Czyli historia pewnej wymianki. Będzie to historia w odcinkach, najprawdopodobniej dwóch, ale kto wie jak to się potoczy... ;-) Dzisiaj część pierwsza.
Tęsknym okiem patrzyłam na sutaszową biżuterię, zwłaszcza na dzieła Ystin. Napisałam do niej z zapytaniem, czy by nie zechciała stworzyć dla mnie naszyjnika i kolczyków. Zechciała - ku mojej dzikiej radości. Na dodatek nie chciała za to grosza wziąć - natomiast zażyczyła sobie "zapłaty" w bukietach. Mało tego - ta zapłata jest rozłożona na raty :-) Ale po kolei. Najpierw przywędrowało do mnie pudełeczko, a w nim takie piękności, że aż słów brak... Proszę Państwa, oto Srebrny Szept:
Po więcej zdjęć zapraszam do źródła - czyli klikamy TUTAJ.
Naszyjnik jest cudny i bogaty - zakładam go na "większe" okazje. Natomiast kolczyki (przyznaję bez bicia) należą do moich ukochanych - noszę je do wszystkiego. Nawet ostatnio ktoś nie był pewien, czy ja to ja - i poznał mnie "po kolczykach"... ;-) W ogóle moja miłość do wszelkich "dyndadełek nausznych" to temat na osobnego posta... ale wróćmy do tematu, bo znowu dygresje zdominują moje bazgrołki.
Czas sobie płynął, aż nadszedł termin "egzekucji" ;-) Pierwszy bukiet miał powstać na szóste urodziny starszego Synka Ystin. Miał być wojskowy i z kwaśnych żelków. Wytyczne konkretne i jasne. Ale i tak miałam kilka przygód z tymi "kwiatkami".
Najpierw zastanawiałam się jak poukładać żelki - postanowiłam wybrać dwa kolory i ułożyć je zupełnie nieregularnie - w taki "maskujący" wzór. Koniecznie chciałam umieścić gdzieś pagony. Zdecydowałam się na stopień pułkownika, bo pierwsze: oficerski, a po drugie: są po trzy gwiazdki na każdym pagonie, co w sumie daje liczbę świeczek na torcie :-) Przyszła pora na oprawę bukietu - no i się zaczęło. Kolor krepiny miałam już wybrany - oliwkowa zieleń lub khaki. Ale zgodnie z sugestią zamawiającej uparłam się, by wkomponować jeszcze wzór moro. Wydrukowałam sobie wzór (z publicznych zasobów), pocięłam, ułożyłam wszystko i pstryknęłam zdjęcie. A na zdjęciu... zamiast wojskowego moro widzę... łaciatą krasulę...! Mało nie padłam, jak to zobaczyłam... O nie. Tak być nie może. Do poprawki!! Zrobiłam małe "przegrupowanie sił" i zmontowałam na nowo. Dla pewności wysłałam do oceny mojej Psiapsiółce. Uspokojona przez nią, że bukiet wygląda tak, jak ma wyglądać - wysłałam zdjęcia do zatwierdzenia przez Ystin. Zaakceptowała - więc mogłam doknuć resztę...
Nie mogło obyć się bez "pakietu pierwszej pomocy", który przed zaplombowaniem wyglądał tak:
Było też bukieciątko dla młodszego Synka Ystin:
I parę innych drobiażdżków.
Ciąg dalszy tej historii nastąpi przy okazji urodzin młodszego Synka Ystin - w styczniu. No chyba, że Ystin wcześniej wprowadzi w czyn swoje pogróżki i się "odknuje" znienacka... Ech, chyba trafiła Knuja na Knuję ;-)
Przybyły kolejne "śledziące" mnie osoby - witam serdecznie i jest mi niezmiernie miło, że zechciałyście się u mnie rozgościć :-)
Zapowiem też, że jak tylko się wywiążę z obiecanych upominków za złapanie trójek, to pojawią się kolejne słodkości do zgarnięcia.
Miłego dnia. Tak, wiem, że mamy poniedziałek. Tym bardziej życzę MIŁEGO dnia :-)