A przechodząc do głównego tematu tego wpisu, zawsze powtarzam, że miks westernu z komedią to ryzykowna i niełatwa do zrealizowania kombinacja.
McLintock! szczęśliwie należy do grona tych udanych. Siłą napędową tego filmu jest Wayne w tytułowej roli, który choć zawsze bezbłędny tu przeskoczył nawet sam siebie. Jego McLintock to postać wyjątkowa, z jednej strony surowy i budzący podziw bogacz, a z drugiej uczciwy i sympatyczny facet, momentami nawet komiczny, po paru głębszych. A ta właśnie jego słabość jest motorem dla zabawnych scen z udziałem żony i pracowników.
To miła odmiana po krwawych rąbankach we włoskim wydaniu. I chociaż akcja mogłaby się rozgrywać w innych czasach i miejscu to dobrze, że tak się nie stało. Z całą tą westernową otoczką, z klasycznym miasteczkiem, ze stadami bydła i z udziałem Indian
McLintock! przypomina, że Dziki Zachód to nie tylko strzelaniny i napady na bank.
A prócz McLintocka mamy tu wiele innych barwnych postaci, z których nudni są jedynie jego córka i zakochany w niej młodzian. Pozostali to prawdziwa parada indywiduów, jest żona odstawiająca wielką damę, a jednocześnie zdająca się mieć talent do dokuczania mężowi, jest strojący fochy i narzekający złe obyczaje Chińczyk, jest zakręcony wódz Indian snujący się ze swoimi ludźmi w poszukiwaniu whisky i wiele innych ciekaw osób, a każda (no może prócz barmana) całkowicie zależna od McLintocka.
Oby więcej takich filmów :)