Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wariactwa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wariactwa. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 stycznia 2010

Karnawałowe wariactwa

Po wymyśleniu tego posta doszłam do wniosku, że jestem wybitną gawędziarą na tematy, które jakby w ogóle mnie nie dotyczą. Moje zabłyśnięcie w karnawale może zaistnieć tylko tu, na tym blogu i ewentualnie na kilku innych zaprzyjaźnionych: chętnie coś zobaczę, skomentuję, nawet wyszukam, sfotografuję i pokażę. I to wszystko. Na więcej nie mam ochoty. Pisanie o wystrzałowych ciuchach i komponowanie zestawów w zupełności mi wystarcza. Nie uważam tego za wadę albo jakąś biedę. Myślę, że to taki etap w moim życiu i że wszystko na przykład za rok albo za dziesięć lat może być odwrotnie: będę ubierała wariackie ciuchy i nie odezwę się ani słowa. I to dobre, i to dobre. Pokazuję więc dzisiaj to, co mnie zachwyciło w ciągu ostatnich kilku dni. To bardzo spontaniczny wybór......


batik


gwiazdy


och
odlot
cudo


super
Bez komentarza..... Chociaż.... ten ostatni militarny żakiecik z lureksu Marca Jacoba to chyba nie żadne wariactwo; po prostu to należy się każdemu; podobnie jak ten szyfonowy motyl, jako skromna bluzeczka na każdą okazję....

Teściowa

piątek, 16 października 2009

Pogoda też się myli


Wczoraj rano donica z kwiatami na moim tarasie wyglądała tak: niby pięknie, ale zima jesienią jest jednak nie do przyjęcia mimo urody zjawiska.


No i od razu przypomniały mi się koty w Nowym Jorku. Byłam tam w zeszłym roku w marcu i trafiłam na temperatury iście biegunowe. Minus jedenaście przy hulającym po ulicach wietrze robi w tym kamiennym mieście wrażenie. Upiór, tymbardziej, że nie spodziewałam się takiej zimy wiosną. Nie tylko ja zresztą. Koty, które w marcu zajmują się zwykle zupełnie czym innym, siedziały w takich oto ubrankach. Aż się prosiło, żeby je sfotografować.


Oby do wiosny!
Teściowa

niedziela, 13 września 2009

Wcale nie kretynka na Krecie



Byłam z koleżanką tydzień na Krecie. Takie naprawdę ostatnie last minute: w piątek przeszukałyśmy oferty a w środę już siedziałyśmy w czarterze do Heraklionu. Takie łapu-capu nie jest w moim stylu, ale widać trzeba zmienić styl, bo było cudownie. Hotel na samej piaszczystej plaży, ciągnacej się /co jest w Grecji ewenementem/ kilkanaście kilometrów. Palmy,błękitne niebo i temperatura wody zbliżona do tej w wannie. Do tego all inclusive, co oznaczało, że trzeba było tylko usiąść i otworzyć buzię, a wszystko samo wpadało do dołka. No i tekilla sun rise i pina colada w ciągłej podaży. W ciągu tygodnia odpoczęłyśmy tak, jak w innych okolicznościach trzeba było by miesiąca. Żadnych napięć, żadnych musów /poza czekoladowym/, żadnych obowiązków. My stare żony czułyśmy się jak pierwszoklasistki na wagarach.

Hurra, niech żyją babskie wyjazdy!
Teściowa