Powiem otwarcie, nie jest to film, który spodoba się wszystkim. Kino dla koneserów, dla widzów, którzy lubią się filmem smakować, lubią się delektować. Film czarno-biały, co tylko dodaje mu uroku.
Oto mamy Daniela, który zasadniczo żyje powietrzem, zarabia sporadycznie, nie rozstaje się ze swoimi ulubionymi słuchawkami i wciąż ma, z byle powodu, problemy z prawem. Jest Roger, zwany Dziadkiem, najlepszy przyjaciel Daniela, wielki pasjonat sędziowania, zaskakujący swym postępowaniem i strojem, w którym można go prawie zawsze spotkać. Nie można też zapomnieć o Wysokim Sądzie w osobie cichego, skromnego człowieka, który staje się coraz bardziej niespokojny. Los połączy go z Danielem.
Oto trzech króli. Jest też dama do karety. Jednemu powie, że go kocha, z drugim się zwiąże, a trzeci nigdy nie zobaczy jej na oczy.
Ta skromna historia w dziesięciu aktach napisana, zagrana i zmontowana w każdym z nich ukrywa coś ważnego, godnego uwagi, dowcipnego, ale i poważnego. Zakochani widzą słonie wywołuje bardzo różne emocje, w dużej mierze pozytywne, dobrze wpływające na widza. Jednak nie jest to film lekki, łatwy i przyjemny, tak tylko może się wydawać, na pierwszy rzut oka.
Jest tylko jeden moment, jeden krótki kadr, w którym pojawia się kolor. Chwila nagłej zadumy, kiedy życie się zatrzymuje, most się podnosi i przez kilka sekund nie trzeba zupełnie nic robić.