Co by tu dzisiaj poczytać?
Od razu uprzedzam, że wpisy z cyklu "czytanie z kotem", to nie są standardowe recenzje książek, tym bardziej nie znajdziecie tutaj streszczenia. Nigdy nie lubiłam nic streszczać, więc tym bardziej nie będę tutaj tego robić. Nikogo nie chcę namawiać, ani zniechęcać do konkretnych książek. Po prostu wyrażam swoje zdanie ;) a żeby wyrobić sobie własne, trzeba książkę przeczytać. Nawet jak ma negatywne opinie. Ja tak robię z książkami czy filmami, które wydają mi się interesujące. Jeżeli ktoś mi powie, że jemu się nie podobało, to i tak wolę się zapoznać i mieć na ten temat swoje zdanie.
Ten wstęp wydał mi się niezbędny, ponieważ dzisiaj ocenie poddam dosyć popularną książkę, która jest bestsellerem, a na jej podstawie powstał film. Mowa tutaj o książce Elizabeth Gilbert "Jedz, módl się, kochaj". Książkę polecało mi od dawna kilka koleżanek. Nigdy jakoś nie składało się, żeby wpadła w moje ręce. Potem słyszałam, że film jest równie fajny jak książka. A jak powstaje film na podstawie książki, to zawsze staram się najpierw przeczytać, a potem oglądać. To zmotywowało mnie do nabycia owej lektury.

Po pierwszych kilku kartkach, tak bardzo zidentyfikowałam się z bohaterką, że stwierdziłam iż książka wejdzie jak po maśle.... Ależ się myliłam! Bohaterka po trudach rozwodu postanawia wyruszyć w podróż życia, żeby odnaleźć samą siebie, zregenerować się i wyciszyć. Przemierza Włochy, Indie i Indonezję. O ile we Włoszech jeszcze coś się dzieje, potem następuje podróż do Indii, gdzie bohaterka medytuje, medytuje, medytuje i jeszcze raz medytuje. No czasami jeszcze szoruje podłogę w świątyni przez kilka godzin dziennie... Dobra może przesadzam, może spłycam sens tej opowieści... Ale tak właśnie to widzę. Nie tego się spodziewałam. Babka przez niemal 500 stron pisze ciągle o medytacji i modlitwie, a raczej ich poszukiwaniu. No błagam, ile można???? Jak ta książka mnie zmęczyła! W Indonezji znów zaczęło się coś dziać, ludzie i ich problemy troszkę przytłumiły główny wątek poszukiwania duchowej strony siebie, ale ja już byłam zbyt zmęczona, żeby się w te wątki zaangażować. Pewne opisy zaczęłam już tylko przeskakiwać wzrokiem... Chciałam dobrnąć do końca, ale uwierzcie, że było ciężko! Nie rozumiem zachwytów nad jej przesłaniem. No chyba, że zachwyty płyną wyłącznie od osób mocno uduchowionych, które przeszły podobną drogę. Nie wiem. Ja się zmęczyłam i na pewno nie sięgnę po drugą część. Pewnie zaryzykuję obejrzenie filmu, bo lubię Julię Roberts ;)
Żeby pieniądze wydane na książkę nie były zmarnowane, to pewnie trafi ona na charytatywny bazarek na rzecz kotów. Niech przyniesie pieniądze na leczenie kocich bied, niech idzie w świat, bo ja już na pewno do niej nie wrócę i niech mnie nie denerwuje swoją obecnością na regale ;) Amen!
Pewnie miałam podobną minę do tej ze zdjęcia, kiedy przeczytałam ostatnie wyrazy książki.... ;)