Tak, to prawda – nadal akcja “sprzątanie”. Nie przez cały tydzień równie intensywnie, ale po kilku dniach spokoju chęci znowu wróciły. Żeby było śmieszniej poddasze-pralnia nadal nie została uprzątnięcia całkowicie ale tak to jest jak się sprzata na raty. Pierwsza akcja obejmowała to co widoczne na wejściu, druga szafki, trzecia – to co we wnęce (spooorej) za szafą. Za kazdym razem wygarniecie nowej partii rzeczy powodowało powrót do stanu wejściowego w części “na pierwszy rzut oka”. Dzisiaj wyniesiemy grupę “mama chce przygarnąć ale odwleka moment przygarnięcia” i w końcu temat zostanie zakończony.
Po drodze rozprawiłam się definitywnie z tematem “generalne porządki w kuchni”. Przyzwyczajenie się do kilku zmian w lokalizacji przedmiotów nie trwało długo. Znacznie trudniej przyzwyczaić się do blokad antypszczelich, które zamontowaliśmy we wszystkich dolnych szafkach i szufladach. Pszczoła nie rezygnuje i sprawdza każdą szafkę codziennie :)
Poza tym znosi mnie ostatnio trochę z tematów druciarskich w inne strony. Sporo czasu wędrowałam po blogach – wędrówki końca nie miały ledwo zobaczy się jeden, z niego mnóstwo odnośników do kolejnych miejsc.
Zaczęło się od Oli Smith i jej cudowności filcowo-magnesowo-stempelkowych. Są to takie obszary rękodzielnictwa, do których z jednej strony mnie ciągnie, z drugiej zaś waham się, bo trudno mi przyporządkować do nich odpowiednio praktyczne zastosowanie. Nie przeszkodziło mi to w wyprodukowaniu kilku stempelków z użyciem radełka do skórek i gumek do ołówków. Zdjęcia będą jak tylko marzec przestanie sobie z nami pogrywać (nie wiem jak u Was ale my tu od rana znowu mamy zmierzch).
Na razie testuję stempelki za pomocą mazaków ale dziś mają zostać wysłane do mnie te dwa cudne tusze (podobały mi się prawie wszystkie zestawy ale wydałabym majątek:()
Mam też zachomikowane szkiełka w celu wyprodukowania magnesów chociaż odrobinę zbliżonych do tych cudeniek, które stworzyła Ola.
Śladem stempelków, w właściwie bardziej po sznurku, który wystawiła Ola Smith zawędrowałam na bloga Geninne. Tam już całkiem zachorowałam na stempelki a do tego wsiąkłam na dobre w całego bloga chłonąc zdjęcia pięknych akwareli, architektury i wnętrz. Nie tylko zresztą tego. Zatęskniłam za stylem życia, optymizmem i pogodą ducha jaka bije z tego bloga. Podobnie było zresztą z tym blogiem, który wczoraj przewertowałam od deski do deski . W większości oglądałam tylko zdjęcia, czasem liznęłam nieco tekstu ale powiem jedno – zazdroszczę i też tak chcę. Może za wcześnie, może należy jeszcze się wczytać nim się człowiek zdecyduje. Ale to co widzę wygląda mi na życie w zgodzie z sobą, aktywne, pełne i szczęśliwe. Nieczęsto widuję takie blogi a chyba zacznę częściej takie czytać bo może będzie z nimi tak jak z Perfekcyjną? Może mnie na dłużej zainspirują? Oderwą od kanapy i telewizora ?
Nie skończyłam jeszcze generalnych porządków a już mi się zachciało malowania. To zapewne na fali remontu Brahdelt. Weszliśmy co prawda w tryb oszczędzania, ale Marcin po tygodniu moich wzdychań (nie wzdychałam do niego, w ogóle, tak tylko w eter wzdychałam) w końcu zrozumiał, że ta chwila nadeszła i nie ma sensu jej odwlekać. Malowanie będzie trwało dosyć długo (najwięcej damy radę zrobić w weekendy jeśli Pszczołę oddamy na przechowanie), będziemy musieli robić je etapami (na koniec zostawiamy salon i klatkę schodową – największe zmory do malowania). Tym razem wracam do bieli i jej pochodnych. Zakupiliśmy na początek “świeże ecru” i “kość słoniową”, która wygląda identycznie jak “pastelowa orchidea” (wszystkie Duluxu).
Co jeszcze… sami widzicie, że chaos mam w głowie i chaos wprowadzam do domu ;) Wyjęłam w końcu swoją maszynę do szycia i uszyłam pierwsze dwa woreczki na zabawki dla Pszczoły! Za nic ich nie pokażę :) Nauczyłam się wiele – przede wszystkim tego, że nic nie umiem i potrzeba mi łopatologicznych wskazówek w jakiej kolejności co robić, a do tego gdzie chować te miliony nitek :) Pszczole i Marcinowi woreczki się podobają i dobrze, bo w najbliższym czasie tylko oni będą moją radosną twórczość oglądać ;) Zamówiłam dzisiaj fachową literaturę, żeby chociaż zacząć slangiem odpowiednim gadać. Na razie na nic poważnego nie będę się porywać – trenuję na ciucholandowych prześcieradłach kupowanych na obrazy :) Minus kupna maszyny jest taki, że teraz rozczulam się nad każdą szmatką, którą normalnie bym wyrzuciła, bo przecież to może być materiał do trenowania ;)
Na koniec (wreszcie) robótkowo :) Kto patrzy na suwaczki (a wiem że są tacy) widzi, że Joya dłubię. Zatrzymałam się wczoraj na pachach więc większość gotowa. Nie wiem czy będę poprawiać rękawy żeby wzory się zgadzały. Na początku bardzo nie to raziło, teraz chyba wolę mieć je dłuższe, niż kuse ale zgodne wzorami. Joy robiony drugi raz prutego Australa nie wygląda najlepiej – z pofalowanej włóczki wzór wychodzi dosyć nierówno. Mam nadzieję, że długa kąpiel mu pomoże.
I najświeższa wieść – próbki :) Kocurkowi udało się zmusić moją lokalną pocztę do dostarczenia przesyłki w moje osobiste łapy :) Zatem nie musiałam czekać aż mama sobie przypomni, że coś tam dla mnie u niej leży i mam, cieszę się i nawet zdążyłam zrobić próbki z Cashcottonu (z którego Joasia robi sobie Rose), z Cashsoftu (z którego zaleca się robić Rose) i Kidsilka z którego Joasia będzie sobie robić do Rose falbanki.
Od wyjęcia próbek z koperty od razu wpadł mi w oko Cashcotton (chociaż mimo opinii Joasi trzymałam się tego,żeby kupićdo Rose Cashsofta). Po prostu wygląda szlachetniej. Nie traktujcie tego zbyt dosłownie ale Cashsoft trochę mi przypomina z wyglądu naszą Florę/Florię. Oczywiście to porównanie na wyrost, bo Flora to przecież czysty akryl, ale taka myśl przyszła mi do głowy. Ma lekki połysk, za to Cashcotton jest matowy, ale ma więcej puchatości – włoski angory wyglądają na nim fantastycznie. Kolor Cashcottonu jest cudowny – taki róż, który uwielbiam( obie też widzimy w nim nutkę wrzosu). Miziam się nim po szyi i nie czuję, żeby coś mnie gryzło. Cashsoft zaskoczył mnie odcieniem – myślałam że to będzie baardzo blady i mdły fiolet, a w rzeczywistości jest mocniejszy – chociaż nada mnie nie porywa. Kolor Kidsilka Joasia dobrała perfekcyjnie – zestawienie ogromnie mi się podoba. Zdjęć też nie robiłam bo kolory absolutnie przy tej aurze nie wyjdą. Podsumowując – w tej chwili odrzucam Cashsofta na rzecz Cashcottona (kiedy robiłam próbki zastanawiałam się czy nie Rose nie wyszłaby z Australa ;))
Zapewne zapomniałam o kilku sprawach, o których chciałam napisać – ale jak widać za dużo na raz bym chciała, a z tego zawsze chaos wynika. Muszę się jakoś zdyscyplinować ale to może od jutra ;) Dzisiaj jeszcze poszperam i się poinspiruję :)