Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ryan gosling. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ryan gosling. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 października 2017

Blade Runner 2049 [recenzja]

Wielkie oczekiwanie na seqel kultowego Blade Runnera Ridleya Scotta przeszło gdzieś obok mnie. Może dlatego, że nie jestem wielką fanką oryginału (szanuję, ale nie oszukuję, że jest to film poruszający we mnie najgłębsze struny). Może z powodu małej niewiary w to, że twórcy sci-fi mają ambicję powiedzieć swoim filmem coś o kondycji współczesnego człowieka lub świata, a nie tylko oczarować pięknymi zdjęciami i krystalicznym dźwiękiem. Może wreszcie dlatego, że im lepszy pierwowzór i im większe nadzieje pokładamy w kontynuacji, tym częściej spotyka nas rozczarowanie. Jedyne, co naprawdę i szczerze ciągnęło mnie do filmu, było nazwisko jego reżysera. Denis Villeneuve, autor wstrząsającego Pogorzeliska, doskonałego Sicario, surrelistycznie pociągającego Wroga i hipnotyzującego, świeżego Nowego początku, to jeden z najbardziej świadomych, precyzyjnych i charakterystycznych współczesnych reżyserów. Blade Runner 2049 w zasadzie nie mógł mu się nie udać.


środa, 18 stycznia 2017

La La Land [recenzja]

La La Land. Jest jakaś słodka przyjemność w wymawianiu tytułu najnowszego filmu Damiena Chazelle. Filmu, który z jednej strony dumnie płynie pod prąd oczekiwaniom współczesnych widzów, mówiąc o jazzie, gatunku muzycznym, który niby wszystkim się podoba, a niewielu zna go i rozumie naprawdę (z filmu ta hipsterska prawda wybrzmiewa zresztą z całą mocą), filmu jednocześnie przyjmującego formę specyficznego i mającego również o wiele węższą w porównaniu do głównego nurtu gatunku filmowego publiczność – musicalu. Z drugiej zaś – wychodzi dokładnie naprzeciw najprostszym potrzebom widzów, pokazując świat, którego nie znają i podejmując próbę udowodnienia im, że nie oznacza to, iż jest on poza ich zasięgiem. Przepis na sukces? Na to wygląda. Choć, jak to w kinie bywa, sukces sukcesem, a gusta… gustami.


wtorek, 18 czerwca 2013

Tylko Bóg wybacza


Na film zmiażdżonego w Cannes Refna wybierałam się właściwie tylko w jednym celu: żeby posłuchać Cliffa Martineza, oszałamiającego klimatycznymi, cmentarnymi brzmieniami już na poziomie zwiastunów. Nie jestem specjalną wielbicielką Refna, Drive mnie nie zachwycił jak wielu (choć się spodobał), a Bronsona uważam za jeden z najciężej przyswajalnych filmów, jakie widziałam w ciągu ostatnich lat. Krótko mówiąc, gdyby nie Martinez, którego uważam za jednego z najciekawszych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej, Tylko Bóg wybacza, przeszedłby pewnie w moim życiu bez echa. Echo było, głównie wprawdzie w kinie, do którego na "nowego Refna" udały się aż dwie osoby (i to łącznie ze mną), ale - wbrew fatalnym recenzjom - Only God Forgives to całkiem niezły film. Już tłumaczę.
 

niedziela, 5 maja 2013

Drugie oblicze

Nie jestem jakąś wielką fanką Ryana Goslinga. Jasne - widzę jego talent, rozwagę w dobieraniu kolejnych projektów, intuicję w interpretacji ról, ale daleko mi do piszczenia na dźwięk jego imienia i czekania na film z jego udziałem tylko przez wgląd na niego właśnie. The Place Beyond The Pines, uroczo skrócone przez polskiego dystrybutora do Drugiego oblicza, wyglądałam więc z umiarkowaną ciekawością. Więcej niż nazwiska Goslinga i Cianfrance'a zaintrygowała mnie obecność w obsadzie Bradleya Coopera, którego bardzo lubię oglądać, i Evy Mendez, której - wręcz przeciwnie - oglądać nie lubię, bo dobra aktorka z niej nie jest. Do tego ten intrygujący opis fabuły: motocyklista-kaskader zostaje ojcem i napada na banki, żeby utrzymać rodzinę. Brzmi tak śmiesznie, jak i ciekawie. I kiedy tak spokojnie sobie czekałam końcówki maja, by film zobaczyć, okazało się, że tym tytułem mogę zamknąć OFF-owy tydzień na festiwalu. Zaczęło się świetnym Panaceum, dlaczego by - myślałam - nie zakończyć drugą, dobrą, kasową produkcją wydaną pod przykrywką niezależności? I co? I za dużo chciałam...
 

środa, 30 stycznia 2013

Gangster Squad. Pogromcy mafii

To pierwszy w tym roku film, o którym nie było tak głośno, jak choćby o produkcjach nominowanych do Oscarów. Pierwszy, na który nie czekałam z jakimś ogromnym zniecierpliwieniem i pierwszy, na który szłam, nie oczekując zbyt wiele. Potrzebne mi było takie wytchnienie, bo film okazał się całkiem niezły i w paru aspektach przyćmił kasowe tytuły, które jak do tej pory w większości bardziej rozczarowują... a może lepiej: nie satysfakcjonują tak, jak obiecywały, że będą to robić. Gangster Squad ma nad nimi tę wyższość, że niczego nie obiecywał. I wygląda na to, że wyszedł na tym zdecydowanie lepiej niż premierowe sąsiedztwo.
 

piątek, 3 lutego 2012

Idy marcowe

Bardzo ładny tytuł. Dawno nie słyszałam, żeby ktoś  tak mądrze zajrzał do historii, wyjął wydarzenie, obejrzał z każdej strony i jego nazwę przeszczepił do nowego zjawiska. I ta polska okładka - oklepana jak pieron, ale jednak bardzo estetyczna. Do tego Ryan Gosling i zapowiadało się naprawdę ekscytująco. Szkoda, że na zapowiadaniu się skończyło...
 

piątek, 16 grudnia 2011

Drive

Choć naczytałam się sporo recenzji, siadając do Drive'a, nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Nie wiedziałam, skąd wziął się główny bohater, dlaczego robi to, co robi, gdzie właściwie zmierza. Z tymi pytaniami, niestety, pozostałam. Ale poza pewnymi brakami w Drivie jest coś dziwnego, coś magnetyzującego. Chyba wiem co, ale pomału.