Macierzyństwo zmienia, to na pewno, bo jak tu się nie zmienić w chodzące zombie kiedy wstaje się kilka, kilkanaście razy w ciągu jednej nocy, zasypia siedząc z dzieckiem przy piersi, budzi się na półleżąco z ulanym mlekiem w skołtunionych włosach i nawet do toalety chodzi się z dzieckiem na rękach (dosłownie). Patrzysz w zwierciadło i zastanawiasz się: gdzie się podziały te lśniące włosy, gładka cera, różowe policzki i błyszczące oczy, które spoglądały na ciebie z lustra przez 9 miesięcy ciąży. Paznokcie połamane, włosy nieumyte, a gdy zakładasz na siebie normalny stanik (nie ten do karmienia) na tyłek świeżo uprany dres wydaje ci się, że się wystroiłaś.
Tak, macierzyństwo zmienia, bo z jednej osoby nagle robią się dwie, z czego ta jedna jest zupełnie zależna od tej drugiej. Bo nagle musisz przestać być egoistką skupioną przede wszystkim na sobie, na swoich pragnieniach, potrzebach i zmartwieniach. Macierzyństwo zmienia, uczy pokory, cierpliwości, rozwija poczucie odpowiedzialności i współodczuwania. Macierzyństwo jest pracą 24h na dobę 7 dni w tygodniu, a kiedy niemowlę ma kolki (tak jak moje) nie pozwala się wyspać, a pojęcia takie jak depilacja bikini czy malowanie paznokci stają się zupełnie abstrakcyjne. Macierzyństwo jest trudne, ale właśnie to, co wymaga od nas najwięcej wysiłku czyni nas lepszymi ludźmi, więc myślę sobie, że jest dla mnie jeszcze nadzieja :).
Na zdjęciach mój dwumiesięczny "kolkowiec", maruda i alergik w jednym małym kochanym ciałku, Ada zaprasza na śniadanie - szakszuka.