Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia włoska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia włoska. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 maja 2011

Skarby przeszłości i dzisiejsza Tili.


Ostatnio kilka razy dostałam zaproszenia do zabawy,
by zdradzić kilka tajemnic, coś o sobie powiedzieć.
I choć jestem straszliwą gadułą, to pisać tylko o sobie nie umiem.
Jednak jeśli chcecie poznać choć trochę dzisiejszą Tili,
zapraszam do wywiadu w portalu We Dwoje,
gdzie odsłaniam trochę zaplecza mojej Kuchni Szczęścia :-)



Lubię marzyć, ale i myśleć o tym co tu i teraz, lubię też wspominać. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ma dla nas wiele skarbów, których odkrywanie przynosi wiele szczęścia. Dlatego zawsze chętnie wracam do dawno odkrytych receptur szczególnie, gdy pojawiały się na początku mojej kulinarnej drogi. Odkryć je na nowo, zmodyfikować, czasem poprawić. To jak spojrzenie na siebie z dystansu. Czas mija, uczę się, zmieniam i wraz ze mną przekształcają się dania, które gotuję.

Pierogi serowo-szpinakowe ... pod tą nazwą pierwszy raz ugotowałam te smakowite kluski. Wtedy jeszcze nie doceniałam wyważonego połączenia szpinaku i gałki, za to pieprz królował w mojej kuchni. Kiedy jakiś czas temu zobaczyłam u Liski gnudi, nie mogłam oprzeć się chęci ponownego ich przyrządzenia.


Z początku chciałam zrobić ich polską wersję, ale ponieważ w lodówce czekały 2 pojemniczki niewykorzystanej ricotty, nie mogłam pozwolić im się zmarnować. Ale prawda jest taka, że gnudi czy serowe pierogi to nic innego jak trochę inna wersja naszych dobrych znajomych ... leniwych.
W tym wydaniu ozdobionych zielenią szpinaku, doprawionych gałką i szczodrą porcją ziół, a formowanych dwoma łyżeczkami, by nadać im urokliwy kształt.

Można oczywiście zjeść te kluseczki z ziołowym masłem, można podać je do śmietanowych sosów, można wreszcie zjeść je najprościej, z masłem i gruboziarnistą solą. Smakują wybornie, gdy są ciepłe, a pachnące masło roztapia się na nich. Nikt się im wtedy nie oprze. Spróbujcie jednak dodać ich mniejszą wersję do sałatki z rukolą i parmezanem, a zachwyci i na pikniku i w drodze na urlop.

Ta receptura to jeden z tych wszechstronnych przypadków, jakie czekają tylko na naszą fantazję. Szpinak zamieniony na szczaw lub młode liście pokrzywy, a może nawet i mniszka, ricotta zastąpiona przez zmielony i odciśnięty twaróg, przyprawy pojawiające się jak w kalejdoskopie, a nasza wyobraźnia ma pole do popisu i podróży.

Bo któż zabroni nam zrobić paneer, a do szpinaku dodać garam masalę, by Indie poczuć we własnej kuchni. A może i utarta feta pozwoli nam przenieść się do Grecji. Tym razem byłam w słonecznej Italii, ale gdy po wczorajszym śniegu z deszczem słońce wyszło zza chmur, ja już marzę o leniwych z pokrzywami zajadanych nad mazurskimi jeziorami.


Gnudi (czytaj: Nudi)

Składniki:
750 g szpinaku (użyłam mrożonego w liściach)
oliwa
1 cebula, bardzo drobno posiekana
sól i pieprz
gałka muszkatołowa (do smaku, ja starłam ok. 1/4 gałki)

400 g ricotty
50 g świeżo startego parmezanu
duża garść ziół (np. bazylii i pietruszki, ja dodałam jeszcze koperku)
2 jajka
sól, pieprz
gałka muszkatołowa (do smaku, ja starłam ok. 1/4 gałki)
ok. 3/4-1 szklanki mąki pszennej

zimne masło i płatki soli lub sól gruboziarnista, lekko utłuczona w moździerzu


Przygotowanie: Szpinak najpierw lekko poddusić na zeszklonej cebulce, doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Lekko przestudzić i drobno posiekać. Ja użyłam mrożonego szpinaku, który bez rozmrażania wrzuciłam na zeszkloną cebulkę. Po rozmrożeniu i podduszeniu wyłożyłam go na sitko, by jak najdokładniej odcisnąć. Świeży też należy odcisnąć, wtedy mniej użyjemy mąki.
Ricottę w czasie szykowania szpinaku wyłożyłam na sitko, by odciekła (nie należy jej zbyt mocno dociskać!).
W misce połączyłam posiekany szpinak z cebulką, ricottę, parmezan, jajka, sól, pieprz, dodatkową porcję gałki i stopniowo wyrabiając ręką dodawałam mąkę. Gdy ciasto było już spoiste (będzie lepkie), włożyłam je do lodówki na min. 1 godzinę (dobrze jest zrobić to rano, a wyjąć przed obiadem).

W dużym garnku zagotowałam wodę, masę serowo-szpinakową formowałam dwoma łyżkami i obtaczałam delikatnie w mące. Wrzucałam do wrzątku i gdy wypłynęły gotowałam jeszcze ok. 1-2 minuty. Podałam z masłem i płatkami soli.

Źródło: Inspiracje z książki Arthura Agatsona "Dieta South Beach. Książka kucharska" oraz u Liski

Smacznego.

wtorek, 22 marca 2011

Powitanie na Przednówku.


Wiosna przyszła ze śpiewem ptaków i śpiewem ... Poli :-)

Pewnie mnie Poleczka za to wyznanie udusi, ale jak sobie razem pichcimy czy krzątamy po domku, a muzyka płynie z głośników, słońce zagląda przez okna i do tego nieustanne ćwierkanie, które dobiega zza otwartych szyb, nie możemy sobie nie podśpiewywać. No i taki krotochwilny nastrój się mnie dzisiaj czepną, że nie mogę - po prostu nie mogę, się tym z Wami nie podzielić.


A zaczęło się ... a raczej miało się zacząć w pewien czwartek, na który zaplanowałam obłędne cannelloni, których szpinakowy środek już wiosnę przypominał, ale otulone są jeszcze zimową bielą kołderki, upstrzoną ziołami z doniczek i aromatem gałki muszkatołowej, nieodzownej w takim towarzystwie. Do tego urocza obecność podsuszonych pomidorków, upieczonych z solą i cukrem, niczym radosne kwiatki przebijały się na białym puchu beszamelowego sosu.

Niestety Polci nie dane było spróbować tych cannelloni. Wiadomo jak to jest w podróży, czasem się coś opóźni i dopiero w dniu Makaronikowej Loży spotkałyśmy się, by niedługo później zostać na dobre. I tak pichcimy smakołyki, objadamy się bezami, a muzyka nastraja do śpiewania i radosnego wiosny pełnego przebudzenia oczekiwania :-)

A tymczasem zapraszam Was na to wyborne przednówkowe danie, którym możemy zaklinać Panią Wiosnę, by przyszła, przyszła szybciutko i pozwoliła nam już na dobre zrzucić ciepłe okrycia i biegać po lesie czy łąkach zbierając kwiaty i ... młode pokrzywy na zupę :-)


Cannelloni ze szpinakiem i ziołowym sosem

Składniki:
oliwa
1 opakowanie świeżych płatów na lasagne

500 g ricotty
1 duża szalotka, drobno posiekana
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
200 g szpinaku (u mnie mrożony, w oryginale 40 g)
świeży tymianek, po posiekaniu czubata łyżka
gałka muszkatołowa, świeżo starta
sól i pieprz

Sos ziołowy:
50 g masła
50 g mąki pszennej
1/2 l mleka
świeży tymianek, po posiekaniu czubata łyżka
świeży majeranek, po posiekaniu czubata łyżka
gałka muszkatołowa, świeżo starta
sól i pieprz

100 g parmezanu (ja dałam dwie duże garście)

Przygotowanie: Na patelni rozgrzewam oliwę, szklę szalotkę i czosnek. Dorzucam szpinak i przykrywam pokrywką. Po kilku minutach zaczyna się rozmrażać, wtedy co jakiś czas mieszam. Kiedy już całkowicie się rozmrozi i zagrzeje, dodaję zioła i gałkę muszkatołową. Solę i doprawiam pieprzem. Duszę przez ok. 5 minut i odstawiam do przestudzenia. Po ostudzeniu mieszam z ricottą, doprawiam solą i pieprzem.

Sos ziołowy to po prostu beszamel z dodatkiem ziół i gałki. Na głębokiej patelni lub w rondelku roztapiam masło, wrzucam mąkę i mieszam do połączenia. Wlewam zimne (!) mleko cienkim strumieniem, cały czas mieszając, by nie powstały grudki.Dodaję tymianek, majeranek, gałkę, doprawiam solą i pieprzem. Doprowadzam do wrzenia, zmniejszam ogień do średniego i gotuję przez ok. 5 minut, cały czas mieszając.

W tym czasie w szerokim rondlu doprowadzam wodę do wrzenia, tak na wysokość 1 1/2 cm. Wlewam kapkę oliwy. Gdy sos i ricotta są gotowe, płaty lasagne wkładam do wrzątku na kilkanaście sekund, tyle tylko by zmiękły. Wyjmuję delikatnie łyżką cedzakową, kładę na deskę, przekrawam na pół (po krótkim boku), układam farsz z ricotty i szpinaku, zawijam i wkładam jeden obok drugiego do przygotowanego naczynia, posmarowanego masłem lub oliwą. Gdy już wszystkie są w naczyniu, polewam sosem, posypuję parmezanem.

Piekę w 200 stopniach Celsjusza przez 15 minut. Podaję z podsuszonymi pomidorkami i świeżymi ziołami. Do tego idealnie pasuje lekka sałatka.

Źródło inspiracji: Food & Friends, nr. 2

Podsuszane pomidory

Składniki:
250 g pomidorków czereśniowych (lub innych małych - w oryginale 100 g)
oliwa z oliwek
cukier (u mnie trzcinowy)
sól (u mnie gruboziarnista, lekko utłuczona w moździerzu) i pieprz

Przygotowanie: Pomidorki przekrawam na połówki, polewam bezpośrednio w naczyniu do zapiekania oliwą, posypuję cukrem, solą i pieprzem. Suszę w piekarniku nagrzanym do 120 stopni Celsjusza przez 45 minut.

Moja uwaga: Jeśli chcemy je przechować, należy wyjąć je z oliwy i soków jakie z nich wypłynęły, podsuszyć w 100 stopniach Celsjusza i ostudzone włożyć do pojemniczka i do lodówki. Przed podaniem można je skropić oliwą i podgrzać razem z cannelloni. Możemy też zalać je całkowicie oliwą, ale wtedy z czasem staną się delikatniejsze.

Źródło inspiracji: Food & Friends, nr. 2

Zdjęcie wprawdzie moje rączki i oczko łapały, 
ale to dzięki Poli takich żywych barw nabrało, 
za co duuuży całus ma u mnie :-*

Smacznego.

środa, 17 listopada 2010

Urodzinowe wspomnienie.


Dawno mnie tutaj nie było. Ale czasem tak trzeba. Trzeba poukładać się po różnych życiowych zawirowaniach, pogodzić z faktem utraconej nadziei, stworzyć choćby projekt szczęśliwej przyszłości. A to trwa. To czas, niemal jak ten przed wystawnym obiadem. Czas przygotowań poprzedzony rozmyślaniem i planowaniem, potem czas gromadzenia potrzebnych ingrediencji, by później zaznać odrobiny radości, aż wreszcie ten wielki krok. Ten ostateczny ruch jest jeszcze przede mną, choć już teraz wiem, że jest i czeka na mnie, a tymczasem ... wspominam urodzinowy obiad.

To był maj, pachniała Saska Kępa, Szalonym, zielonym bzem ... chciałoby się zaśpiewać, ale maj tego roku był chłodny i pochmurny, a na dodatek mój ulubiony bez (a dokładnie lilak) złamał się w czasie wczesnowiosennych ulew. Cóż jednak z tego, skoro słońce można sobie samemu zaprojektować. Zwykle wystarczy chwilka, tym razem jednak potrzeba było kilku godzin w kuchni :-) No ja wiem, że nie każdy ma na to czas, ale jak już się ma, to warto czasem poszaleć, by bliskim i sobie zrobić trochę przyjemności.


I tak najpierw na stole grzanki z własnoręcznie zagniatanego chleba się pojawiły. Dopełnione soczystymi wiosną warzywami, wymieszanymi z orzeźwiającym dressingiem, jeszcze tylko szczypta fleur de sel i już pierwszy głód można uciszyć, czekając na kolejne majowe przysmaki.

Biesiadnicy przy stole najpierw zapach poczuli. Ulotna wanilia sprawiła, że podniebienia od razu zapragnęły spróbować tego rarytasu. A była to zachwycająca zupa, delikatna i kremowa, smakująca szparagami, pachnąca wanilią, zwieńczona puchatą, zieloną chmurką szpinakowej dobroci.

By tego delikatnego akcentu nie zburzyć, kremowe risotto pojawiło się później. Talerz pełen nowalijek i to właśnie im danie zawdzięczało swój wyborny, wiosenny smak. Pierwsze skrzypce to zielone szparagi w nim grały, a dopełnione lekkim Rose doskonały finisz tego preludium dały.


Punkt kulminacyjny nie dał o sobie zapomnieć. Upieczony w szynce parmeńskiej schab, zamarynowany w ziołach, nadziany czosnkiem pachniał tak obezwładniająco, że choć po przystawkach pewnie i dłuższa przerwa mogłaby być, nikt nie chciał już dłużej czekać. By ten wiosenny temat przełamać, odzwierciedlić zimne temperatury i choć trochę je zakląć by odeszły, obok schabu położonego na liściach sałaty, piękne kwiatki z puree selerowego się pyszniły. Kremowe i gładziutkie, na równi dzięki dodatkowi ziemniaka jak i dokładnemu przetarciu przez drobne sitko, doskonale dopełniło wykwinty smak mięsa. Nuta balsamicznego octu i truflowej oliwy na sałacie połączyła wszystko w wyborny smak.

I nadszedł moment deseru. W założeniu miało być zimno-ciepło - zimny tort, ciepły crumble, jednak po tym wspaniałym cytrynowym torcie nikt już nie miał siły na jabłkowe crumble z jagodami. A tort w rzeczy samej był doskonały ... no prawie, bo wykonanie mi trochę szwankowało :-). Kremu za mało zrobiłam, a że całość późną nocą kończyłam, nie było już sił na jechanie do sklepu i dokupienie potrzebnych ingrediencji. Nic się jednak nie stało. Nawet bez dekoracji, taki w rustykalnej odsłonie tort okazał się strzałem w dziesiątkę.

Wracam więc tym wspomnieniem, ale mam nadzieję, że niedługo bardziej aktualne smakołyki z mojego stołu będę mogła Wam pokazać. Tymczasem kolejna ucztę obmyślam ... tym razem przed wigilijną.


Bruschetty z bobem i groszkiem

Składniki:
Kromki z dobrego chleba (u mnie był to chleb na zakwasie z semoliny*)
czosnek (tym razem pominęłam)**
Bób
Groszek
Mięta
Sól i pieprz
Dobra oliwa
Sok z cytryny

Pomidor
Bazylia

Przygotowanie: Kromki opiekłam w piekarniku pod grillem. Dobrze, jeśli kromki są dość grube. Najlepiej włożyć je pod maksymalnie nagrzany grill i szybko opiec z obu stron, dzięki temu będą chrupkie z zewnątrz, a w środku miękkie. Bób obgotowałam przez 3 minuty, przelałam zimną wodą, wyłuskałam. Groszek wyłuskałam ze strączków – nie gotowałam go. Bób i groszek wymieszałam w misce, tak by delikatnie rozgnieść bób. Polałam oliwą i sokiem z cytryny, doprawiłam solą i pieprzem oraz posiekanymi w szyfonadę liśćmi mięty. Taką masę kładłam na ciepłych kromkach, posypałam fleur de sel, pieprzem i polałam oliwą. Dla karmiącej mamy, która musiała wystrzegać się bobu i groszku przygotowałam bruschettę z pomidorem i bazylią. Kawałek pomidora odkroiłam i posmarowałam nim kromkę, tak by sok i miąższ wsiąkł w chleb. Resztę pomidora pokroiłam w drobną kostkę, wymieszałam z solą, pieprzem, oliwą i porwaną bazylią.

*niestety poza tym zdjęciem nie mam zdjęcia całego chleba, więc przepis na niego wrzucę jak ponownie go upiekę, a tymczasem odsyłam po przepis do Narzeczonej :-)
** tym razem go pominęłam, bo nie każdy go lubi, ale normalnie posmarowałabym obranym i przekrojonym na pół ząbkiem czosnku kromki przed opieczeniem.

Zupa szparagowa z wanilią

Składniki:
1 pęczek białych szparagów, główki oddzielnie, a łodygi obrane i pokrojone na kawałki
1 litr bulionu warzywnego
1-2 średnie ziemniaki, pokrojone w małe kawałeczki
1 laska wanilii lub porządny chlust domowego ekstraktu wanilii (tak, żeby wlać z ziarenkami)
sól i pieprz

Szpinakowa chmurka:
Kilka garści zblanszowanego szpinaku
Kremówka
Serek śmietankowy
Sól i pieprz

Przygotowanie: Szparagi ugotowałam wraz z ziemniakami w bulionie. Dodałam wanilię (ekstrakt), pogotowałam chwilę, by procenty się ulotniły. Zmiksowałam zupę. Doprawiłam ją solą i pieprzem (zupę można tez przetrzeć przez sitko, będzie bardziej kremowa). kremówkę ubiłam. Oddzielnie zmiksowałam serek ze szpinakiem i doprawiłam solą i pieprzem. Połączyłam z kremówką. Główki szparagów wrzuciłam do garnka na ostatnie 5 minut przed podaniem, by zmiękły, ale się nie rozgotowały. Podałam zupę przyozdobioną szpinakową chmurką*.

* taka ozdoba sprawdza się tylko przy niewielkiej liczbie porcji, gdyż już po chwili kremówka się roztapia i tworzy niezbyt ładne kleksy. ten element jest jeszcze z pewnością do dopracowania, bo smaczny był niezwykle i bardzo ładnie zgrał się z delikatnością zupy podkreślonej aromatem wanilii.

Źródło: Któreś wydanie "Kuchni"

Risotto z nowalijkami

Składniki:
1 łyżka oliwy
1 duża szalotka
200 g ryżu do risotto (vialone, carnaroli, arborio)
60-80 ml wermutu lub wytrawnego wina (takie jakie smakowało by z kieliszka)
0,6-0,7 l bulionu warzywnego
1 pęczek nowalijek (2-3 marchewki, pietruszki, por, seler), pokrojonych w małe kawałki 1 pęczek zielonych szparagów (główki odcięte i odłożone, łodygi pokrojone w małe kawałki)
1 łyżka masła
duża garść tartego parmezanu
sól, pieprz
1 cytryna

Przygotowanie: Na dużej głębokiej patelni zeszkliłam szalotkę na oliwie. Dodałam ryż i przez 2-3 minuty smażyłam na średnim ogniu. Zmniejszyłam ogień, wlałam wino i poczekałam, aż ryż wchłonął płyn. Wlałam podgrzany bulion i delikatnie rozmieszałam, poczekałam aż się wchłonął. Dorzuciłam pokrojone nowalijki i łodygi szparagów. Stopniowo dolewałam chochelkę bulionu, czekając aż ryż wchłonie płyn, zanim wlałam kolejną porcję bulionu. Na ostatnie 5 minut gotowania dodałam główki szparagów i dokładnie, choć delikatnie wymieszałam. Po wlaniu całego bulionu, ziarenka ryżu powinny być al dente (miękkie z zewnątrz, twardawe w środku). Wyłączyłam gaz, dodałam sok z 1/2 cytryny, a drugą połowę pokroiłam w cząstki. Dodałam garść parmezanu i masło, doprawiłam pieprzem. Wymieszałam, przykryłam patelnię i zostawiłam na ok. 5 minut.

Schab w prosciutto

Składniki:
1 kg kawałek schabu środkowego
oliwa
zioła (u mnie świeże: majeranek, tymianek, cząber)
czosnek, pokrojony w słupki
plastry prosciutto*
wino/wermut/bulion/woda

Przygotowanie: Dzień wcześniej oczyściłam schab, ponakłuwałam i w dziurki wcisnęłam czosnek. Zioła zmiksowałam z oliwą, by uzyskać luźne pesto. Natarłam tą mieszaniną mięso, zawinęłam w folię i włożyłam na dobę do lodówki (można krócej). Na drugi dzień wyjęłam mięso na ok. 40 minut przed pieczeniem, by odzyskało temperaturę pokojową. Wmasowałam tyle marynaty ile się dało w mięso, resztę odsączyłam, ale zachowałam do naczynia, w którym później miał się piec schab. Plastry prosciutto poukładałam obok siebie (dłuższymi bokami), tak by zachodziły na siebie i stworzyły jeden wielki plaster (dobrze jest poprosić w delikatesach, by przy krojeniu od razu ułożono plastry na wielkość, jaka nam pasuje). Położyłam na tym „plastrze” schab, tak by go możliwie szczelnie zawinąć (od dołu może pozostać bez szynki, ale ważne by góra i boki były dokładnie okryte. Piekarnik w tym czasie nagrzałam do 240 stopni Celsjusza. Schab ułożyłam na resztkach marynaty (można podlać ją winem, wermutem lub bulionem, ewentualnie wodą), a z boku wbiłam termometr. Piekłam najpierw przez 20 minut, a potem zmniejszyłam temperaturę do 175 stopni Celsjusza i piekłam aż mięso miało 77 stopni (ok. 30 minut). Podałam z puree z selera i sałatą z balsamicznym winegretem.

* jeśli dodatek prosciutto jest zbyt drogi, można użyć dobrego wędzonego boczku. Czasem to nawet może być lepszy wybór, jeśli schab jest szczególnie chudy.

Źródło: Kuchnia.tv

Puree z selera

Składniki:
1 duży seler
1 mały ziemniak
mleko
tymianek (lub ew. inne zioła)
masło
sól i pieprz

Przygotowanie: Selera i ziemniaka dokładnie obrałam, pokroiłam w kostkę. Ugotowałam w mleku z tymiankiem. Gdy były już miękkie, odcedziłam, zachowując płyn*. Selera wraz z ziemniakiem zmiksowałam z masłem i chlustem mleka. Przetarłam przez sito. Doprawiłam solą i pieprzem. Wyciskałam z rękawa cukierniczego z ozdobną końcówką, ale jak ktoś się nie chce tak bawić, można po prostu nałożyć łyżką i ozdobić tymiankiem.

* można go użyć, jako elementu zupy ziemniaczano-selerowej, czyli po prostu ugotowanych ziemniaków i selera z dodatkiem białych części pora i aromatycznymi ziołami. Zmiksowane z takim mlekiem będzie wyborne.

Cytrynowy tort bezowy
(wersja mrożona i schłodzona)

Składniki na blaty bezowe:
6 białek
1,5 szklanki drobnego cukru (dałam mniej cukru pudru)
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
2 łyżeczki soku z cytryny

Przygotowanie: Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec ubijania stopniowo (!) dodawać cukier, dalej miksując. Wmiksować mąkę ziemniaczaną, wanilię i sok z cytryny. 2 blachy wyłożyć papierem do pieczenia. Na papierze narysować 4 okręgi o średnicy 22 cm (u mnie 20). Masę bezową wyłożyć na narysowane koło, wyrównać. Piec około 45 - 60 minut w temperaturze 150 stopni Celsjusza. Ostudzić.

Składniki na masę cytrynową:
1 i 1/4 szklanki cukru (dałam mniej)
75 g masła
1 łyżka otartej skórki z cytryny (dałam więcej)
1 szklanka świeżo wyciśniętego soku z cytryny (potrzeba na to 4 - 5 cytryn)
6 jajek
1,5 szklanki śmietany kremówki

Przygotowanie: W garnuszku umieścić masło, cukier, sok i skórkę z cytryny. Podgrzewać, mieszając, aż wszystko się rozpuści i masa będzie gładka, natychmiast zdjąć z palnika. W miseczce ubić jajka. Do masy jajecznej wlać ciepłą masę cytrynową (nie gorącą!), wymieszać, przelać z powrotem do garnuszka. Podgrzewać, cały czas mieszając, aż masa zgęstnieje, zacznie wrzeć, pogotować na średniej mocy około 1 minuty. Masę przelać do szerszej miseczki, przykryć nasmarowaną masłem folią (folia powinna dotykać masy), by nie utworzyła się skorupa. Schłodzić (masę można też przygotować dzień wcześniej). Kremówkę ubić na sztywno. Delikatnie wymieszać z zimną (!) masą cytrynową.

Tortownicę o średnicy 23 cm (u mnie 20 cm) wyłożyć folią aluminiową (ja wyłożyłam aluminiową i podobnie jak Dorota zrobiłam jeszcze kołnierz z pergaminu do pieczenia). Na dno wyłożyć najmniej ciekawy blat bezowy, na niego wylać 1/3 masy cytrynowej. Powtórzyć czynność jeszcze 2 razy. Na górę pokruszyć 4, ostatni blat. Wstawić do zamrażalnika na minimum całą noc. Po tym czasie tort będzie się miękko kroił i już nadawał do jedzenia, po 24 h będzie bardziej zmrożony i twardy - wtedy przed pokrojeniem wyjmujemy go na 45 minut do temperatury pokojowej. Powyższą wersję robiłam na urodziny mojej mamy, kilka miesięcy temu i była doskonała.

Za drugim razem (właśnie na te swoje urodziny) zrobiłam tę masę cytrynową (zagęszczając ją dodatkową garścią zmielonych migdałów), a cały tort tylko schłodziłam w lodówce przez noc. Przyznaję, że z powodu małej kraksy kuchennej zabrakło mi już masy na dekorację tortu, ale i tak był pyszny.

Źródło: Moje wypieki

Smacznego.

poniedziałek, 20 września 2010

Ciasteczko na dobry dzień.


Kupiłam sobie książkę ... książkę kucharską, ale jednocześnie maszynę do podróży w czasie. Pisana językiem, jaki nasi przodkowie za codzienny uważali, dziś jest fascynująca zarówno w warstwie przepisów jak i samego języka. Urzekła mnie niezwykle, a ponieważ ogromną radość znajduję w takich słownych zabawach, pomyślałam „Czemu samej nie spróbować na trochę przenieść się w inny czas?”

Tak oto powstał Kącik Kulinarny na intranetowym forum w pracy, gdzie dzielę się przepisami na Ciasteczko na Dobry Dzień. Malutkie te rarytasy zwykle w puszce czekają w biurowej szafce, by degustować je i częstować, aby uśmiech gościł nie tylko na moich ustach, ale i osób wokoło. Dziś dzielę się tymi wpisami również z Wami. Choć nie zajrzę do Was do pokoju, częstując ciasteczkiem ze świątecznej puszki, to może radości trochę Wam sprawię tym dawnym językiem. Zaczynajmy więc.


Na czekoladowe biscotti trzy jajca ubić trza Ci z połową szklanicy miodu na jasny i puszysty krem. Do mieszaniny tej przesiej dwie takież same szklanice mąki uniwersalnej, ale dla zdrowia część zastąp pełnoziarnistą lub orkiszową, cztery niezbyt kopiaste łyżki kakao (ważne by gorzkie było, inaczej ulepek, a nie ciastka powstaną) i jedną łyżeczkę proszku do ciast wszelakich pieczenia oraz malutką szczyptą soli. A łyżką drewnianą mieszaj, bo masa raczej z tych gęstych będzie i sypnij bakalii znaczną ilość. Odważ 100 gram posiekanych orzechów np. włoskich (lub innych ulubionych), 100 gram rodzynek lub żurawin (czy innych suszonych owoców, pokrojonych na niewielkie kawałki, dobre były by tez śliwki lub morele) oraz 100 gram gorzkiej czekolady, też obowiązkowo na malutkie kawałeczki posiekanej.


Mieszaj całe towarzystwo razem do zjednoczenia, a gdy to nastąpi wiesz, że czas by ręce ubrudzić. Masę czystymi dłońmi, lekko zwilżonymi dla łatwości działania, w dwa płaskie bochenki uformuj, koniecznie nie dłuższe niż stopa (ok. 25-30 cm) i nie szersze niż długość palca (ok. 4-5 cm). Na blachę pergaminem przykrytą kładź je i do pieca nagrzanego do 180 stopni wsuń. W żarze tym ma się ciasto opalać przez najmniej pół godziny. Następnie bochenki na deskę kładź i oddechu im daj z kwadrans, tymczasem żar w piecu do 160 stopni zmniejsz. Bochenki jak ciut przestygną krój ukośnie bardzo ostrym nożem (!) na ciastka o grubości malutkiego paluszka (ok. 1-1,5 cm). Ułóż je jeden obok drugiego na blasze i piecz osiem minut. Potem obróć i powtórnie na osiem minut do pieca wstawiaj.

Studź ciastka na kratce kuchennej, a wystudzonymi ciesz się przy kawie czy to w czas pracy czy w czas wolny, w towarzystwie najlepiej, ale i bez niego też wybornie smakują. W czasie, gdy po ciasteczko nikt ręki nie wyciąga, do puszki je kładź, z dala od wilgoci.

Miodowe biscotti z pieprznym pazurem czynisz podobnie jako i te czekoladowe, choć ciasto pewnikiem bardziej mokre będzie, toteż mąki więcej podczas formowania podsypiesz. Ale, ale po kolei.


Najsampierw trzy duże jajca od szczęśliwych kur ubij pięknie do białości, najlepiej takim elektrycznym ustrojstwem, co to się blender nazywa chyba, że mięśnie ćwiczyć chcemy, tedy za ręczną trzepaczkę się chwytamy. Tych ćwiczeń jednak nie trza nam uskuteczniać, bo ciasteczka wielce dietetyczne są. Zatem kiedy już te jajca porządnej puszystości nabiorą (po ok. 5-7 minutach ubijania) wlewać trza nam 3/4 szklanicy miodu i słuszny chlust ekstraktu wanilii, o ubijaniu nie zapominając. Potem jeszcze minutę lub dwie całe towarzystwo zespalać, by puszystość odzyskało i już za suche ingrediencje możemy się brać.

Od przesiania zacząć trzeba dwóch i ćwierci szklanicy mąki, najlepiej uniwersalnej, ale w gruncie rzeczy każda się nada. Przeto jeśli chcemy, co by zdrowiej było, to po orkiszową można sięgnąć lub chociażby po pełnoziarnistą. Z mąką tą pytlujemy* 1 łyżeczkę proszku do pieczenia i 1/2 łyżeczkę sody. A teraz najważniejsze. Do tego przesiewania dodajemy 1, a jeszcze lepiej to 2 łyżeczki przypraw zmielonych wszelakich – cynamonu, kardamonu. anyżku, imbiru, goździków(lub jak kto ma dużo, albo nie chce mu się mieszać samemu to przyprawy piernikowej może sypnąć) i obowiązkowo niepełną łyżeczkę świeżo zmielonego pieprzu kolorowego. Tylko niech zbyt popędliwych ręka dowolna broni by sypać kupny zmielony pieprz, bo samą gorycz dostaniemy, a pazur pożądany zniknie bezpowrotnie. Szczyptę soli też sypnąć trza dla podkreślenia słodyczy.


Kiedyś już te suche materie z mokrymi połączył przy pomocy drewnianej łyżki, posiekanych moreli szklanicę i takoż posiekanych orzechów dowolnych pół szklanicy sypnąć nam trza. Bardzo akuratnie sprawdzi się tu mieszanka włoskich i migdałów, ale fantazję popuśćcie i dodajcie co Wam w duszy zagra. Tymczasem oko musimy wprawiać, bo jeśli materia naszego ciastowego ciała wciąż bardzo mokra to na stolnice sypiemy znaczną garść mąki i omączonymi palcami całe ciasto w dwa bochenki formujemy. Dobrze by przypilnować by ciasto miało płaski kształt, nie szerszy niż długość palca (ok. 5 cm), a nie dłuższy niż stopa (ok. 30 cm). Natenczas dwa te bochenki na wyłożoną pergaminem blachę kładziemy, zwilżonymi dłońmi równamy ich fakturę i do pieca w żar 180 stopni wsuwamy, na pół godziny o nim zapominając.

Gdy czas już ich minie blachę z pieca bierzemy, a w nim samym temperaturę obniżamy ku 165 stopniom zacnego pana Celsjusza, by naszym ciasteczkom miłe dla suchości, a nie spalenia warunki stworzyć. Bochenki kładziemy na deskę i ostygnąć pozwalamy im z kwadrans, ażeby potem ostrym nożem ukośnie ciąć w ciasteczka o grubości nie większej niż grubość palca nadobnej panny (1-1 1/2 cm). Ciasteczka układamy na blasze jedno obok drugiego i znowuż do pieca na chwil kilka (5-7 minut), aby potem obrócić je na drugi boczek i ponownie na chwil kilka (5-7 minut) ostawić. Dalej już tylko wystudzić na kratce je trzeba, a gdy zimne już zupełnie w słoje lub puszki pakować i trzymać ... nie! Częstować i degustacji się oddawać, bynajmniej nie grzesznej, wszak to owoc naszych rąk konsumujemy ;-)

* pytlować = przesiewać


Na zakończenie tych włoskich klimatów szybkie cantucci pomarańczowe przygotujemy. Odważ do miski 400 gram mąki i 150 gram migdałów na mąkę zmiksowanych. Drugie 150 gram migdałów sypnij do miski w całości i jeszcze cukru między 130 a 200 gram odważ, zależnie jak słodkie lubisz ciasteczka. W miejsce cukru miodu pół szklanicy można wlać, ale podówczas uważać trzeba, bo ciasto może być bardziej lepkie i trochę więcej mąki wymagać. Smaku jednak lepszego zyskuje i zdrowsze będzie, więc polecam taki sposób. Teraz już tylko 1 łyżeczka proszku do ciast pieczenia, garści dwie rodzynek drobnych i 4 jajca lekko rozbite potrzebne i najważniejsze - skórka pomarańczowa z najmniej dwóch pomarańczy, a lepiej jeszcze z trzech do miski winna być dorzucona. Jeśli jeszcze pomarańczowy aromat chcemy zwiększyć, likieru pomarańczowego lub ekstraktu takowego chlust wlać.

Ciasto łyżką drewnianą wymieszać i wałek podobnie jak w biscotti uformować. pięknie Piec jednak krócej, albowiem 25 minut jedynie w 150 stopniach tylko im potrzeba, a potem na deskę wyjąć i przestudzić z kwadrans. Później w ciasteczka grubości paluszka (ok. 1 cm) ciąć nożem ostrym jak brzytwa i układać jeden obok drugiego na blasze. Wierzchy ciasteczek pędzelkiem możemy mlekiem smarować, a potem znów do 150 stopni na blisko kwadrans pieczenia. Po tym czasie obrócić ciasteczka i znowuż posmarować mlekiem. Piec jeszcze kilka minut (7-8 minut) do kwadransa i na kratce studzić. Ostudzone do słoja lub puszki wkładać i delektować się w wolnej chwili z kubkiem herbaty czy kawy. Delicje normalnie!


Dosyć o włoskich klimatach. Teraz bliższe nam, kruche ciasteczka upieczemy. Nie jedne, a dwa smaki wypróbujemy, a do tego dwie receptury na warsztat weźmiemy, by ocenić, która lepsze, smaczniejsze ciastka nam gwarantuje.


Z pierwszej kruche o anyżkowo-kardamonowym aromacie, z mocnym cytrynowym akcentem smakołyki otrzymamy. Najsamprzód mąki ćwierć kilo odważ wraz z 75 gramami cukru, szczyptą soli, skórką drobno startą z cytryny i 1 łyżeczką proszku, co to ciasta piecze. Pół kostki takiej co to drzewniej była (125 gram) masła, zimnego jak lód pokrój na kawałki i z tą mączną mieszaniną na kruszonkę pięknie wyrób*. Sypnij zmielonego anyżu i kardamonu po łyżeczce, albo i więcej, jeśli chęć Cię najdzie. Jedno jajco wbij i kilka chlustów soku z cytryny dodaj, a ciasto wymieszaj li tylko, nie wyrabiaj** zanadto, bo twarde niczym skała będzie.

Potem w kształt rulonu cienkiego uformuj i w folię zawiń, by w lodówce przez najmniej godzinę (a lepiej i noc całą) odpoczęło i stężało. Kiedy twardości nabierze, wyjm je, krój cienkie (ok. 0,5 cm) krążki i na blachę wyłożoną pergaminem wykładaj. Wzorki fantazyjne można im nadać widelcem czy to innym szpikulcem, a potem w żar piekielny wstawić do 180 stopni Celsjusza, aż się lekko przyzłocą na brzegach, co pewnie od 8 do 13 minut im zajmie, zależnie jak duże ciasteczka wykroisz.

Po upieczeniu ciasteczka od razu z blachy zdejm i na kratkę kuchenną kładź by stygły, a jeśli wola Twoja i ochota taka to i lukru ukręć z soku cytrynowego i cukru w puder zmielonego, by ciasteczkom urody i smaku dodać. Zajadaj te maślane smakołyki z herbatą i dobry dzień miej.

*wyrobienie na kruszonkę to najlepiej szybkie wymieszanie mieszaniny w mikserze, zaopatrzonym w ostrza, tak by okruszki z mąki i masła otrzymać. Ten efekt można uzyskać też krojąc nożem masło na mące położone lub rozcierając szybko kawałki masła w rękach. Najważniejsze to robić to szybko, by masła nie roztopić.

** dopiero, gdy mamy już okruszki dodajemy jajko i ewentualne płynu, którym w tym przypadku jest sok z cytryny. Po dodaniu płynnych/mokrych składników i jeszcze raz szybko ciasto rozcieramy, tak by uzyskać już łączącą się masę. Masy tej nie należy wyrabiać dłużej niż 2-3 minuty, by nie roztopić masła i by nie uwalniać glutenu z mąki, bo to spowoduje, że ciasteczka zamiast kruche wyjdą twarde.

Te anyżkowo-kardamonowe specjały cytrynowe bardzo posmakowały wszystkim i nawet receptury na nie rozdawałam wszędzie wokoło. Przyznam Wam jednak, że wyborniejszy smak jednak to drugie kruche talarki miały. Tym razem były one lawendowo-rozmarynowe, akurat na koniec lata.


A jak je czynić? Nic prostszego. W takiż sam sposób jak w przypadku poprzednich, mąki jedną i trzy czwarte szklanicy z blisko dwoma trzecimi szklanicy cukru pudru zmieszać trzeba i potem 140 g masła zimnego jak lód w kawałki pokrojonego dodać. Szczypta soli i po łyżeczce utartego w moździerzu rozmarynu i lawendy suszonych obojga sypnąć. Gdy kruszonkę z tych suchych materii i masła otrzymamy, klucz sukcesu tych ciasteczek dodać nam trza. Trzy żółtka z pięknych jajec i całość wymieszać, znowuż by kształtny rulon otrzymać.

Kiedy ciasto już stężeje od zimna chłodnicy przez najmniej godzinę, a lepiej jeszcze przez noc całą aplikowanego, kroić ciasto szybko, ostrym nożem trzeba i piec w 180 stopniach przez 8 do 13 minut, by lekko się tylko na brzegach zezłociło.

Potem z filiżanką herbaty, pod czujnym okiem pracowej maskotki zajadać, albo i przemiłe towarzystwo częstować w czasie chwili odpoczynku. A jeśli jeszcze w czasie pieczenia szablonu z literkami użyjemy, tedy zaglądając do puszki uśmiech na ustach pojawiać się będzie, gdy po ciasteczko z Krainy Czarów sięgniemy.


Inspiracje do ciasteczek czerpałam stąd:
Biscotti
Cantucci
Kruche zwykłe
Kruche niezwykłe

Smacznego.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Drabiny w kuchni ...


... to nie koniecznie oznacza remont, szczególnie gdy połączy się ...


... książkę, kawę i kota ... dwie koleżanki ... aż powstanie drabina ... nie jedna, a wiele. Oj wyszło ich dużo, ale najpierw była filiżanka kawki z "Ivonki" wypita siedząc na dębowym blacie, potem marudne ciasto i ciągłe wodą go chlapanie, aż na koniec ...

Ale, ale ... po kolei.

Wiecie już, że obok pieczenia, gotowania i wszelkich dań czynienia moim hobby jest ...


... fotografowanie fotografujących. Hihihi, Oczko wraz ze swym szklanym oczkiem może już sobie niezły albumik poczynić ze zdjęć, jakie zebrałam i kto wie, czy w końcu go nie stworzy. Ale tymczasem ja cykam fotki by uchwycić drugie spojrzenie. Bo czy nie ważne by pamiętać, że choć mamy różne spojrzenia, na to samo patrzymy?


No, ale bez filozoficznych wstawek. Miało być o drabinach, a więc prosto i nieskomplikowanie. Będzie więc ciasto i nadzienie i degustacja przyjemna wśród plotek i ploteczek, pośród śmiechów, ale i chwil zadumy. Ciało ciasta oporne było, a nasze dłonie wraz z miarką pełną wody gwałt mu zadawało. Czy to wina różnicy między francuskimi a polskimi mąkami czy może wina tłumacza - sama nie wiem. Dość powiedzieć, ze ciasto było okrutnie niechętne wszelkiej kooperacji. Suche jak wiór, rwało się i łamało, głuche na nasze starania*.


Nie ma jednak mocnych na dwie zdeterminowane Babeczki. Ma być drabina, więc będzie. Woda dolewana, ręce męczone, a ciasto w końcu coraz bardziej chętne do współpracy się stawało, aż smakowite fougasse powstały, wypełnione wytrawnie tapenadą albo i caponatą czy na słodko morelami, śliwkami i zajadane z moim dżemikiem rabarbarowo-truskawkowym z imbirowym pazurem.

I tylko kicia patrzyła się na nas z niezmiennym spokojem, gdy nad białym blatem pochylałyśmy się fotografując coraz to nowe dzieła.

Dzięki Mała za wspaniałą zabawę :*

* moje uwagi o pieczeniu drabin tutaj.

Przepis na drabiny tutaj i tutaj.

Caponata
(Sycylijski gulasz z bakłażanów)

Składniki:
Oliwa
2 duże bakłażany, pokrojone na grube pół plasterki
2 średnie cebule, z grubsza posiekane
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
1/2 szklanki czarnych oliwek bez pestek
duża garść świeżego tymianku i oregano, same listki
2 łyżki kaparów
1 puszka (450 g) pomidorów, krótko zmiksowanych
1 pęczek natki pietruszki, drobno posiekany
2-3 łyżki redukcji balsamico (lub innego octu ziołowego)
opcjonalnie: 2 łyżki migdałów, podprażonych (pominęłam)

Przygotowanie: Bakłażana doprawiłam solą i pieprzem i smażyłam 4-5 minut na średnim ogniu, aż zmiękł i trochę się przyrumienił*. Bakłażana zdjęłam, zeszkliłam cebulę, dodałam czosnek i po minucie dorzuciłam bakłażany. Wlałam pomidory, wrzuciłam listki tymianku i oregano, kapary i oliwki i dusiłam do miękkości ok. 15 minut. Potem doprawiłam do smaku solą i pieprzem i sporym chlustem redukcji balsamico. Doskonałe na ciepło i na zimno, z chlebem lub makaronem, jako dodatek do lasagne czy jako nadzienie do fougasse.

Źródło: Jamie Oliver "Włoska wyprawa Jamiego"

Tapenada

Składniki:
1 niewielki słoik czarnych oliwek (tak ok. 1 1/2 szklanki)
1-2 łyżki kaparów
fileciki anchois (do smaku - ja daję od 2 do 5, w zależności od ochoty)
2-3 łyżki świeżych liści tymianku
1 łyżka utartych w moździerzu ziół prowansalskich
1 ząbek czosnku, przetarty przez praskę
kilka kropel soku z cytryny
oliwa (aż do uzyskania gęstości pasty - ok. 1/4 szklanki)

Przygotowanie: Wszystkie składniki otrzeć w moździerzu lub zmiksować w blenderze, dolewając oliwę do pożądanej konsystencji. Doskonałe na kanapki czy grzanki, do nadziewania czy jako dip do warzyw. Wspaniałe też do zapiekania ryby.


* następnym razem podpiekę go w piekarniku w następujący sposób: plastry czy półplastry bakłażana najpierw ułożyć na durszlaku i posypać zmieloną gruboziarnistą solą. Przycisnąć czymś ciężkim i zostawić na 30 minut. Potem opłukać, osuszyć i ułoży na wysmarowanym oliwą pergaminie. Pędzelkiem posmarować oliwą kawałki bakłażana od góry. Włożyć pod silnie nagrzany grill w piekarniku i zapiekać aż zbrązowieją (kilka minut), potem przełożyć na drugą stronę i znów zapiekać aż zbrązowieją. Tak przygotowanego bakłażana można używać na pizzę, do gulaszy, sałatek czy wszelkich zapiekanek, a jeśli doprawimy np. papryką i podsuszymy go w piekarniku to jako chipsy.

Smacznego.

środa, 5 maja 2010

Wszystko jasne ... wiosna.


Tym razem bez przepisu, nie potrzeba go, wszystko jest jasne, wystarczy foto story ... oto receptura na miły wiosenny dzień.

Spacer po słońcu, wśród kwiatów, krzewów i drzew ...


Obserwacje zwierzaczków tych dzikich i tych domowych ...


Zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia ...


Trochę pichcenia, by z pięknych liści rzodkiewki i pietruszki powstała wariacja na temat pesto ...


Trochę jedzenia, przeplatanego kadrami kolejnych etapów znikania wybornych nitek z talerza ...


A w między czasie chrupanie, zabawne kadrów łapanie, a ciasto rośnie ...


Na ten chleb, tym razem bez dosypania mąki, za to wyrobiony oczkowymi łapkami ...


I na kolejny dzień można pałaszować kromki wybornego chleba z pesto i znów mieć wspaniały dzień.

Smacznego i miłego dnia.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Zupny cykl.


Niedawno obiecałam Wam mały zupny cykl. Obiecałam, ale najróżniejsze zdarzenia życiowe uniemożliwiły mi napisanie tych kilku postów. Nie chcę jednak stracić wspomnień o smakowitych miseczkach, pełnych parującej (lub nie) zupy. Zabieram się więc za zbiorcze wspominki.


Na pierwszy ogień idzie najprostsza z najprostszych zup. Tylko dobry warzywny bulion, kilka ziemniaków, sól i pieprz i to coś co sprawi, że smak kartoflanki będzie miał ten mały przekręt. U mnie była to późnojesienna francuska pietruszka. Piękne, drobniutkie listki, delikatny smak, lekko gorzkawy. Zielone liście pietruszki zwykle służą jaką przyprawa lub dekoracja, tutaj jednak jej drobniutka odmiana - trybula wybija się na pierwszy plan. Popijana z kubeczka, zagryzana grzanką z serem i wspaniały, jesienny lunch gotowy*.


A kiedy zima na dobre zagościła już za oknami, kiedy potrzeba czegoś wyrazistego i sycącego, sięgam do szafki po jedną z licznych odmian soczewicy. Tym razem na blacie pojawiła się soczewica pomarańczowa i zapuszkowane pomidory, w garnuszku czekał już bulion. Jakby tu jednak dodać zupie smaku? zastanawiałam się. Może dodać wędzonki lub jakiś ziół? W głowie przeszukiwałam smaczne połączenia - kuchnia francuska, angielska, niemiecka, polska ... zaraz, zaraz, a może coś egzotycznego. A jak egzotycznie to musi być moja ukochana kuchnia indyjska! Garam masala sama wpadła mi w łapki, potem już tylko mała patelnia i typowa dla kuchni dalekich Indii tarka czekała, by przyozdobić i dodać smaku wlewanej do miseczek pomidorowej z soczewicą. Ostrość, ziemistości i słodycz tarki, wraz z gorzkawym i słonym smakiem zupy. Tego dnia na deser był shrikhand.


Dni mijają, ale zima wciąż mocno trzyma świat w swoich okowach. Zapragnęłam słońca, zapragnęłam lekkiej bryzy na twarzy, szumu drzew i zacienionego tarasu na którym jadłabym chłodną pappa pomodoro. Ale zimą nie ugotuję przecież tej zupy. Brak bazylii, zapuszkowanym pomidorom, choć smacznym, brakuje słońca. Czemu jednak nie zaprzęgnąć odrobiny wyobraźni. Na dworze choć zimno sprawia, że odsłonięte palce grabieją, a nos czerwieni się od chłodu, jasne promienie słońca wesoło igrają na balkonie. Zróbmy więc zimową pappa pomodoro, a potem gdy wiosłując łyżką po talerzu będziemy jeść, przyprawmy danie szczyptą wyobraźni ... i już po chwili jesteśmy w Toskanii. Gwarantuję, że będą powtórki.


Wielkanoc, wiosna budzi się do życia na całego, w lodówce został nadmiar śmietany do paschy i zbyt mocno ukiszone ogórki, z których nie powstał sos tatarski. Mnie znów uziemiła choroba ... tym razem angina. Leżę w łóżku, gruźliczy kaszel zabiera mi siły i oddech. Odechciewa się wszystkiego, nawet jeść. Ale jeść trzeba. Wstaję z łóżka, patrzę na zegarek. Za kilka godzin wróci mój Ukochany i zrobi mi obiad, ale już teraz zjadłabym coś ciepłego. Z zamrażalnika wyjęłam bulion z pieczonego niedawno kurczaka, a z lodówki ogórki i podgotowane dzień wcześniej ziemniaki, teraz tylko zetrzeć ogórki i wszystko połączyć, na nic więcej nie mam siły ... no może poza sięgnięciem do szafki po czarnuszkę. Czarne aromatyczne nasionka i kojarząca się z nimi książka "Zupa z granatów", takich smakowitych skojarzeń było mi potrzeba by odegnać pesymistyczne myśli o moim zdrowiu, a zacząć rozważać co już niedługo upichcę ...

... siedząc w łóżku, wiosłowałam łyżką w miseczce, zajadając ogórkową, a w myślach układałam sobie kolejne posiłki. Od razu było mi lepiej ... zaraz, zaraz w lodówce mam chyba łososia ... ciekawe co z niego upichcę ... a może nie będę sama w kuchni :-)

* a za te piękne zdjęcia (te pappa pomodoro również) wielki cmok dla mającej niezłe oczko Oczka :***



Kartoflanka z trybulą

Składniki:
kilka ziemniaków
bulion warzywny
sól i pieprz
duży pęczek pietruszki francuskiej (trybuli)

Przygotowanie: Ziemniaki obrałam, pokroiłam z grubsza i ugotowałam do miękkości w bulionie. Zmiksowałam, doprawiłam do smaku i dodałam drobno posiekaną pietruszkę francuską.

Pomidorowa zupa z soczewicy z tarką

Składniki:
Bulion warzywny
1 szklanka soczewicy pomarańczowej
1 puszka pomidorów krojonych
1 łyżeczka garam masali
sól i pieprz

1 łyżka oleju arachidowego
szczypta nasion brązowej gorczycy
szczypta nasion kolendry
szczypta czarnuszki
1 cebula cukrowa, pokrojona w paseczki

Przygotowanie: W bulionie zagotowałam do miękkości soczewicę. Dodałam pomidory, garam masalę, zagrzałam i doprawiłam do smaku solą i pieprzem. Przed podaniem na patelni przygotowałam tarkę. Podgrzałam olej z nasionami i cebulą przez 2-3 minuty na średnim ogniu. Nasiona powinny zacząć pachnieć, a cebula lekko zmięknąć, pozostając jednak wciąż lekko chrupka. Do każdego talerza zupy, dodałam po łyżce tarki.

Pappa pomodoro (wersja zimowa)

Składniki:
1-2 łyżki oliwy
3-5 ząbków czosnku, w plasterkach (ilość zależnie od gustu)
2 łyżki suszonej bazylii
3 puszki (400 g.) całych pomidorów, wraz z sokiem
1 chleb wiejski (jasny, dziurzasty) lub 2-3 ciabatty, skórka odkrojona, miąższ pokrojony w dużą kostkę
sól, pieprz
trochę wrzątku
jak najlepsza oliwa z oliwek

Przygotowanie: Na oliwie podsmażyłam czosnek i bazylię, potem dorzuciłam pomidory i gotowałam na niewielkim ogniu przez 25-30 minut, rozgniatając pomidory łyżką, tak by stopniowo się rozpadły, ale pozostały gdzieniegdzie małe kawałki. Na koniec doprawiłam solą i pieprzem. W tym czasie w oliwie Carapelli i suszonej bazylii obtoczyłam chleb. Dorzuciłam do pomidorów, wyłączyłam ogień i odstawiłam do przestudzenia. Można dodać odrobinę wrzątku, jeśli sok z pomidorów za bardzo wyparował. Konsystencja nie przypomina zupy, raczej bardzo gęsty gulasz. Nie mieszać zanadto, by nie rozdrobnić chleba za bardzo. Podawałam ciepłe, ale nie gorące, polane oliwą i posypane solą morską.

Zupa ogórkowa

Składniki:
1 1/2 l. bulionu z pieczonego kurczaka (patrz niżej)
5-6 szt. dużych ogórków kiszonych, startych na tarce o grubych oczkach
1 łyżka czarnuszki
1 kg ziemniaków, pokrojonych w kostkę, ugotowanych na prawie-miękko
śmietana do smaku
pieprz

Przygotowanie: Do gotującego się bulionu dodaję tarte ogórki wymieszane z czarnuszką. Zagotowuję, zmniejszam ogień do minimalnego, wrzucam ziemniaki, przykrywam garnek i zostawiam na ok. 30 minut. Ogień nie może gotować już zupy, tylko raczej utrzymywać jej temperaturę, by smaki się przegryzły, a ziemniaki nabrały smaku zupy. Podać z dobrą śmietaną i ew. ze świeżo zmielonym pieprzem.

Bulion z pieczonego kurczaka

Składniki:
Korpus i resztki z pieczonego kurczaka
1 cebula, umyta, nieobrana
2-3 marchewki, z grubsza pokrojone

2-3 pietruszki, z grubsza pokrojone
3-4 łodygi selera naciowego, z grubsza posiekane
1/2 selera, z grubsza pokrojony
opcjonalnie: główka fenkułu
6-7 ziarenek ziela angielskiego
8 ziarenek pieprzu czarnego
2-3 liście laurowe
1 duża łyżka suszonego lubczyku
tymianek (świeży lub suszony), do smaku
opcjonalnie: 125 ml. wina lub wermutu
sos sojowy/sól

Przygotowanie: Resztki z kurczaka wraz z warzywami wkładam do brytfanki, w której się piekł. Dodaję też zioła, bez przypraw w nasionach i liści laurowych. Piekę ok. 1 godziny w 200 stopniach Celsjusza, aż do mocnego zrumieniania, ale nie do przypalenia (najlepiej na najniższym poziomie piekarnika). Potem całość przełożyłam do dużego garnka (5-litrowego), wraz ze wszystkimi sokami jakie wyciekły z kurczaka i warzyw. Zalałam to wszystko ok. 2-3 litrami wrzątku, dodałam liście laurowe, ziele angielskie, pieprz ziarnisty oraz wermut. Gotowałam na niewielkim ogniu ok. 1 godziny. Po tym czasie odcedziłam wywar, doprawiłam solą/sosem sojowym i odstawiłam, by na górze zebrał się tłuszcz. Tłuszcz zebrałam łyżką, bulion rozlałam do pojemniczków i zamroziłam.

Pozostałe z bulionu mięso i warzywa można przerobić na farsz do pasztecików lub pierogów.

Uwaga: ponieważ nie miałam wszystkich wymienionych warzyw w domu, dodałam trochę ekologicznej mieszanki suszonych warzyw.



Smacznego.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...