Każdy
kto się spodziewa dzieła na poziomie "O obrocie ciał niebieskich"
srogo się zawiedzie. Raport (link) wydaje się być wyzuty z konkretnych
wniosków i rozwiązań, na rzecz wniosków bardzo ogólnych i przez to dość
wygodnych, za to mało funkcjonalnych. Nie mam żadnego powodu, aby nie wierzyć w
zamieszczone dane. Jednak wnioski z nich płynące.. są co najmniej banalne.
Odnoszę wrażenie, że autorzy nieszczególnie mieli chęć wgłębiać się w cokolwiek
i raport potraktowali jako zło konieczne. Najchętniej wrzuciliby same liczby. A
właściwie najchętniej chyba by go nie pisali.
Chciałabym
przez chwilę przedyskutować zamieszczone w raporcie informacje.
"Najwyższa
Izba Kontroli ocenia, że pomimo wydatkowania w latach 2012-2015 (I połowa) na
rozwój czytelnictwa środków publicznych w łącznej wysokości 268 mln zł
działania Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie zapewniły wzrostu
poziomu czytelnictwa w Polsce."
Smutny
wniosek. 268 mln zł i brak wzrostu czytelnictwa? Źle wydatkowane pieniądze? Za
małe pieniądze? Zbyt krótki okres czasu? Do tych pytań dorzucę jeszcze jedno -
skąd wiadomo, że nie zapewniły tego wzrostu? W jaki sposób to sprawdzono?
"Bardzo ważnym kierunkiem promowania czytelnictwa były działania
inicjujące zainteresowanie książką wśród najmłodszych czytelników oraz ich
rodzin w formie tzw. „Bookstart”, takie jak np. wydanie i dystrybucja
książki pt. Pierwsza książka mojego dziecka."
Nie
wiedziałam, że istnieje książka "Pierwsza książka mojego dziecka" (link), tymczasem zgodnie ze stroną
wydawcy tejże, otrzymało ją 82 tys. rodziców, zaraz po urodzeniu dziecka,
jeszcze w szpitalu. I o ile bezdyskusyjnie wierzę, że
"Badania i wyniki ekspertyz w zakresie czytelnictwa dzieci
i młodzieży, wskazują bowiem, że po książki częściej sięgają i czytają
właśnie te osoby, które polubiły ich czytanie w dzieciństwie."
..
o tyle nie jestem pewna, czy rozdawanie mamom filmiku DVD z filmem edukacyjnym
i kołysankami rzeczywiście wpłynie na polskie czytelnictwo. Chyba jednak
niekoniecznie. Prywatnie znam rodziny w których rodzice (lub przynajmniej jeden
rodzic) są czytający oraz takich którzy są nieczytający. W przypadku tych
pierwszych czasami trzeba uważać, żeby nie przesadzili w drugą stronę, ale
nigdy nie spotkałam się z sytuacją aby czytający rodzic nie zachęcał do
czytania swojego dziecka. Nie zmuszał. Zachęcał. Natomiast w przypadku tych
drugich, najczęściej działa dopiero szkoła i obowiązkowe lektury. Może wobec
tego zamiast dawać filmiki edukacyjne lepiej byłoby zajrzeć i zrewidować listę
lektur?