Showing posts with label vegan. Show all posts
Showing posts with label vegan. Show all posts

Monday, April 03, 2023

DOJadanie, tydzień VI

Wciąż sprzątam. Ogarnęłam dwie duże szuflady kuchenne ze sztućcami i jedną niedużą w stoliku kawowym. Przearanżowałam szafkę pod piekarnikiem, pudełko z foremkami do ciastek poszło do składziku na balkonie a w tak powstałym miejscu poukładałam ryże, kasze, nasiona, mam je teraz pod ręką i wiem co mam, wcześniej nie pamiętałam, jakie zapasy mam na balkonie. Zbieram się też do umycia okien, ale na razie jest za zimno, nigdzie mi się nie spieszy a już na pewno nie do przeziębienia się z powodu czystych okien!




Przy okazji, sprzedam Wam pomysł na przechowywanie dużej ilości kimchi. Kimchi to fermentująca kapusta (albo inne warzywa), więc wydziela mocny zapach. I generalnie nie opłaca się robić małej ilości kimchi, ja przerobiłam na raz dwie wielkie główki kapuściane czyli ok. 6 kilo. Po wymieszaniu składników przełożyłam je do zamykanych szklanych pojemników, ale co dalej? Nie mam jak Koreanki osobnej lodówki na kimchi, ale przypomniałam sobie, że przecież mam lodówkę turystyczną na balkonie! *^V^* Na razie jej nie włączyłam do prądu, bo na zewnątrz wciąż przedwiosenna temperatura, więc nie trzeba jej obniżać dla kiszonki, ale lodówka robi przynajmniej za pojemnik zatrzymujący kapuściany zapach. A latem będzie utrzymywać stałą temperaturę i będę w niej trzymać różne kiszonki. (Na napoje trzeba będzie kupić drugą lodówkę, hehehe...)



***


Robert nabrał ochoty na gotowanie i zrobił nam wrapy z indyjskim ryżem limonkowym, meksykańskim mole czekoladowym i guacamole. *^v^*

 


 

Ja wpadłam w ciąg japońsko-koreański. Były japońskie śniadania.


Były koreańskie kluski ryżowe na obiad.


Polskie ziemniaczane szare kluski. *^0^*


Wegański croissant z nadzieniem truskawkowym na deser (cukiernia francuska w supermarkecie).

 

Nastawiłam też nowe kimchi - tym razem kkadugi czyli rzodkiew na ostro. Kupiłam pęczek dużych okrągłych rzodkwi i pokroiłam też ich liście oraz liście z kalarepki i pęczka małych rzodkiewek.

 


W sobotę po zakupach pojechaliśmy na pyszny obiad do Niedaleko Damaszku.


A w niedzielę do Dzikiego Królika na Wilanowie, i to dopiero była uczta!!!


Przed nami ostatni tydzień DOJadania. W środę idę zrobić nowy tatuaż, proszę trzymać kciuki żeby nie bolało (hehe, pewnie... >0<). W myślach już pakuję się na wyjazd, do wylotu do Japonii zostało 29 dni!

 


 

Monday, March 27, 2023

DOJadanie, tydzień V



 

Wiosna!!! Wiosna!!!... *^O^*~~~ Przynajmniej w kalendarzu, chociaż za oknem też już pięknie, zmieniłam moją puchową kurtkę-kołdrę na wełniane płaszcze i już czuję się lżej.

 


Czytam "Rześko" i w rozdziale marcowym jest kilka bardzo ciekawych pytań, które można sobie zadać. Na przykład, czy przechowuję rzeczy z przeszłości, bo nie chcę czegoś odpuścić - mnie takiej jaka byłam kiedyś? Nigdy o tym tak nie myślałam, że to o to chodzi, że trzymamy się kurczowo przedmiotów, bo stwarzają one iluzję, że tamto życie jeszcze nie minęło albo wkrótce wróci, bo nie chcemy się pogodzić ze zmianą. I nie mówię tutaj o kilku miłych pamiątkach czy przedmiotach sentymentalnych związanych z miłymi wydarzeniami z naszego życia. Mówię na moim przykładzie o sukienkach. 

Kiedy zaczęłam je szyć to zaczęło mi ich szybko przybywać, zmieniała się moja sylwetka, mój styl ewoluował a ja wciąż mam większość kiecek, które kiedykolwiek przeszły przez moje ręce przez ostatnie 15 lat. Tak, części się pozbyłam. Tak, pozostały takie, które kocham ale od trzech lat się w nie nie mogę zmieścić i jakoś nie zanosi się, żeby to się miało zmienić... Albo takie, które miałam na sobie raz w życiu i wciąż nie potrafię się z nimi rozstać, a przecież wyraźnie widać, że wcale nie są moim pierwszym wyborem, kiedy sięgam do szafy! 

Kiedy wróciłam z pierwszego wyjazdu do Japonii ostatnią torebkę kiepskiej supermarketowej japońskiej herbaty trzymałam w szafce chyba przez kolejne trzy lata, do następnego wyjazdu... Bo ta torebka herbaty trzymała mnie w iluzji, że wciąż tam jedną nogą jestem, że to się nie skończyło tak ostatecznie, że nie do końca wróciłam do codzienności w Polsce. 

A wiecie, jak to jest - jak się człowiek kurczowo trzyma jednego brzegu rzeki, to nie dotrze do drugiego. Chyba warto patrzeć w przyszłość, a nie ciągle oglądać się za siebie... Temat niełatwy, na pewno do przepracowania.




Wciąż sprzątam. Zrobiłam porządek w dwóch szufladach i szafce z przyprawami i sosami, kiedy mi się tyle tego nagromadziło?!.... Dokupiłam pojemniki, mniej więcej pogrupowałam przyprawy regionami (polskie, japońskie, indyjskie, inne), z przodu ustawiłam te po które sięgam częściej. Wróciłam też do porannego szczotkowania ciała na sucho (przypomniałam sobie, jak to cudownie porusza wszystkie komórki i budzi człowieka! *^O^*) i kupiłam czyścik do języka. Po co czyścić język możecie przeczytać w Sieci, ja kiedyś używałam do tego brzegu łyżeczki, ale to nie było komfortowe, czułam się jak dziecko u lekarza, któremu doktor wkłada do gardła szpatułkę... Na szczęście czyścik sprawdza się dużo lepiej! I zaobserwowałam, że od kiedy jestem na diecie wegańskiej mój język każdego ranka prawie nie ma nalotu do usuwania, inaczej było kiedy jedliśmy produkty odzwierzęce.



 

***

 



Zeszły tydzień zaczęłam z wysokiego C - nastawiłam bigos. *^v^* Ale nie taki tradycyjny, na bazarze kupiłam kiszoną kapustę z warzywami korzeniowymi, czosnkiem i przyprawami. Do tego zamiast zwyczajnej słodkiej kapusty dodałam główkę włoskiej.




 

Do kapusty poszły namoczone we wrzątku suszone podgrzybki (20 g) wraz z wodą, przyprawy (liść laurowy, ziele angielskie, kminek, tymianek, wędzona papryka, pieprz), puszką pomidorów, kieliszek czerwonego wina,  duży chlust sosu sojowego, pokrojone w kostkę wędzone tofu (200g) i śliwki wędzone. Wszystko to dusiło się powoli z przerwami przez dwa dni, a ja sobie to dosmaczałam solą, sosem sojowym, pieprzem.

 


 

Nie zabrakło japońskiego śniadania.


Były grzanki z groszkiem, miętą i fetą z Violife.



Na obiad były np.: kotlety z fasoli z ryżem i daniem kare z Wege Michy, do tego ogórki kiszone z bazarku.

 



 

Albo tarta ze szpinakiem i grzybami.

Wymyślałam ja na bieżąco: spód był kupny.

- spodnia warstwa to gęste ciasto naleśnikowe z 2 "jajek" Veggs, 1 szkl. mleka roślinnego, 0,5 szkl. mąki, 3 Ł płatków drożdżowych, duża szczypta gałki muszkatołowej, sól, pieprz i pęk posiekanego szpinaku.

- na wierzch dałam podsmażone na oleju: posiekane 3 ząbki czosnku, posiekaną drobno 1 dużą cebulę, pokrojone w półplasterki 2 wielkie pieczarki

Zapiekłam wszystko ok. 30 minut w 200 stopniach. Przed pieczeniem posypałam wierzch tartym "serem" wegańskim typu parmezan, ale nie miał on żadnego smaku, dał tylko efekt ozdobny...



Mąż zrobił makaron z bazyliowym pesto.

 

Zrobił makaron i zrobił pesto. *^o^*~~


Przy okazji spróbowaliśmy wegańskiego parmezanu i o dziwo, mimo podejrzanie białego koloru to jest produkt bardzo zbliżony smakiem i konsystencją do prawdziwego sera dojrzewającego!...


 

Zrobiłam zupę luźno inspirowaną koreańską kimchi jigae. Moja wersja była daleka od oryginału, ale chciałam trochę wyczyścić lodówkę, więc wyglądało to tak:

- podsmażyłam na oleju 1 posiekaną cebulę i 1 dymkę

- dorzuciłam ok. 200 g domowego kimchi

- dodałam 900 ml wegańskiego bulionu, 0,5 puszki pomidorów, 2 Ł sosu sojowego, 1 Ł oleju sezamowego, 

- do tego poszło: garść pokrojonych pieczarek, 200 g twardego tofu pokrojonego w kostkę, 200 g klusek ryżowych tteobokki, pod koniec dorzuciłam sporą garść pokrojonego szpinaku i 1Ł pasty gochugaru




 

Na deser był np.: wegański pączek z Piekarni Putka, jeden z najlepszych jakie jadłam w moim życiu! *^V^*


W Biedronce znalazłam coś nowego - włoska pinsa do upieczenia z dodatkami. Pinsa nazywana jest rzymską odmianą pizzy, zrobiona jest z trzech rodzajów mąki: pszennej, ryżowej i sojowej.


Nałożyłam na nią sos z pomidorów, oliwki, pieczarki, kapary, karczochy, bazylię, posypałam wegańskim parmezanem. Bardzo pyszna odmiana pizzy!

 

Nastawiłam kimchi. Pudełko zapałek dla porównania rozmiarów, to jest 5 litrowy słój. *^v^*

 


 

***

 


 

W zeszłym tygodniu były pierwsze spacery bez szalika! *^0^*~~~  I pierwsze wiosenne burze. W Tokio już kwitną sakury, do wyjazdu do Japonii 36 dni. 

 


 

Monday, March 20, 2023

DOJadanie, tydzień IV

 

W zeszłym tygodniu była jeszcze czapa i szalik, ale już czuć było ciepło, a ptaki śpiewały jak szalone!... Byle do wiosny (kalendarzowej), to już jutro! *^0^*~~~ 

 


Są dwa kosmetyki, które zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę - krem do rąk i balsam do ust. Obydwa schodzą u mnie bardzo szybko i kupiłam teraz olejankę ziołową od Tyma Herbs. Lubię ich produkty, używam od lat mazideł, olejanek, olejów, mieli zimą wspaniałe delikatne mydło do mycia twarzy, piję ich ziołowy napar z maliną i lipą na przeziębienie. A teraz testuję balsam do ust i na razie jestem z niego bardzo zadowolona. Tym bardziej jest mi teraz potrzebny, bo regularnie nakładam kolorowe szminki, a niektóre mają matową formułę, a wszyscy wiemy z czym to się wiąże, jak coś jest matowe i trwałe to nie może być jednocześnie nawilżające. Nałożony wieczorem przed snem powoduje, że rano moje usta są naprawdę nawilżone, miękkie, nie spotkałam wcześniej takiego produktu.  I pachnie, bardzo delikatnie, czymś co przywołuje mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa, nie potrafię tego nazwać ale bardzo przyjemnie mi się używa tego balsamu. *^-^*~~~



Ogarnął mnie duch sprzątania, tym bardziej, że przez pięć dni byłam sama w domu a wtedy jakoś łatwiej i chętniej mi to idzie! Pozbyłam się starego wózka zakupowego w którym na balkonie trzymałam kolekcję niepotrzebnych słoików... Zrobiłam przegląd szafki z zapasami puszek, makaronów, przypraw. Zajęłam się szufladą wstydu w komodzie w przedpokoju. Zostawiłam w szafie sukienki, które zamierzam nosić tej wiosny i lata a pozostałe (zimowe, za małe, inne) schowałam do walizki. Uprałam wszystkie ścierki domowe. Zwiędnięte narcyzy zamieniłam na tulipany. Kto wie, może nawet umyję w tym tygodniu okna?... *^0^*~~~ Wyciągnęłam też zeszyty do japońskiego, spróbuję przypomnieć sobie trochę przed wyjazdem, na pewno mi się to przyda na miejscu. Stres level 500%, jak sobie możecie wyobrazić!


***

 

DOJadanie trwa. W zeszłym tygodniu nie zabrakło miski congee z grzybami na śniadanie. *^-^*

 

W sobotę była patelnia ze strączkami - soczewica, pomidory, zioła, do tego silken tofu doprawione czarną solą i odrobina pasty truflowej, którą mąż przywiózł z podróży służbowej do Mediolanu. *^v^*




Pierogi wegańskie na lunch - znane i lubiane!


Dostałam jedzenie w prezencie! *^v^* Od wegańskich znajomych dostałam domowe kotlety z różności, PRZEPYSZNE!!! Mam nadzieję, że będą umieli odtworzyć ten przepis, bo chcę tego jeść więcej. 




Zrobiłam dwa dodatki do japońskich dań - po pierwsze ostry lub łagodny dressing do sałatek (u mnie łagodna wersja), pasuje również do duszonych warzyw, tofu, nawet do gotowanego kurczaka albo grillowanej karkówki. (przepis pochodzi z vloga Nami's Life)

- drobno posiekana dymka

- 3 Ł sosu sojowego

- 3 Ł octu

- 1 Ł oleju sezamowego

- 1 Ł cukru

- 1 ł pasty Doubanjiang (ostra pasta sojowa) LUB 1 Ł słodkiego sosu chilli

- 1 ł tartego imbiru

- 1 ł nasion sezamu

Zjadłam go jako sos do podduszonego szpinaku.




Zrobiłam też konbu no tsukudani, czyli glony konbu duszone w sosie sojowym. Pasują na przykład do silken tofu na zimno, są słodko-słone, lekko chrupiące.

  • 100g suszonych glonów kombu
  • 4 Ł octu
  • 2 Ł sosu sojowego
  • 6 Ł sake
  • 2 Ł mirinu
  • 2 Ł cukru
  • 1 ł soku ze startego imbiru

Glony namoczyć w niewielkiej ilości wody aż zmiękną i dadzą się łatwo pokroić (w dużą kostkę albo w paseczki). Dolać ocet i odstawić na godzinę, aż glony zmiękną i zrobią się śliskie. 

Przełożyć glony z płynem do garnka o grubym dnie, dodać resztę składników i dusić na małym ogniu do miękkości, aż płyn wyparuje. Można dolewać wody w miarę potrzeby. Przełożyć do słoika i przechowywać w lodówce.



W piątek wyciągnęłam z zamrażarki wigilijne pierogi.


Na kolację był bigos - bardzo smaczny! Ale wciąż mam zamiar ugotować swój własny i mam na niego dwa pomysły, jeden dość rewolucyjny. ^^*~~


W sobotę zrobiłam wegańskie nabe - japoński kociołek rozmaitości. Były grzyby, tofu, marchewka, shirataki, konyak, kapusta i korzeń lotosu, to co wymiotłam z lodówki na szybko. Zaplanowaliśmy też następny kociołek z fajniejszymi składnikami na następną sobotę!



A w niedzielę po zakupach poszliśmy na obiad do VegeLove. Ja wzięłam ramen, Robert - burgera jalapeno, a na deser była baklava i mus czekoladowy. Wszystko pyszne!!!


(już bez czapki, hurra!)




***


Robert przez pięć dni był służbowo w Mediolanie. Wegańskie jedzenie w kraju pizzy, dojrzewających wędlin i makaronu z parmezanem to trochę wyzwanie, ale dał radę! A było tak - najpierw pyszny lekki wegański burger na lotnisku w Monachium w Hand im Gluck - Zeitgeist czyli wegańska alternatywa kurczaka w panierce.

 


 

Już na miejscu jadał na przykład ziemniaczki pieczone z sosem.  



 

Podobno najsmaczniejszy makaron aglio olio con peperoncino jaki Robert w życiu jadł. *^v^*



 

Seitan, makaron, ciecierzyca i insze inszości, wszystko pyszne, bo w wegańskiej knajpce.

 


 

Znowu makaron i szpinak, wszystko najsmaczniejsze!



A tu śniadanie.

I lunch na lotnisku w Mediolanie.

 

Przekąska na lotnisku we Frankfurcie.


***

 

Mąż przywiózł mi suweniry z podróży - szkicownik do akwareli Moleskin i szminkę od Kiko Milano (Gossamer Emotions Creamy Edition #114 Liczi). Wiem, że kosmetyki Kiko można dostać w Polsce, ale to taka nasza tradycja, że kiedy Robert jest w Mediolanie służbowo to przywozi mi szminkę od Kiko. *^v^* Do szkicownika zamierzam dziś się dobrać i potestować ten papier, dawno nie trzymałam pędzla w dłoni, czas to nadrobić. 

Miłego tygodnia! ^^*~~