieści zdajemy sobie sprawę, jak bardzo wszystko jest nieznaczące. A nasza tragedia jest niczym w obliczu prawdziwej katastrofy. Opowieść o Liesel i Rudy'm jest obowiązkową lekturą dla każdego. Nie wszystkim spodoba się to, że akcja nie dotyczy pięknych i wzniosłych idei, ale życia. Jednak właśnie to nadaje urok Złodziejce książek. Ja sama sięgnęłam po nią z powodu wielu pięknych cytatów, pod którymi to właśnie widniało to źródło. Nie zawiodłam się. Autor pokazuje nam, że nawet w obliczu zła możemy dopatrzeć się odrobiny dobra.

Darcy.

__________________________________________________________________________________

„Zabił się, bo kochał życie.”

„Wypowiedziała te słowa na głos, w pokoju wypełnionym chłodnym powietrzem i książkami. Książki były dosłownie wszędzie! Przy każdej ścianie stały wypchane nimi schludne półki. Zza książek nie widać było koloru ścian. Na okładkach — czarnych, czerwonych, szarych i w ogóle we wszystkich możliwych kolorach pyszniły się litery wszelkich krojów i wymiarów. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką Liesel Meminger widziała w swoim życiu.”

„Powiadają, że wojna jest najlepszą przyjaciółką śmierci. Ja mam inne zdanie na ten temat. Dla mnie wojna jest jak nowy szef, który oczekuje niemożliwego. Stoi ci nad głową i powtarza do znudzenia: "Zrób to, zrób to". Więc pracujesz coraz ciężej. Robisz, co ci każą. Ale szef nigdy ci nie dziękuje. Żąda coraz większych wysiłków.”
__________________________________________________________________________________

Moją recenzję możecie znaleźć także na: http://nakanapie.pl/book/413789/review/6148/z%C5%82odziejka-ksiazek.htm