Przedstawiam Wam pracę Neifile, która zajęła pierwsze miejsce w prozaicznym konkursie! Zacytuję Szekspira i zapytam: jak Wam się podoba? Mam nadzieję, że opowiadanie przypadnie Wam do gustu, podobnie jak jury, i kulturalnie docenicie pracę, jaką autorka włożyła w napisanie tekstu. Nie jest to opowiadanie bez błędów (wstawiam wersję oryginalną), ale mimo to "najoryginalniejsze i zdecydowanie najciekawsze" tuż obok "Kormorana" (autor: smirek), według opinii barb_b.
"Lubię to opowiadanie, jest takie
klimatyczne! Praca na wysokim poziomie zarówno stylistycznym jak i fabularnym.
Nieograny pomysł, interesujący bohaterowie sprawili, że Neifile na dobre zjednała sobie moją sympatię." - mówi mi Nikolina Rudol. "Widać, że ma
doświadczenie w pisaniu i że sprawia jej ono frajdę – nie pytajcie, nie mam
pojęcia, skąd to wiem. Po prostu widać i tyle."
(I tak w nawiasie powiem jeszcze, że Neifile zdecydowała się pomóc troszku Prozaikom! Dlatego od czasu do czasu będziecie mogli zobaczyć tutaj jej artykuły, recenzje, opowiadania.)
halska.
Nikt
nie wiedział, co Adam miał w walizce. Ale wszyscy zgodziliśmy się co do tego,
że jeśli miałby zostać transmutowany w jakąkolwiek rzecz, to właśnie w tę jego
walizkę. Byli bowiem identyczni. Oboje wyglądali na wiele starszych niż w
rzeczywistości. Twarz Adama pokrywały głębokie bruzdy wokół strapionych oczu,
płonących często niezdrowym blaskiem. Nie mogliśmy zrozumieć, skąd biorą się te
szaleńcze iskry, tańczące sporadycznie gdzieś na obrzeżach wyblakłych,
niebieskawych tęczówek, a czasem tonących w głębi czarnych studni źrenic.
Pośrodku walizki też widniało oko – ekstraordynaryjna nalepka z zagranicy. I za
nic nie udało nam się dociec, jakim cudem raz jest turkusowa, raz niebieska, a
jeszcze kiedy indziej zielona. Poza tym oboje byli średni, tacy, ot, dwa na
trzy, a także brązowi. Walizkę pokrywały strzępy ciemnej zwierzęcej skóry,
wyglądającej zupełnie tak samo jak skóra na wielkim znamieniu Adama, które
szpeciło jego lewą skroń. Oboje byli nieprzeniknieni. I cisi. Bo wiadomo, rzeczy
raczej nie przemawiają, a z Adama niemalże równie ciężko było cokolwiek
wyciągnąć.
Oboje zachowywali się, jakby byli
kochankami. Mężczyzna po kolejnym przedstawieniu zwykł siadać na krześle,
ustawionym zawsze między klatką dla lwa a ciężkim stołem iluzjonisty, w którym
przekrawał piękne niewiasty. Kładł sobie walizkę na kolanach i gładził
przerażającą nalepkę opuszkami zżółkniętych od tytoniu palców. Robił to z taką
czułością, że nikt nie mógł się nadziwić. Cichliśmy, odczuwając coś na kształt
niezrozumiałego wzruszenia, gdy mężczyzna wreszcie odkładał walizkę bliziutko
siebie, tak cichutko, jakby wcale nie dotknęła ziemi, tylko unosiła się kilka
milimetrów nad wydeptanym przez zwierzęta gruntem.
- Adam, no co to jest? Powiedz, no,
nie bądź taki.
Eryka, śliczna młoda trapezistka,
która podróżowała z nami od niespełna trzech miesięcy, wreszcie złamała temat
tabu.
- Tam mam prezent dla mojej córki,
laleczko – odpowiedział lakonicznie mężczyzna, a później nie odzywał się do nas
przez około tydzień, nie mrucząc nawet „dzień dobry” czy „dziękuję”, gdy
zapraszaliśmy go na kolację do naszego wozu.
- To prezent dla jego córki, był
bardzo miły, nie wiem, co mu się stało – relacjonowała Eryka.
Wymieniliśmy ze sobą spojrzenia. Fu
Li, trzydziestoletni facet – guma, zadrżał.
- Przecież on nie ma córki – oświadczyłem
ze zgrozą.
Byłem tego pewien, w końcu sam
właściciel naszego cyrku udzielił nam tej informacji. Adam zjawił się u nas dwa
lata temu. Był dalekim kuzynem właściciela i jego jedyne dziecko zmarło kilka
dni wcześniej. Dlatego jego jedyny krewniak poczuł się w obowiązku pomóc
mężczyźnie. Zaoferował Adamowi pracę przy zwierzętach. Miał je karmić i pomagać
treserom, gdy o to poproszą. Ostatecznie okazało się, że Adamowi należy się
własny punkt w programie spektaklu.
- Może tam serio jest dla niej
prezent. Którego ona nigdy nie dostanie. Taka pamiątka, sami rozumiecie… -
próbowała dalej tłumaczyć Eryka, ale nie wierzyliśmy jej.
- On jest przerażający – mówił co
wieczór Fu Li, stojąc na jednej ręce. – Nie zdziwiłbym się, gdyby trzymał tam
zwłoki tego dziecka. Pewnie sam je zamordował.
- Fu Li! – wydarł się clown,
paradujący w nocy butach rozmiaru sześćdziesiąt i pół. Facet miał naprawdę duże
stopy. – Jesteś jeszcze gorszy od niego! Przez ciebie nie będę mógł spać po
nocy!
I tak bez końca. W przerwach między
ćwiczeniami i w ich trakcie zastanawialiśmy się nad sekretem drzemiącym w
walizce Adama. Przy posiłkach, gdy Adam karmił słonie, lwy, tygrysy, konie,
węże, parę niedźwiadków i pół-krokodyla, pół-żabę, dyskutowaliśmy zawzięcie na
ten temat, później oglądaliśmy jego występ, a w nocy nie potrafiliśmy zasnąć.
Im więcej czasu mijało, tym większa
była nasza ciekawość. Zżerała nas od środka jak wyjątkowo złośliwa choroba.
Zaczęła zabierać nie tylko zdrowe zmysły, ale dobrała się też do fizycznej
strony naszych organizmów. Powoli zawładnęła moim głosem.
Byłem konferansjerem. Uwielbiałem
tubalnym głosem zapowiadać kolejne występy i kłócić się z clownem, budząc salwy
śmiechu. Najlepsze w całym spektaklu był chyba sam finał, gdy wymieniałem
nazwiska wszystkich artystów po raz kolejny, a ci kłaniali się ponownie i w
końcu wszyscy, trzymając się za ręce, kłanialiśmy przy odgłosach aplauzu. Ale
gdy nadchodził moment zapowiedzenia małego show Adama, głos zamierał mi w
gardle. Cedziłem głoski z wielkim trudem, musząc odchrząknąć wcześniej z pięć,
sześć razy.
- A-a… Teraz, teraz… A teraz, proszę
państwa, proszę… proszę o wyciszenie, b-bo nadszedł czas, czas najwyższy, na
niepowtarzalnego… J-jedyne-ego… Mistrza Spoglądania W Przyszłość, Wielkiego
Adamisa!
Żal było wtedy mnie słuchać. Jąkałem
się jak idiota, ale gorsze chyba było początkowe rozczarowanie widzów, gdy na
środek areny nie wychodził wysoki łysy szarlatan w czarnym płaszczu z
gwiazdkami i szklaną kulą. Tylko średniego wzrostu, szczupły żylasty Adam. I
oczywiście jego walizka.
Czas początkowo dłużył się w
nieskończoność. Wpatrywał się w milczący tłum, a w końcu wybierał z niego trzy
kobiety i trzech mężczyzn. O każdym opowiadał dwa zdania z przeszłości, będące
całkowitą prawdą. I mówił dwa kolejne, jakie miały się zdarzyć niebawem. Po
wszystkim, otrzymawszy wielkie brawa, nigdy się nie kłaniał, tylko jakby
jeszcze bardziej kurczył w sobie.
Widziałem po minie Eryki, że jej
ciekawość osiąga w zatrważającym tempie punkt kulminacyjny. Ona nie mogła żyć
dalej w niepewności, nie taki był jej charakter. Stworzona została do
działania. To był chyba jej największy pech. Pewnego popołudnia, gdy Adam
poszedł karmić zwierzęta, oświadczyła, że idzie otworzyć walizkę. Próbowaliśmy
jej to wyperswadować, że przecież Adam ma ją zawsze obok siebie, że… W ogóle
jak ona to sobie wyobraża?!
- Normalnie. – Wzruszyła drobnymi,
mlecznobiałymi ramionami. Bardzo dbała o swoją skórę. Miała obsesję na puncie
słońca, uważała, że każdy promień słońca niesie z sobą jakąś chorobę i była w
szoku, że jeszcze nie poumieraliśmy. Bała się, że dostanie raka skóry. W
istocie to chyba byłby dla niej lepszy koniec. – Poproszę go. A jak nie będzie
chciał, to go będę dalej prosić. Aż w końcu będzie mnie miał dość. A jak nie
pokaże, to niech go szlag. Raz go tak zagadamy, że ktoś pójdzie i sam sprawdzi,
a potem opowie reszcie. Nie bądźcie takie cykory, słabo mi od tego waszego
tchórzostwa, dorośli ludzie, artyści!
- No właśnie – przytaknął Maestro
Tatoo, człowiek ze każdym milimetrem skóry pokrytym tatuażami. – Nazywamy się
artystami, a artyści powinni być nieustraszeni.
- To jest puszka Pandory, mam złe
przeczucia – powiedziała treserka niedźwiedzi. – Mnie w to nie mieszajcie, nie
chcę wiedzieć.
Ale nikt nie był w stanie zatrzymać
Eryki. A trapezistka poszła i… wróciła!
Najwięcej chciała wiedzieć treserka
niedźwiedzi. Jako pierwsza doskoczyła do akrobatki i zaczęła ją wypytywać.
- Totalna klapa – rzekła bezbarwnym
głosem Eryka. Musiała być szczerze rozczarowana. – Jego ciuchy i tyle. W
dodatku brudne i śmierdzące.
Wnioskując z jej miny, byliśmy w
stanie uwierzyć. Wszyscy przyjęli tę wersję do wiadomości i od tego momentu
więcej nie pytali o walizkę, choć cały czas zerkali na nią kątem oka i
zachowywali rezerwę wobec Adama. Tylko że kiedy dwa dni po tym wydarzeniu Eryka
zrezygnowała z pracy w cyrku, o czym powiadomił nas właściciel, a nie ona sama,
zacząłem coś podejrzewać.
- Nie będziesz tęsknił za Eryką, co,
Adam? – zapytałem mężczyznę podczas jednego z posiłków, cudem zebrawszy się na
odwagę.
- Laleczka zawsze będzie przy nas
sercem – odrzekł.
- Ale ładnie powiedział! – Treserka
niedźwiedzi była zachwycona. W jej migdałowych oczach pojawiły się łzy. – Wiesz
co? – wyszeptała do mnie później, łapiąc grubymi palcami za ramię. – Każdy z
nas miał, ma, albo będzie mieć taką walizkę. Śmialiśmy się z Eryki i tej jej
obsesji. I ze mnie się śmiali, że wolę niedźwiedzie zamiast ludzi. A ciebie
obgadywali, jak miałeś romans z kobietą-krasnalem. I co? To się nie liczy, bo
przecież wszyscy wiedzą, że mamy dobre serce. Tak samo Adam. Ma swoje
dziwactwo, tę nieszczęsną walizkę, no ale co z tego? Tragedia mu się w życiu
zdarzyła, ot co, jak się każdemu zdarzyło albo zdarzy. Jesteśmy kretyni,
zwłaszcza ten Fu Li, nigdy nie ufałam ludziom, którzy potrafią podrapać się
palcami stóp po tyłku. Pan Adam to dobry człowiek.
Długo rozmyślałem nad słowami
treserki niedźwiedzi. Jej słowa miały w sobie czystą prawdę. Z drugiej strony –
naszym domem był cyrk. Prawda raczej nie powinna wchodzić nam w paradę.
Omijaliśmy ją szerokim łukiem, oszukując tłumy, by zapewnić im rozrywkę. Eryka
udawała, że lada w powietrzu, iluzjonista, że przekłuwa kobiety dwunastoma
mieczami. Clown udawał, że śmieszą go własne żarty, a przecież tak nie było.
Mieszkaliśmy w świecie obłudy i było nam z tym dobrze. Nie tylko dlatego, iż
zarabialiśmy na tym pieniądze. Tacy się urodziliśmy. Tak jak silny, czysty
głos, tak jak gibkość, jak opiekuńczość w stosunku do zwierząt – również
oszukiwanie było naszym talentem. Gdybyśmy tego nie lubili, znaleźlibyśmy inny
sposób, by się rozwijać. Tymczasem Adam i jego walizka przystali do nas i nie
zanosiło się na to, żeby kiedykolwiek zechcieli opuścić grono
cyrkowców-kłamców.
Była sierpniowa niedziela. Późnym
wieczorem wszyscy byli zmęczeni po przedstawieniach i położyli się spać. Tylko
w wozie właściciela cyrku paliło się światło. Biedak męczył się nad nowym
programem, bo ten nudził już nie tylko publiczność, ale i nas samych. Chętnie
bym mu pomógł, gdyby nie to, że tej nocy moim celem był wóz Adama. Chciałem się
przekonać, że jego ubrania są naprawdę śmierdzące. Miałem nadzieję, iż później
dane mi będzie wymyślić coś ożywczego w sprawie repertuaru. Serce jak szalone
miotało się wewnątrz klatki piersiowej, jakby miało zaraz potłuc się na tysiąc
kawałków. Już dawno się tak nie bałem, przemykając między klatkami ze
zwierzętami do ustawionego na skraju poletka jaskrawożółtej przyczepy, w której
sypiał Adam. Ożywczy wieczorny wietrzyk okalał moją gładko wygoloną na występ
twarz, dodając odwagi i szepcząc uspokajające, niezrozumiałe ludziom słowa.
Uchylone drzwiczki zapraszały do
wnętrza wozu. W środku było bardzo ciemno, ale jarzące się w ciemności lazurowe
oko walizki poprowadziło mnie prosto do celu. Nie obejrzałem się nawet na
prycz, w której wcale nie było Adama. Ten stał za mną, w ciszy przyglądając się
moim poczynaniom.
Otworzyłem walizkę.
- Jak on w ogóle miał na imię?
Zapowiadał nas, ale sam przedstawiał się tylko na początku, wtedy, jakżeśmy
wszyscy srali w portki ze strachu przed występem…
- Fu Li, nie dość, że wulgarny, że
skretyniały, to jeszcze taki, taki…! – Treserce niedźwiedzi najwyraźniej brakło
słów, by opisać lekceważące zachowanie gimnastyka.
- Totalnie niegramatyczny – mruknął
nowy konferansjer. – Ten facet wciąż „ma” to imię, nie „miał”, bo przecież
żyje. Nie umarł, tylko odszedł.
- Do nowej roboty, dobra,
przepraszam, on nie był taki drażliwy – warknął Fu Li.
- A mnie się wydaje, że on poszedł
za Eryką… - powiedziała po chwili zastanowienia treserka niedźwiedzi. - On się
w niej chyba zakochał.
- Ta, ty się znasz na miłości, a
twoim jedynym facetem to był chyba tylko ten stary niedźwiedź, co zdechł w
zeszłym roku! – To był głos zdenerwowanego właściciela, obawiającego się o
powodzenie nowego programu. – Dalej, za dziesięć minut zaczynamy, ogarnąć się i
do roboty!
Popatrzyłem na Erykę. Złapała mnie
za rękę.
- To prawda – powiedziałem. – Wiem,
że jestem dla ciebie za stary, ale…
Pokręciła głową.
- Jaki to ma sens, Jack? Jaki to ma
sens…?
Przedstawienie rozpoczęło się tym
razem występem cyrkowej orkiestry. Przez rezonans dźwięki okazały się o wiele
głośniejsze niż gdybyśmy byli na zewnątrz. Eryka przytknęła sobie dłonie do
uszu. Rozejrzałem się wokół. Reszta niemal nie drgnęła. Śliczna dziewczyna w
kawiarnianym fartuszku wpatrywała się przez wielką niebieskawą szybę pustym
wzrokiem. Siedzący obok nie więcej niż trzydziestoletni facet rozwiązywał po
raz setny tę samą krzyżówkę. Plansza była podzióbana długopisem, w którym nie
było już ani kropli tuszu. Młody chłopak nie przerywał swojej nieustannej
litanii do Matki Boskiej. Mówił ją, gdy kładłem się spać i nawoływania do
Świętej Panienki były pierwszym, co słyszałem, kiedy tylko się obudziłem.
- Ta pani w czerwonym płaszczyku. –
Zadrżałem, gdy usłyszeliśmy ponad naszymi głowami cichuteńki, wysoki głosik.
Eryka napięła się jak struna. - Wczoraj samochód rozjechał jej suczkę. Miała na
imię Nicola. Ale niech się nie martwi. Jutro ma urodziny, a jej mąż zabierze ją
na kolację do bardzo drogiej restauracji. I będą mieli dziecko. – A potem
usłyszeliśmy jeszcze pięć kolejnych historii o ludziach, których mieliśmy nigdy
nie poznać.
Eryka ścisnęła mocniej moją rękę.
- Co ona zrobiła… Powiedz mi, Jack…
Co to dziecko zrobiło, że nie może spoczywać w pokoju?
Objąłem ją mocno ramieniem.
W nocy walizka znowu się otworzyła.
Oczy córki Adama był ogromne i czarne, gdy wyjmowała nas po kolei i sadzała na
miniaturowych fotelikach. Najpierw herbata w naparstkach, potem okruchy chleba
jako ciasto. Wciąż modlący się chłopak znowu nie chciał jeść. Kciuk i palec
wskazujący lewej ręki ducha zmiażdżyły mu za karę szczękę. Wszystko w zielonej
poświacie walizkowego oka.
- Dziękuję ci, skarbie, tatuś jest z
ciebie dumny…
Nikt nie miał się dowiedzieć, co Adam
miał w walizce. Każdego, kto nie mógł pokonać zgubnej ciekawości, czekała
piekielna niespodzianka.
Bo Adam nie miał w swojej walizce
zupełnie niczego. Miał kogoś. Miał każdego, kto poznał jego sekret.
Miał nas.