Wróciliśmy. Cali, zdrowi, a przede wszystkim zadowoleni. Kolejnymi
wpisami postaramy się przybliżyć Wam nasz pobyt w Bieszczadach. Wspomnimy Chatę
Wędrowca, Rabią Skałę, Kremenaros, Zajazd u Górala, jak i rosę na trawie,
powidła z brusznicy, a także wiele, wiele więcej. Zaczniemy jednak od
przestawienia samej okolicy, bieszczadzkich wiosek i miasteczek gdzie choć kraj
wciąż ten sam, ludzie tacy sami, a i język zrozumiały, to jednak wszystko
jakieś inne.
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmQcKyL6OSUpe2h_QgOtWCPMpSha9zGYeoO_9h3dqW8_zPiOzxS7cQuvmkrQ1YCmCajvqU2hQDvUs3TVjAvJ3brSC3BrIJo8j3O-cwSYPik3DtRu9w6FHDWtu__au2gQejXw1oTY67_PhZ/s1600/buty.jpg)
Zatrzymaliśmy się w Ustrzykach Górnych, wioseczce jakich setka
leży u podnóża Bieszczad. Składała się ona z jednego sklepu przy głównej
drodze, dwóch barów, knajp, straży granicznej oraz kilkunastu domów,
poprzerabianych na pensjonaty. W miesiącach wakacyjnych, turystów, zwanych również
"plecakami", jest więcej od miejscowych. Poza Ustrzykami
odwiedziliśmy również Wetlinę, Wołosate, Cisną, Brzegi Górne, Widełki, Żłobek,
a także parę innych miejsc o równie malowniczych nazwach. Wszystkie one, poza
Cisną która to wydała nam się Kołobrzegiem Podkarpacia, mają w sobie
niesamowity czar i urok dający się określić stwierdzeniem: "Wy macie
zegarki, my mamy czas."
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjADt7hOOE5gFiLfxFbSwl6YHQ1EPh_tIzMhozfoTbgs_V7dRY7-bJSAU8EWKfiv6QHwqIFXrlXPaoSTySgrZbFWjqHG43M2JCdlJxrF9CqxPftcB3v2F1QudUetXKIL4yNb1pKtd_D8l0y/s1600/chata.jpg)
Centrum życia jest naturalnie jedyny w wiosce sklep, bezczelnie
zaprzeczający jakoby monopole nie istniały. Otwarty teoretycznie od 7 rano
posiada patent na wieczną kolejkę do kasy. Po trzech dniach łatwo można
skojarzyć przynajmniej połowę turystów czekających na obsługę. Za kasą rubaszny
Pan właściciel zagadujący prawie do każdego lub też poddenerwowana córka z
nieustającym pytaniem "Coś jeszcze?", stojąca tam prawdopodobnie za
karę. Obok sklepu przystanek autobusowy, na którym parę razy dziennie pojawia
się przelotem rozklekotany PKS, zostawiający i zabierający wędrowców do
bardziej oddalonych miejscowości. Po okolicy natomiast usługami transportowymi
trudnią się kierowcy z własnymi busikami. Odjeżdżają one kiedy uzbiera się
wystarczająca liczba chętnych jadących w tym samym kierunku. Cena do ustalenia,
zależnie od humoru kierowcy oraz pory dnia. Teoretycznie każdy z tych busów
jest w stanie zabrać około 12 osób, jednak gdyby doszło do zderzenia czołowego
dwóch takowych pojazdów w wiadomościach usłyszelibyście o co najmniej 40
ofiarach śmiertelnych.
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyuDf74-n8bu3oS8AgjDX5ZXrxILkDWARHtxSU-sq5GCwXqNnlsY-5REZu6HCU_VODY8DtliZDludtTra0YR4RG2xJFrE7zyo7sMLDryKXER0_oJlk1SSIMWNcb-ftHzOhWVYTCoQPsOFQ/s1600/traktor.jpg)
Życie wobec takich reguł, a właściwie ich braku nie było by
możliwe gdyby nie specyficzny rodzaj ludzi zamieszkujących te tereny.
Oczywistym jest, że gdy Twoim głównym, bądź jedynym źródłem utrzymania są
turyści, to starasz się być uprzejmy/a, pomocny/a etc. W Bieszczadach zasada ta
przechodziła pewne granice interesowności, ludzie są tam dobrzy, naturalni, są
po prostu sobą. Wieczny uśmiech na naszych twarzach wzbudzały opowieści
kierowców, narzekających na brak wszystkiego: turystów (bus wypakowany do
granic możliwości), pogody (25 stopni, słońce z lekkim wiatrem), stacji PKP w
Ustrzykach Górnych (jakby nie istniały autobusy), zainteresowania ludzi górami
(na Tarnicy ruch jak na Marszałkowskiej) itd. itp.
Właścicielka domku w którym się zatrzymaliśmy zapytana o pogodę
stwierdziła iż nie będzie padać, bowiem rano na trawie była rosa, a gdy w
górach jest rosa to choćby nie wie jak ciemne były chmury, to lać nie będzie.
Rzeczywiście, cały dzień po niebie snuły się i czaiły czarne obłoki, jednak
kropla żadna nie spadła. Następnego dnia to samo. Trzeciego dnia rosy nie było,
chmur także, a od 15 lało jak z cebra.
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiovkYsLXmxwue1WeJUhGxKhH_XSwUxc1EZv57YUgt-VDs8CVqaLQvxJc_10_J7YDaXutxuAWyoQDSp-73JXj5rAPrbsHXnuPxtxgHsu38bkxy0rtuE08lwjE62C1lkirwwxOajcERA68Rx/s1600/koniecpolski.jpg)
Obraz bieszczadzkich wiosek nie byłby kompletny, ani nawet w
połowie tak bajeczny gdyby nie typowa dla tego regionu zabudowa. Mnogość
starych chat, z poczerniałego drewna, stojących w pionie dzięki niesamowitej
sile woli Bóg wie kogo, sprawiała wrażenie realnej podróży do innej epoki.
Przebywanie w wiosce złożonej w główne mierze z tego typu domostw było
przeżyciem niezwykłym. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze opuszczone, bądź
przechrzczone cerkwie, wraz ze swoimi cmentarzami, którym to poświęcimy osobny
wpis. W wiosce, lub miasteczku często możemy natrafić na pracownie
ikonograficzną, galerię obrazów, bądź też zakład stolarski. Podróżując wzdłuż
drogi spotykamy pasterskie chatki, w których sprzedawany jest koźli/owczy ser,
na przykład w rozmarynie.
![](http://library.vu.edu.pk/cgi-bin/nph-proxy.cgi/000100A/https/blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz93lA2UFbUVd054XsLrQ_hbxgjGEBZwx3gdDsxCN2VhBcW-vY0D6ZjZScxY6LdNDw7IAU2Be6jZjMNpBRl8urNx6TYYCoIyawHFpQ6vFGXjNam1XHVBRz3251qR71WTGpC8Da76KgIqrY/s1600/okno.jpg)
Podsumowując, Bieszczady są miejscem o którym, dzięki Bogu, czas
zapomniał. Wszystko toczy się tam swoim tempem, w swój urokliwy góralski
sposób. Nie znajdziecie tu dyskotek, dmuchanych zamków dla dzieci czy też
owczarka podhalańskiego pozującego do zdjęcia. Bieszczady dają ciszę, połoniny
oraz placki z jagodami, jednak o tym następnym razem.