Poprzednie produkcje "dolarowe" mam już za sobą (kiedyś jeszcze do nich wrócę na blogu), a teraz dopełniam całości. Tak jak po poprzednich i po tym filmie spodziewałem się wiele. Nie zawiodłem się, ba, dostałem nawet więcej niż liczyłem :)
Fabuła poprowadzona jest w ciekawy sposób. Niektóre ujęcia co prawda dłużą się w nieskończoność, ale ma to swój urok i tworzy napięcie. Na początku zaczynają mnożyć się nam zagadki. Akcja (pomysłowo osadzona w realiach wojny secesyjnej) tym czasem sprawnie posuwa się do przodu i wraz z upływem czasu wszystkie wątki zaczynają się zazębiać odkrywając przed nami swoje tajemnicę. Jednocześnie rodzą się kolejne niejasności i tym sposobem cały czas trzymani jesteśmy w napięciu. Koleje losu bohaterów są tak niesamowite, że wystarczyłoby materiału na miniserial.
Postacie od początku są wyraziste, a gra aktorska dobra, można się w tym rozsmakować. Może jedynie Tuco pod koniec robi się nazbyt karykaturalny, ale wprowadza to pewną dawkę humoru dająca rozluźnienie (a pamiętajmy, że film trwa trzy godziny). Eastwood z kolei niewiele mówi, jego mimika i gesty również są oszczędne, ale tworzy w ten sposób wizerunek prawdziwego twardziela i stereotyp kowboja, który przyjął się na całym świecie. Za to Lee Van Cleef chociaż gra łajdaka (o wdzięcznej ksywce Anielskie Oczko) to nie daje się nie lubić.
Jak to u Sergio Leone, ciężko momentami nadążyć za fabułą, gdy ujawniane są coraz to nowe fakty, a poszczególne elementy układanki wskakują na właściwe miejsce. To sprawia że film nieustająco intryguje i zaskakuje. Ciężko przewidzieć kolejne posunięcia bohaterów, a czasem jest to wręcz niemożliwe, gdyż twórcy nie odkrywają przed nami wszystkich kart. Co ciekawe nie ma też krystalicznie czystych bohaterów, żadnych "rycerzy w lśniących zbrojach", każdy ma coś za uszami, a tym samym film jest bardziej realistyczny.
Niestety nie zabrakło też pewnych pomyłek. Tylko to określenie przychodzi mi na myśl, gdy przypomnę sobie scenę, w której towarzysze Tuco "spadają z nieba" po tym jak wygłasza w kryjówce swój monolog o planach na życie. Druga rzecz to za dużo przypadków, które odwracają losy bohaterów (jak choćby zbłąkana kula armatnia).
Scenografie są rewelacyjne, może kryjówka Tuco była nieco przesadzona i sztuczna, ale reszta jest naprawdę niezła (miasteczko, budynki). Sceny batalistyczne zachwycają ilością statystów, rekwizytów i efektami specjalnymi (jest ich ciągle więcej niż w Bitwie warszawskiej Hoffmana). Kostiumy i charakteryzacja to kolejna mocna strona filmu.
To co najbardziej lubię w westernach to piękne krajobrazy i tym razem nie zawiodłem się na zdjęciach do filmu, ciesząc oczy pięknymi plenerami. Całość dopełniona nastrojową muzyką. Cymesik.
Ostatni atut na koniec: Nie ma wątku miłosnego! Hura! Nieczęsto w końcu się takie filmy trafiają ;)