Pierwszy tegoroczny wpis dotyczy jeszcze
minionego roku, i przeczytanej wczorajszego ranka książki Wszystko, co lśni
autorstwa Eleaonor Catton. Odetchnąłem z ulgą gdy dobrnąłem do ostatniej strony.
Dawno już żadna powieść tak mnie nie wymęczyła i zirytowała.
Zastanawiam się, nie po raz pierwszy, czym
kierują się osoby przyznające nagrody literackie. Dla mnie, laika w tej
materii, kryterium wyboru laureata powinien być kunszt pisarski, wartości jakie
ze sobą niesie nagrodzony utwór i wreszcie treść. Mam wrażenie że kapituła
Bookera nie ma ich wcale, ewentualnie ważna jest dla nich poczytność, liczba
przekładów i sprzedanych egzemplarzy, a to w żadnej mierze nie świadczy o
wartości utworu literackiego. Potwierdza to fakt iż Pani Catton w 2013 roku
otrzymała za Wszystko, co lśni, za tę straszliwą cegłę, właśnie nagrodę Bookera
(i 50 000 funtów!). W powieści Eleonor nie ma nic, dosłownie nic
wartościowego, przykuwającego uwagę zachwycającego czy chociażby czegoś co
mogłoby wzbudzić niezdrową sensację. Pełno w niej natomiast dłużyzn, potwornych
dłużyzn niczym w spaghetti westernach i nieustannych opowieści i opowieści w
opowieściach, które zajmują większą część opasłego tomiszcza. Można odnieść
wrażenie że mieszkańcy Hokitika nie robili nic
innego poza spotykaniem się w dwoje i dyskutowaniem. Kiedy mieli zatem czas na
poszukiwanie złota?
Intryga, którą pisarka starała się nakreślić
bardzo misternie, ale jak wiadomo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane,
trzyma się kupy na słowo honoru. Przede wszystkim nieprawdopodobne wydaje mi
się to że zamieszani w historię ludzie z taką łatwością opowiadają nieznajomemu
przybyszowi o swoim w niej udziale. Jeszcze mniej prawdopodobne jest to że ta
cała hałastra przypadkowo spotyka się w małej mieścinie na końcu świata.
Wszyscy bohaterowie, nie wyłączając z tego grona prostytutki i podstarzałych
chińczyków, są przemądrzali i niesamowicie elokwentni, zawsze wiedzą co
odpowiedzieć i jak odbić piłeczkę w słownej przepychance. Straszliwie razi tez
nadużywanie przez licznych w książce mężczyzn, nawet przez duchownego,
słowa "dziwka" wobec Anny. Nie czytałem oryginału, więc nie potrafię
stwierdzić czy to wina tłumacza, czy też pisarka ma ograniczone
słownictwo. Mało porywająca fabuła, odpowiednia dla taniego czytadła,
niepotrzebnie rozbudowana o nieudolne próby pogłębienia psychologicznego
postaci, wieńczy finał miałki i bez wyrazu. Autorka chyba spała na zajęciach z
kreatywnego pisania i powinna powtórzyć klasę.
Zdecydowanie odradzam lekturę. Jest przecież tyle
innych, naprawdę pięknych książek, które tylko czekają na to by zostać
przeczytane. I właśnie takich tytułów życzę wszystkim w nowym, 2015 roku.