Lubię poznawać legendy. Zwłaszcza te dotyczące krajów, o których
niewiele wiem lub znam tylko ich współczesną historię. Nie mam serca
historyka i nie zawsze am ochotę zgłębiać liczne kroniki, opasłe tomy
dziejów ze źródłami historycznymi i tysiącami innych przypisów. Ale
legendy to zupełnie co innego - niby baśń, a jednak pewne elementy
historii przeplatają się między wierszami. I tylko od czytelnika zależy,
na ile w tę opowieść uwierzy.
Legend o rycerzu Arturze - właścicielu Excalibura, mężu Ginewry,
przyjacielu Merlina i władcy Brytanii - jest całe mnóstwo. Wstyd się
przyznać, ale nie przeczytałam ani jednej. Znałam zaledwie kilka
szczegółów, głównie ze słyszenia, filmów lub seriali. Tak więc moja
wiedza na temat dawnej Anglii z mrocznych czasów była bardzo marna. By
nie powiedzieć, że żadna. Ale oczywiście miałam na ten temat swoje
wyobrażenia - piękny i waleczny król Artur, którego kochają wszyscy
mieszkańcy Brytanii, mądry i nieomylny. Piękna Ginewra,
skromna, niewinna, delikatna - idealna. No i Merlin, wspaniały mag,
pocieszyciel biednych i uciśnionych, zawsze stojący po stronie prawdy,
dobra i wspierający Artura w każdym działaniu. Wzorcowe postacie - tak
jak powinno być w legendzie. A tymczasem...
Całą prawdę o tamtych czasach przedstawia nam Derfel, zakonnik
chrześcijański i jeden z przyjaciół Artura, spisując to, co widział na
własne oczy w kronikach. Jako chłopiec został przygarnięty przez
Merlina, wychowywał się w jego "posiadłości" (jeśli coś takiego można w
dzisiejszych czasach określić mianem grodu czy zamku - ściany z kamieni,
dachy z drewna, łóżka ze słomy, ubrania ze skór i lnu, a posiłki z
tego, co zebrało się na polu lub upolowało w lesie) - Ynys Wydryn.
Merlin był najważniejszym druidem Brytanii, drżeli przed nim królowie i
władcy ziem, bali się go nawet najwięksi wrogowie - Sasowie. Nic więc
dziwnego, że gdy księżniczka Norwenna miała powić syna - jedynego
następcę tronu Dumnonii, król Uther wysłał ją właśnie do Ynys Wydryn i
pozostawił pod opieką Morgany (swej nieślubnej córki), która posiadała
moc porozumiewania się z bogami. Merlin bowiem zniknął, odszedł i nikt
nie wiedział dokąd.
Wnuk Uthera, po śmierci swego ojca, stał się jedyną nadzieją na
przedłużenie rodu. A król czuł, że jego dni dobiegają końca i ktoś musi
zająć jego miejsce. Dlaczego nie Artur? Bo nie! Bo to bękart, syn z
nieprawego łoża i w dodatku zdrajca, który pozwolił, by prawowity
następca tronu - Mordred zginął w czasie walki z wrogiem kraju. Za to
właśnie Uther nienawidził Artura. Ale kochała go cała Brytania, gdyż był
waleczny, jako jedyny potrafił odeprzeć ataki wroga i oddałby wszystko,
by Brytania zjednoczyła się i stałą się potęgą. Wszyscy stali za nim
murem, choć nie wiedzieli, co tak naprawdę myśli, czuje i jakie ma plany
wobec swego kraju. A wróg stał u bram. Trzeba było zjednoczyć choćby
część krain Brytyjskich, by wspólnie odeprzeć najazdy. Jak tego
dokonać? Rozmawiać, pertraktować, obdarowywać złotem i ręką księżniczki.
Nigdy jednak nie będzie się miało pewności, które rozwiązanie
przyniesie spodziewane skutki...
Długo by opowiadać o historii, którą przedstawia Derfel. Nie mam czasu
ani ochoty opisywać wszystkich wydarzeń, a bez nich nie dałabym rady
nakreślić głównych wątków. Jedno jest pewne - znajdziecie tu sporo
walki, ciekawe i skomplikowane rozmowy, będzie sensacyjnie, chwilami
radośnie, lecz najczęściej będzie się tu lała krew. No i będzie trochę
magii i niespodziewanych zwrotów akcji.
Och, jakże Bernard Cornwell zmienił moją wizję dawnej Brytanii! I jakże
jestem mu za to wdzięczna! Jak wspaniale uczłowieczył Artura, nadał mu
cechy typowe dla młodego, inteligentnego, ciekawego świata mężczyzny,
który ma swoje wzloty i upadki, który potrafi porwać tłumy, po to tylko,
by w następnej chwili jednym miłosnym aktem zniweczyć wszystko, co udało
mu się do tej pory zdobyć. Tak, mężczyzna nie zawsze myśli
zdroworozsądkowo (i chwała mu za to!). A Artur był mężczyzną z krwi i
kości, nie oparł się więc urokowi Ginewry, która zastawiła na niego
sidła. A miała do tego talent, oj miała! Bardzo była doświadczona w tych
sprawach...
Pozostaje tylko tajemnicza postać narratora. Dlaczego Derfel, przyjaciel
Artura, wojownik i wyznawca dawnej religii Brytów zostaje
chrześcijaninem? Oto wielka tajemnica, która wyjaśni się zapewne w
dalszych częściach trylogii. Bardzo jestem ciekawa jak potoczą się losy
bohaterów "Zimowego monarchy". Mam tylko małą nadzieję, że w kolejnych
częściach akcja będzie się toczyła nieco bardziej wartko, bez zbędnych
kilkunastostronicowych rozmów, szczegółowych opisów pojedynków, które
chwilami nużyły i wybijały z rytmu. To jedyny zarzut, jaki mam wobec
książki.
Na ostatnich stronach "Zimowego monarchy" autor wyjaśnia, ile jest w
jego książce prawdy, na ile opierał się na legendach, a co jest wytworem
jego wyobraźni. Te informacje także bardzo dobrze ukazują, dlaczego
Artur jest tak ważną w świecie postacią i dlaczego tylko na
legendach możemy się w tym przypadku opierać.
Bardzo dobra lektura. Nie zachwycająca, ale trzymająca w napięciu i
pozostawiająca niedosyt oraz ciekawość, co będzie potem... Tego dowiem
się już niebawem, a kiedy się dowiem, to i wam opowiem, chociaż trochę
:) A tymczasem kto jeszcze nie miał w ręku "Zimowego monarchy", niech
nadrobi zaległości i kibicuje wielkiemu Arturowi w drodze ku
zjednoczeniu Brytanii.