Od razu uprzedzam że kolor jest kompletnie od czapy. Cierpię z tego powodu okrutnie bo ciemnoczerwona/bordowa Sonata ma kolor obłędny. Kocurek będzie wiedział o czym mówię bo próbkę ma :) Wiecie ile dzisiaj stopni na zewnątrz? Perfekcjonizm perfekcjonizmem ale nic mnie nie zmusi do ponownego wyjścia na zewnątrz:
Jednak z kwiatkiem, aczkolwiek kwiatek pójdzie do przeróbki Za duży jest, a właściwie za sterczący. Kojarzy mi się z z takim sterczącym stanikiem Madonnny w którymś z jej teledysków;) Poza tym jest uroczy i bez niego ani rusz.
Guzików nie przeszywałam jeszcze więc nadal się rozchodzą (nie jest najgorzej i tak będę coś pod Rosie wkładać). Jak się dzisiaj w lusterku obejrzałam w tym zestawieniu stwierdziłam że na pewno będę go nosić do pracy i koniecznie potrzeba mi kilku takich egzemplarzy. Muszę tylko zdecydować w jakich kolorach. Niestety morski odpada – zrobiłam próbkę i wygląda bardzo mdło. Poza tym musiałabym przeliczać (włóczka jest grubsza) a mi się bardzo nie chce :)
Podpowiedź dla tych, którzy chcą Rosie dziergać w jednym kawałku – dziurki przypadają równomiernie co drugi pasem ryżowy. Dokładniej rzecz biorąc rząd nad paskiem ryżowym ale to niewielka różnica. Jeśli chcemy mieć gęściej guzików (i większą pewność że sweterek się nie będzie rozchodzić) wystarczy dać dziurki mniej więcej tam gdzie przypadają paski ryżowe.
Nie pamięta, czy pisałam już ile zeszło mi włóczki – niewiele ponad dwa motki (przerabiałam na drutach 2,5 mm). Robiłam rozmiar s – nie musiałam robić żadnych przeróbek – wszystko pasuje idealnie.
Ginny leży chwilowo odłogiem. Skończyłam plecy, zaczęłam jeden z przodów i kręcę teraz nosem. Część ryżowa wydaje mi się kusa (jak wszystkie modele Kim). Myślę teraz czy pruć i robić dłuższą czy zostawić jak jest. Mierzenie do ciała nie daje mi jakoś poglądu na sprawę. Poza tym w tym upale nie mam ochoty łapać się za akryle.
Robię kolejne podejście do zmiany wystroju dużego pokoju. Pamiętacie akcję przemalowywania z żółci na kość słoniową. Obowiązywała wtedy koncepcja maksymalnego rozjaśnienia pokoju (wpływ blogów wyszperanych przez Qlkową). Kupiliśmy białe poszewki na poduszki, białe ramy do zdjęć – rozłożyłam to wszystko i niestety – wyglądało nijako. Koncepcja upadła, a ja nie miałam żadnego planu awaryjnego. Męczyłam się z tym dosyć długo aż przypadkowo trafiłam na taką fotkę (znalazłam ją na blogu Desire To Inspire):
Chodzi konkretnie o obraz. Wydawało mi się, że to jedyny kolor który zgra się z moim pomarańczowo-rdzawym wypoczynkiem (Nie wiem gdzie ja miałam głowę, kiedy zachorowałam na ten akurat kolor. Trudny jak diabli i do tego kompletnie nie w moim stylu).
Pojechaliśmy do Leroy Merlin, nakupiłam pigmentów (zawsze bohomażę sobie pigmentami mieszanymi z białym akrylem do ścian). Pierwszy raz w życiu rozstawiłam sztalugi (turystyczne, darowane, chwiejne – nigdy wcześniej nie udało mi się ich rozstawić), wpakowałam na nie wieki temu zagruntowane płótno i zaczęłam mieszać kolory. Najpierw próbowałam pędzlem. Na wielkiej przestrzeni (nie biorę się za płótna mniejsze niż 140 x 80 ;)) nie bardzo to szło. Przerzuciłam się na gąbkę do mycia naczyń (prawda jak profesjonalnie? :)). Na podstawkę doniczkową wycisnęłam po trochu pistacji, żółcienia i malachitu ( ten ostatni pigment z Magnata – przepiękny). Namoczoną i wyżętą gąbkę maczałam tak żeby łapała wszystkie pigmenty i nakładałam smugami na płótno. Później wilgotną gąbką rozcierałam. Następnie miejscami nakładałam ciemniejszy kolor i znowu rozcierałam, albo częściowo zmywałam. Czasem drapałam szorstką częścią gąbki.
Wyszło całkiem nieźle, postanowiłam zatem zabrać się za drugie płótno – pamiętacie te trzy kwiaty na beżowym tle (sporo zdjęć robiłam sobie zimową porą z komódką i tym obrazem w tle). Nie chciało mi się zamalowywać płótna ani naciągać drugiego – zaczęłam więc malować na obrazie, zmywając przy okazji stare warstwy, zdrapując później gips (kwiaty były częściowo wypukłe, mazałam je pędzlem maczanym w gipsie). Wyszedł dosyć ciekawy efekt, chociaż za mocno się przyłożyłam do zmywania starej farby i w efekcie obraz wyszedł bardziej “zmyty”. Z bliska widać jednak na nim zarys starych kwiatów, co bardzo mi się podoba – taki efekt starej, podrapanej i wielokrotnie zamalowywanej ściany.
Powiesiliśmy oba płótna na ścianach i zaczęłam się z nimi oswajać. Osobiście męczy mnie bardzo taka sytuacja. Stresuję się ile razy na nie patrzę, albo ile razy ktoś wejdzie do pokoju zastanawiam się co myśli, czy zauważył i tak dalej. Generalnie wolałabym żeby mi je namalował ktoś inny – wtedy byłabym spokojna :)
Hmm miałam w skrócie opisać jak wygląda u mnie proces twórczy jeśli chodzi o dekorowanie a wychodzi tutaj elaborat.
Stanęło na tym, że dodatki będą oliwkowe i pistacjowe (chodzi mi o tę bardziej żółtawą pistację, jeśli to nie jest pistacja to ja bardzo przepraszam :)) Ale wybraliśmy się z dziewczynami (Mama, siostra, Majka i ja) na nową dostawę do znajomego ciucholandu.
W tam rzucili cały worek chust! Właściwie nie wiem nawet czy to chusty bo są ogromne – spokojnie mogłyby robić za bieżnik albo i obrus. Skusiłam się na dwie – w tym jedną z obrzeżem w kolorze fuksji (chyba fuksji). Po powrocie byłam tak zmęczona, że rzuciłam nabytek na kanapę i zległam nieopodal…
…i zdaje mi się, że ta fuksja pasuje do całości! Aż się podekscytowałam cała :) Poleciałam do siostry, ukradłam jej amarantową poduchę i zaczęłam rzucać się po pokoju i żonglować tym co mam. Wyciągnęłam Marcina do Auchana i kompletnie przypadkowo udało nam się kupić szklany wazon o fantastycznym kolorze (szkoda że tylko jeden mieli, ale to i tak cud bo ktoś go chyba odstawił kiedy robiłam koleją rundę wokół regału).
Ktoś pamięta jeszcze, że wszystko co się da miało być białe? No to aktualnie kawałek pokoju (tylko dla takiego kawałka starczyło mi elementów we właściwych kolorach) wygląda tak (bliższa poduszka jest amarantowa, dalsza żółto/zielona):
A z białych kwiatków zostało tyle:
Koncepcja jest mocno mglista, nie mam jeszcze pomysłu jak zapełnić pozostałe ściany. Myślę o dwóch egzemplarzach płócien (jeden na pustą ścianę nad kanapą drugi na przeciwnej ścianie) – o wymiarach mniej więcej 180 cm szerokości i 40 – 50 cm wysokości. Chodzi mi o pasek zieleni, wąski, żeby nie przeładować. Albo pasek z dwóch płócien – jedno szersze (w zieleni ) i jedno węższe ale stanowiące jakby jego kontynuację – w fuksji.
Krytyki “dzieł swoich" nie przyjmuję do wiadomości ;) Żadna to sztuka żeby tu coś oceniać :) Jeśli o coś proszę to wsparcie i porady dotyczące samej koncepcji kolorystycznej. Jeśli o kolory idzie to ja zawsze proszę o burzę mózgów bo wyobraźnia czasem mi szwankuje a co wiele głów to nie jedna :)
Co do fuksji i oliwki – od kilku dni przeczesuję okoliczne sklepy i sieć w poszukiwaniu odpowiedniego odcienia. Makabra po prostu. Nie trafiłam na _nic_ co nawet w przybliżeniu odpowiadałoby tym kolorom. Nawet głupiej świecy w fuksji nie znalazłam. Tylko podstawowe kolory – normalnie sytuacja jak w krajowych włóczkach.