Pokazywanie postów oznaczonych etykietą po 1. r. ż.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą po 1. r. ż.. Pokaż wszystkie posty

środa, 9 grudnia 2015

Najprostszy "naked cake" (modny tort z minimalistycznym przybraniem)


 Z malinami, brorówkami, z malinami i borówkami, z jeżynami, śliwkami, figami, z persymoną, w wersji makowej, cytrynowej, z kremem fistaszkowym. Robiłam go już z tysiąc razy i zawsze wychodzi perfekcyjny. Jego nowoczesna, modna forma i minimalistyczne (zmieniane w zależności od sezonu) przybranie robi duże wrażenie. Przyrządza się go w ułamku sekundy. Nie wymaga praktycznie żadnych zdolności kulinarnych. Ciasto wyrabia się bez miksera. A na dokładkę jest pyszny! 
Taki oto tort prezentuję dziś.
Jeśli jesteś młodą mamą z dzieckiem przy piersi, to sama co prawda być może nie pojesz (zawiera laktozę i kakao), ale przygotujesz go jedną ręką ku swej radości i podziwowi gości. Przetestowane osobiście!

Wersję ze zdjęć robiłam w październiku, dlatego takie akurat wczesno jesienne owoce wybrałam, ale powoli zaczynam myśleć już nad menu świątecznym i chodzi mi po głowie wersja pomarańczowa (z kandyzowanymi pomarańczami na górze) albo żurawinowa (z dodatkiem przyprawy do piernika w cieście). Jak się uda, to nie omieszkam podzielić się efektami kolejnych eksperymentów :)

Za przepis (w mojej wersji zmodyfikowany - wielokrotnie) dziękuję Madzi z Eat this blog!


od 18. m. ż. (w zależności od wersji - trzeba zweryfikować składniki osobiście)

Składniki:
ciasto:
4 jajka
4/5 szklanki mleka (niepełna szklanka)
2/3 szklanki oleju
1 1/3 szklanki cukru trzcinowego
1 1/4 szklanki mąki pszennej
2/3 szklanki kakao
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej 
1 łyżeczka proszku do pieczenia 

krem:
250 g mascarpone 
1 szklanka śmietanki 36% (ewentualnie 30%)
2 łyżki cukru pudru 
opcjonalnie: ziarenka z 1 laski wanilii

dodatkowo:
4-6 łyżek dżemu (dowolnego)
owoce pasujące do dżemu
opcjonalnie: kilka łyżek nalewki (z tych samych owoców - wersja nie dla dzieci!!!)

Wszystkie składniki na ciasto powinny mieć temperaturę pokojową (tzn. wyjmujemy z lodówki na 2-3 godziny przed pieczeniem lub odrobinę podgrzewamy mleko, a jajka wkładamy na 10-15 min do ciepłej wody).

Rozgrzewamy piekarnik do 170°C, a tortownicę o średnicy ok. 22 cm wykładamy papierem do pieczenia (ja wykładam samo dno).
W sporej misce mieszamy mąkę, kakao, proszek i sodę. W drugiej dokładnie roztrzepujemy jajka z mlekiem, olejem i cukrem. 
Mokre składniki wlewamy do suchych. Mieszamy. Przelewamy ciasto do tortownicy i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy ok. 1 godzinę (należy sprawdzić patyczkiem).
Upieczone ciasto odstawiamy do wystudzenia.

Składniki na krem powinny być schłodzone (kremówkę należy trzymać przez kilka godzin w lodówce lub ok. pół godziny w zamrażarce).

Wszystkie składniki kremu miksujemy w misce na gęsty, zwarty krem. 

Ciasto kroimy na 2-3 blaty (jeśli urosło zbyt wysokie, można ściąć górkę). Każdy z nich smarujemy dżemem (można też wcześniej nasączyć nalewką) i częścią kremu. Na wierzch układamy owoce. 


Smacznego! 




poniedziałek, 23 listopada 2015

Gęś z figą i pasternakiem (bez maku, ale za to ze śliwkami)


Miała być gęsina na św. Marcina. Figa z pasternakiem!
Miał być wcześniej jeszcze tort urodzinowy (a urodziny mam 15 X), a jeszcze wcześniej miał być budyń z gruszek i bułeczki... Zdjęcia leżą na dysku i kwitną, a ja jakoś nie miałam parcia, żeby usiąść i to wszystko spisać. No cóż.
Z okazji wspomnianych właśnie urodzin dostałam nową książkę Nigelli. I o ile okładka nie zachęca, tak sama książka jest bardzo ciekawa i inspirująca. Widać wyraźną metamorfozę głównej bohaterki. To już nie jest ta roześmiana, pulchna Nigella z półmiskiem pieczonych ziemniaków jak z okładki Christmas, ale dojrzała, stonowana, poszukująca kobieta. Odmieniona po wydarzeniach ostatniego roku, kiedy to wiele straciła i musiała zaczynać od nowa. Nie straciła jednak jednego - miłości do jedzenia. Niezmiennie zaraża apetytem na kulinarne eksperymenty, odważne połączenia, tworzenie dań pełnych i wyrazistych.
I muszę przyznać, że po tej słabej dla mnie kulinarnie jesieni, przeglądając tę książkę wieczorami, zaczęłam na nowo czuć zew przygody powiewający z opustoszałej kuchni.
Tak więc powracam do spisywania moich pomysłów. Jako ta córka marnotrawna.

Zacznę może faktycznie od gęsiny, skoro jeszcze jest listopad. Co prawda już spadł pierwszy śnieg i myślami jesteśmy bliżej Świąt, ale nie martwcie się, pomysł na świąteczną kaczkę też mam w zanadrzu!

Jakiś czas temu kupiłam w popularnym markecie (tym z owadem w logo ;)) pierś gęsi karmionej owsem. Ekologiczną, z wolnego wybiegu itd. Czasem trafiają się takie perełki, trzeba tylko zachować czujność. I oczywiście nie wahałam się ani chwili, w imię mojego planu wdrażania różnorodności.
Nie bardzo miałam inny pomysł na gęś, jak tylko po prostu na słodko. Ze śliwkami i figami, które wówczas były na topie. Łudzę się, że może komuś (może nawet mnie samej) ten przepis przyda się w przyszłym roku, bo mięsko wyszło naprawdę pysznie! Podałam je z sałatką z buraczków i ogórków kiszonych oraz... frytkami. Wiem, te frytki takie trochę ni w pięć, ni w dziesięć, ale był to obiad urodzinowy dla Pana Małżonka, który tak sobie właśnie zażyczył na zasadzie "it's my party". No cóż. Przełknęłam to jakoś, ale gdyby zależało to tylko ode mnie, wybrałabym puree z batatów z dodatkiem tymianku (how fancy of me :P).


po 1. r. ż.*

Składniki:
pierś z gęsi (podwójna, ze skórą i kośćmi)
2-3 figi**
5-6 śliwek węgierek**
1 cebula
1 korzeń pasternaku (można zastąpić pietruszką)
sól i przyprawy do smaku (u mnie ekologiczna mieszanka kminku, majeranku, kolendry, papryki, czarnuszki i gorczycy pod nazwą "pieprz ziołowy staropolski")
tłuszcz do wysmarowania formy (u mnie masło klarowane)

Pierś z gęsi, śliwki i figi myjemy. Pasternak i cebulę obieramy i kroimy na kawałki. Do wysmarowanej tłuszczem brytfanny wkładamy pierś i obracamy ją w jedną i drugą stronę, żeby wierzch także pokrył się warstewką tłuszczu (dzięki temu przyprawy lepiej się przykleją). Mięso doprawiamy i obkładamy owocami i warzywami. Można odstawić na kilka godzin do lodówki.
Wstawiamy piekarnik na 220°C - grill z termoobiegiem.
Wkładamy brytfannę bez przykrywki i podpiekamy skórkę przez ok. 15 min. Następnie zmniejszamy temperaturę do 190°C, przykrywamy brytfannę i zmieniamy funkcję na sam termoobieg. Pieczemy ok. 1 godziny.
Podajemy... ekhm... wedle uznania ;)

Smacznego!


* Dla dzieci proponuję tzw. polędwiczkę z piersi, która znajduje się w głębi, przy mostku, pod skórą i warstwą mięsa, ponieważ ta część będzie delikatniejsza w smaku i nie tak przypieczona. W każdym razie dla maluszków na pewno nie polecam skóry!
** Myślę, że poza sezonem świeże owoce można zastąpić suszonymi :)




środa, 17 czerwca 2015

Zupa truskawkowa z kardamonem

 
Mimo że pogoda coraz bardziej letnia, w tym sezonie truskawki najbardziej smakują mi na ciepło. Owszem, robiliśmy z Panem Synkiem pyszne lody truskawkowo-arbuzowe z przepisu Mrs Polki Dot i były pyszne. Ale ja truskawki w tym roku podsmażam na maśle, grzeję, zapiekam, gotuję. Była już jaglanka z karmelizowanymi truskawkami, był kisiel (przepis wkrótce), będą crumble i konfitury z bardzo, bardzo starych, ale wciąż jarych przepisów :)
Wczoraj zaś w najpiękniejszej na świecie książce Zofii Różyckiej Alfabet ciast wypatrzyłam najpiękniejszą na świecie tartę z truskawkami i tymiankiem i zapragnęłam jej gorąco, na gorąco! Ewentualnie z porcją rabarbarowych lodów. Ale niekoniecznie. Jak tylko się za nią zabiorę, to nie omieszkam Wam pokazać, bo planuję udekorować ją w stylu podobnym jak w książce. Czyli jakim? Sami się przekonajcie! Warto!!! [Ps. Wpis nie jest sponsorowany!]
Tymczasem wrzucam przepis na szybkie danie w stylu "zjadłoby się na kolację coś na ciepło, a w lodówce - jak to w czerwcu - tylko truskawki". Dla podkreślenia rozgrzewającego charakteru tego dania, dodałam sporą szczyptę kardamonu, który wyraźnie wzmacnia (jak to się teraz zwykło mawiać "podkręca" - bleh!) truskawkowość truskawek. A zatem jest szybko, ciepło, pysznie i czerwcowo. Czego chcieć więcej?
Pan Synek, kiedy usłyszał, że zrobiłam zupę truskawkową i w dodatku z "makajonami", nie mógł uwierzyć własnym uszom. I co prawda zjadł 2 dokładki, ale "na desejek" zapragnął jeszcze gotowanych szparagów. Żeby była jasność, że na pewno jest lato ;) 


 po 1. r. ż.

Składniki (na ok 4-5 porcji):
1/2 kg truskawek
1 1/2 - 2 szklanki mleka (u mnie sojowe)
2 ziarna kardamonu
opcjonalnie: cukier do smaku

ugotowany makaron lub dowolne domowe kluski (np. zacierki, lane lub kładzione)

Truskawki myjemy, pozbawiamy szypułek i wrzucamy do garnka. Ziarna kardamonu rozgniatamy w moździerzu na proszek (pozbawiając je zielonej łupinki), dodajemy do truskawek. Całość zalewamy mlekiem (dodając ewentualnie cukier), miksujemy blenderem, a następnie gotujemy ok. 5-10 min, uważając, by nie wykipiało. Podajemy z makaronem lub kluskami.
Po schłodzeniu w lodówce zupa może także robić za koktajl.

Smacznego!




poniedziałek, 8 czerwca 2015

Waniliowa jaglanka z truskawkami i rabarbarem


Tak jak każdy rodzic (jakiego znam) oddałby cały majątek, wszystkie stopnie naukowe, większość kończyn, a nawet życie za swoje dzieci, tak samo każdy rodzic (jakiego znam) potrzebuje czasem chwili bez nich. Są takie miejsca w sieci, gdzie matki wyżywają się mentalnie na swoich pociechach. Bachory, potwory, dzieciary, paskudy, gluty itd. Tak, czasem sobie musimy ulżyć. W całej tej bezgranicznej miłości i poświęceniu, rodzicielstwie bliskości, przytulaniu, noszeniu w chuście, wsłuchiwaniu się w potrzeby, czasem musimy powiedzieć głośno (oczywiście za plecami rzeczonej progenitury, a jakże!), że mamy chęć wyjść do sklepu po gazetę i już nigdy nie wrócić. Albo uciec do Argentyny. Zostawić im kanapki i herbatę w termosie, pomalować oko i wymknąć się na tańce na Monciak. Upić się. Zaszaleć.
Cała ta dyskusja wokół harmonii potrzeb w rodzinie ma oczywiście wiele odcieni, bo przecież sami chcieliśmy; dzieci dają tyle radości i satysfakcji; trzeba dojrzeć do rodzicielstwa; jak się nie rozwijamy, to się cofamy, a założenie rodziny to rozwój... Tak, tak. Wszystko to wiemy, a i tak tęsknym wzrokiem wodzimy za bezdzietnymi parami sączącymi winko w restauracjach, panią przemierzającą miasto w zwiewnej sukience na pięknym rowerze albo sąsiadem pykającym wieczorami w Wiedźmina III.
Oczywiście, można iść do restauracji z dziećmi, można posączyć wino, jak już pójdą spać (chyba że się karmi piersią - wtedy można mieć pewność, że będzie można po zakończeniu tego wspaniałego czasu), można jechać na rodzinną wycieczkę rowerową, można grać w Angry Birds Go albo spędzać aktywnie czas z dziećmi na miliony sposobów.
Ale czasem się po prostu nie chce.
I już.
W ubiegłym tygodniu mieliśmy w rodzinie wesele. Strasznie się stresowaliśmy sytuacją, bo Panna Córeczka ma zaledwie 5 miesięcy, ale Państwo Dziadkowie po uroczystym pysznym obiedzie i pierwszym tańcu z małym okładem (żeby Pan Synek też mógł wykazać się na parkiecie) wzięli nasz samochód z całą menażerią i pojechali. Dzieci w domu poszły spać. Panna Córeczka wypiła w międzyczasie z butli bio eko über-mleko ryżowe o smaku waniliowym.
A my, wyrodni rodzice tych wstętnych stworów, szaleliśmy na parkiecie jak - nie przymierzając - jakaś młodzież. I było to dobre.
Martwiliśmy się i tęskniliśmy, ale trzeba przyznać szczerze, że było nam trzeba takiego czasu tylko we dwoje. Zabrzmi to może strasznie niesprawiedliwie, ale uważam tych kilka godzin za najlepiej spędzony czas w ciagu ostatnich kilku miesięcy, a już przynajmniej maja.
Tymczasem ku naszemu wybawieniu nadszedł czerwiec. A wraz z nim lato, plażowanie, bose stopy w piasku i truskawki, na widok których Pan Synek dostaje ataków skakania jak kauczukowa piłeczka. W wakacje łatwiej żyć z dzieciarnią, wierzcie mi. Trzeba się tylko dobrze zaopatrzyć w lokalnym warzywniaku! Jeśli zatem podczas zakupów Wam także zdarza się słyszeć improwizowane piosenki z tekstem: "moooje kochane tjuskawki i spajaaaagi", to ten sezon będzie dla Was łaskawy. W miniony długi weekend odmienialiśmy truskawki przez wszystkie przypadki, a na sobotnie śniadanie wykorzystaliśmy też resztę w/w über-mleka. Bo nawet latem dobrze zacząć dzień od ciepłego posiłku. Zwłaszcza po zarwanej poprzedniej nocy, czego sobie i Wam szczerze życzę ;)


po 1. r. ż. (uwaga na truskawki i rabarbar*)

Składniki na 3 porcje:

1/2 szklanki kaszy jaglanej
2 szklanki waniliowego mleka ryżowego**
2 łyżeczki masła lub oleju kokosowego

1 spora garść truskawek
1 łodyga rabarbaru
2 łyżeczki masła lub oleju kokosowego
1-2 łyżki cukru trzcinowego z wanilią (opcjonalnie)

Kaszę płuczemy na sitku pod bieżącą wodą. Następnie wrzucamy do garnka, zalewamy mlekiem ryżowym i doprowadzamy do wrzenia. Zmniejszamy moc palnika i gotujemy (mieszając widelcem, tylko jeśli naprawdę trzeba) ok. 10-15 min do wchłonięcia większości płynu. Dodajemy masło (lub olej kokosowy), mieszamy i zostawiamy do lekkiego wystudzenia.
W czasie, gdy kasza się gotuje, myjemy truskawki myjemy, pozbawiamy je szypułek i kroimy na mniejsze części. Rabarbar myjemy, ewentualnie obieramy, jeśli jest taka potrzeba, siekamy na małe kawałeczki. Wrzucamy wszystko na patelnię, dodajemy tłuszcz, zasypujemy cukrem i smażymy ok. 10 min, aż rabarbar zmięknie, a sok z truskawek lekko zgęstnieje.
Podajemy kaszę w miseczkach polaną smażonymi truskawkami z rabarbarem.


Smacznego!


* Rabarbar, choć zawiera wiele wit. C, nie jest wskazany w zbyt dużych ilościach (szczególnie dla dzieci) ze względu na zawartość szczawianów.
** Można też użyć dowolnego mleka (ale przy krowim radzę uważać, żeby nie wykipiało albo zagotować kaszę na połowie ilości wody i mleko dodać później, żeby się tylko zagotowało) i dodać ekstrakt z wanilii lub ziarenka z połowy laski wanilii.





[A to moje zakupy przed długim weekendem]

piątek, 22 maja 2015

Perliczka z oliwkami, pomidorkami i rozmarynem


Jamie Oliver od kilku ładnych lat robi w UK i USA jedzeniową rewolucję. O ile na Wyspach jeszcze jakoś szło, tak amerykańskie zacukrzone społeczeństwo nie bardzo chciało go słuchać. Patrzymy na Amerykanów z boku i jesteśmy zszokowani, jak wiele i jak bardzo otyłych osób tam mieszka. Okazuje się jednak, że sami mamy też nieco za uszami. Tegoroczne badania wykazują, że już co piąty uczeń w Polsce ma nadwagę. Tymczasem media nie kwapią się do nagłaśniania tematu. Lekarze biją na alarm, ale odbija się on nikłym echem. Ogromnie mnie to smuci.
Mam jednak poczucie, że wcale nie jesteśmy aż tacy oporni. Wierzę, że odrobina edukacji żywieniowej mogłaby wiele zmienić. Jasne, są dzieciaki, które codziennie piją gazowane napoje, jedzą chipsy, batony, nie jadają warzyw. Liczę jednak na to, że nie jest to większość. Według mojej oceny te ~20% dzieciaków z nadwagą, to te dzieciaki, o których babcie mówią, że są "w sam raz" albo "mają ciężkie kości" tudzież "lubią podjeść". Jeden danonek przecież nie zaszkodzi. Lizaczek. Cukiereczek.
Po co? Pytam. W imię czego?
Myślę, że to nie są dzieci, które opychają się drożdżówkami z lukrem, ale te, którym wciska się makaron przy bajce, żeby zjadły. To te dzieciaki, którym nie daje się swobody wyboru, decydowania czy i kiedy się najadły. To te, którym nakłada się porcję jak dla dorosłego i każe siedzieć przy stole, dopóki nie skończą.
Te, których rodzice, dziadkowie, opiekunowie po prostu nie wiedzą.
Że ludzki żołądek jest mniej więcej wielkości pięści danego człowieka. A dziecięce piąstki są małe. Nie trzeba tych żołądków rozpychać. Że jak dziecku widać żebra, to jest OK. Dzieci mają taką budowę. Mają duże głowy, okrągłe brzuszki i chude kończyny. Mięśnie dopiero będą się budować, bo na razie dziecko rośnie głównie w górę.
Długo wciskano tym babciom, że cukier krzepi i teraz nie wierzą, kiedy mówimy, że nie, jednak nie krzepi, tylko prowadzi do otyłości, cukrzycy, próchnicy i wielu innych schorzeń.
Och, tylko trochę cukiereczków, to będzie nasza tajemnica. No zjedz ziemniaczki, makaronik, bułeczkę białą pyszną chrupiącą. Zapchaj się, dziecko, żebyś nie płakało, że głodne! Głodne dziecko to wstyd, wiadomo! Jak można głodzić dziecko? Zabraniać? Odbierać dzieciństwo?
A tymczasem dzieciństwo nie musi mieć smaku waty cukrowej tylko na przykład truskawek z babcinego ogródka. Słodko-kwaśnego agrestu. Marchewki świeżo wyrwanej z grządki. Wielkiego arbuza dźwiganego razem z babcią z targu. Pierogów z jagodami i kwaśną śmietaną.
Po niemal czterech latach rozmów, nawoływań, próśb, gróźb, tłumaczenia, podsyłania artykułów z dumą mogę uznać, że jedni Państwo Dziadkowie są już po naszej stronie. Wierzę, że drudzy też kiedyś tu będą.
Bo naprawdę życie bez cukru nie musi być gorzkie. Możemy je sobie osładzać, jedząc owoce, bakalie, domowe ciasta, miód, cynamon. Które oprócz walorów smakowych mają też zdrowotne. Nie trzeba wciskać dziecku szklaka, bo jest kolorowy i ładny. Domowe ciastko będzie krzywe, ale ileż zabawy, nauki i wspomnień przy wspólnym lepieniu, wykrawaniu i pieczeniu!
Może to głos wołającego na puszczy, ale nawołuję zawsze i niezmiennie. Wyjdźmy z hipermarketu. Nie musimy zostawiać tam trzech czwartych pensji, kupując paskudztwa, z których połowę i tak wyrzucimy. Bo kupujemy za dużo i bezmyślnie. Wydaje nam się, że musimy to kupić, mieć, spróbować. A może nie? A może by tak wyłączyć telewizor i wrócić do regionalnych smaków? Na targ, do ziemi, prosto z krzaka?
Ten sam Jamie Oliver w jednej z moich najukochańszych książek Jamie at Home: Cook Your Way to the Good Life (którą polecam, bo jest piękna, mądra i pełna dobrych i naprawdę celnych rad) napisał, że obserwuje tendencję do spłycania i zawężania smaków. Jemy w kółko to samo. Na zmianę kurczak i świnia, ziemniaki, pomidory i ogórki - niezależnie od sezonu. To ważna lekcja. Zainspirowała mnie, by szukać nowych przypraw, odkrywać nowe głębsze smaki. Nie cukier, sól i glutaminian, ale świeże zioła, orzechy, kozieradkę, czarnuszkę, wędzoną paprykę. 
Postanowiłam, że będę do minimum ograniczała w naszym domu spożycie tego mięsa, które się produkuje, a nie hoduje. Kupuję zatem cilęcinę i indyki, ale też króliki, kaczki, gęsi, dziczyznę, a ostatnio trafiłam na perliczkę. Robiłam ją po raz pierwszy, ale jestem bardzo zadowolona z efektu :) Ok, takie mięso jest droższe, ale przecież nie musimy jeść mięsa codziennie. Zamiast zapychać się znowu tanim kurczakiem, warto zainwestować w jego bardziej szlachetną wersję. 


Wraz z Panem Synkiem przyrządziliśmy naszą perliczkę w lekko śródziemnomorskim stylu (podobny przepis kiedyś też widziałam u rzeczonego Jamiego :D ), z pieczonymi warzywami, oliwkami i rozmarynem. Ale co najbardziej w niej śródziemnomorskie to prostota przygotowania. Jest łatwa, nieprzegadana, pyszna. Sam Pan Synek zjadł całą pierś, dwa skrzydełka i większość warzyw! Nie nadążałam z dokładaniem kolejnych porcji. 
Szczerze polecam przewartościowanie tego, co mieszka w naszych lodówkach, a na pierwszy ogień proponuję pyszny i prosty niedzielny obiadek :) 


po 1. r. ż. (uwaga na przyprawy i pomidory!)

Składniki na obiad dla niedużej rodziny (albo jednego Pana Synka i dwoje niezbyt głodnych rodziców):
1 perliczka
1-2 łyżki tłuszczu (gęsiego smalcu, masła klarowanego lub oliwy - nie extra virgin!)
1 duży ząbek czosnku
3-4 ziarnka ziela angielskiego
1-2 łyżeczki suszonego rozmarynu (lub posiekane listki z 1 małej gałązki)
2-3 młode ziemniaczki
2-3 młode marchewki
1 średnia cebula
garść pomidorków koktajlowych
garść czarnych oliwek
sól i pieprz


Perliczkę myjemy, wkładamy do brytfanny lub naczynia żaroodpornego (z pokrywką) wysmarowanego tłuszczem. Obracamy ptaka tak, żeby cały pokrył się tłuszczem (piersią do góry). Nacieramy czosnkiem przeciśniętym przez praskę i obsypujemy rozmarynem, solą i przeprzem. Przykrywamy i odstawiamy na kilka godzin do lodówki (można ten krok pominąć). 
Wstawiamy piekarnik na program grill z termoobiegiem na 230ºC.
Warzywa porządnie myjemy. Ziemniaki, marchew i cebulę kroimy na niewielkie cząstki i układamy na około perliczki. dorzucamy pomidorki, oliwki i ziele. Warzywa dodatkowo solimy. 
Wstawiamy całość do piekarnika i pieczemy ok. 10-15 min, aż zacznie pachnieć. Następnie zmniejszamy temperaturę do 190ºC, zmieniamy program na sam termoobieg, przykrywamy brytfannę i pieczemy jeszcze ok. 45-50 min (lub dłużej w zależności od wielkości perliczki - jest gotowa, gdy po nakłuciu płyn, który z niej wypływa, jest przezroczysty). Odstawiamy do lekkiego wystudzenia. 
Podajemy porcje perliczki z upieczonymi warzywami i domowym kompotem. 

Smacznego! 

PS. A na deser mieliśmy ciasto cukiniowe z tego przepisu :) 





piątek, 24 kwietnia 2015

Zupa kukurydziana z chilli i kurczakiem

 
Pyszna ciepła pięknie żółciutka. Zupa słońce. Na jego deficyty w naszym kraju. Inspirowana piosenką zespołu DZIEWCZYNY Smutno mi ;)
Ostrość sproszkowanego chilli przełamuje delikatną słodycz kukurydzy. I choć trzeba powiedzieć głośno, że kukurydza z puszki nie jest może produktem pierwszym na liście zdrowotnych, to walory estetyczne tej zupy według mnie działają na jej obronę. No i to, że gotuje się ją w mgnieniu oka. A poza tym nie musimy już być takimi eko świętoszkami. No chyba, że ktoś musi... ;)
Oczywiście latem, kiedy już będzie prawdziwa słodka kukurydza w kolbach, nie omieszkam zrobić powtórki z rozrywki. I daję głowę, że zupa będzie dużo lepsza. Na szczęście [ekhm] w Polsce nawet latem trzeba się niekiedy doświetlać i dogrzewać, więc na zimniejsze lipcowe wieczory będzie jak złoto :)
Można ją przyrządzić w różnych wersjach w zależności od wieku i gustów smakoszy.


po 1. r. ż. (w wersji niesmażonej bez chilli od 10. m. ż.)

Składniki:
1/2 piersi z kurczaka
1 puszka kukurydzy
1 pietruszka
2 małe marchewki
spory kawałek selera
łyżka klarowanego masła
przyprawy: sól, gałka muszkatołowa, ziele angielskie, chilli - ostrożnie!
1 1/2 - 2 l wody lub bulionu
natka kolendry (lub ewentualne pietruszki) do podania

Warzywa obieramy, myjemy, kroimy na kawałki. W dużym garnku o grubym dnie roztapiamy masło i wrzucamy warzywa. Dodajemy sproszkowane przyprawy, odrobinę wody i dusimy ok. 10 min, mieszając od czasu do czasu. Następnie dodajemy odsączoną kukurydzę i zalewamy wodą lub bulionem. [W wersji niesmażonej od razu zalewamy warzywa wodą i nieco dłużej gotujemy.]
Mięso myjemy i oczyszczamy. Gdy zupa już wrze, wrzucamy mięso w jednym kawałku i gotujemy całość ok. 20-30 min. Wyjmujemy mięso i odkładamy na deskę do lekkiego wystudzenia.
Zupę miksujemy blenderem na krem.
Podajemy z kawałkami ugotowanego mięsa i posiekaną kolendrą.


Smacznego!
Oddawajcie moją kurtkę!!! ;)


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wegańska zupa z jarmużem i porem


Pora na pora. I jarmuż. Ten drugi z hukiem wszedł bodaj rok czy dwa lata temu na salony brooklyńskich hipsterów. A raczej do ich loftów. Nastąpił ogólny szał ciał. Ponętnie karbowane wielkie zielone liście prężyły się w eko sklepach i na fancy targowiskach. Jarmuż w tartach, tortach, plackach, sałatkach, lemoniadach... Ale czy to źle? Ja tam, mówiąc szczerze, nie obrażam się na takie mody. Jem jaglankę i piję te wszystkie lemoniady z jarmużem, mimo że już powoli odchodzą do lamusa. Tego typu odkrycia kulinarne raczej cieszą mnie niż nużą, bo cóż złego w tym, że pani w za dużych spodniach czy pan z brodą zajadają się czymś zdrowym? Taką modę wspieram całą sobą!
Z ekscytacją czekam zatem na kolejny zdrowy sezonowy eko hit. Zaczyna się bowiem nowy sezon i choć oczywiście znowu w naszych domach zagoszczą evergreeny: małosolne, botwinka, kalarepa, to może w tym roku któreś z tych warzyw zostanie zmusowane, zdekonstruowane, pociapkane musem z czegoś pysznego i podane na pięknym wielkim talerzu w towarzystwie ogonu lub innego policzka wołowego ;)
Nowych kulinarnych trendów szukałam w książce Apetyt na Polskę przygotowanej przez czołowych polskich kucharzy z okazji EXPO2015. Książka jest pięęękna, mówię Wam! Można popatrzeć tutaj. Ostrzegam, przed lekturą lepiej zapchajcie się bułkami! ;)
Tymczasem ja odgrzewam jeszcze jarmuż, który w naszym domu zwany jest Jarmushem i przyjęty został z ochotą nawet przez sceptycznego zwykle w tych kwestiach Pana Małżonka. Na zakończenie Jarmushowego sezonu w ramach obiadu na szybko (albo jeszcze szybciej) upichciłam zupę z dodatkiem pora i białych warzyw, z delikatnym aromatem anyżu. Uwierzcie, smakuje lepiej niż wygląda ;)


po 1. r. ż.

Składniki:
2-3 garści umytego i posiekanego jarmużu (ok. 100 g)
1 spory por (bez białej części)
1 spora pietruszka
kawałek selera
1-2 ziemniaki
1 łyżka oliwy
1 1/2 - 2 l filtrowanej wody lub bulionu

przyprawy:
1-2 łyżeczki ziaren anyżu*
2-3 kulki ziela angielskiego
szczypta mielonej kozieradki
sól

Warzywa obieramy, myjemy, kroimy. [Z pora zdejmuję wierznie liście i odcinam twarde ciemnozielone końce, a nastepnie najpierw siekam, a potem płuczę na durszlaku.]
Ziele angielskie i ziarna anyżu rozcieramy w moździerzu. Do dużego garna o grubym dnie wlewamy oliwę i wsypujemy od razu przyprawy. Gdy zaczną pachnieć, dorzucamy kolejno warzywa: pietruszkę, seler, ziemniaki i por. Dodajemy odrobinę wody i dusimy ok. 10-15 min, mieszając od czasu do czasu. Dodajemy jarmuż i dalej dusimy kiklka minut. Zalewamy całość wodą lub bulionem i gotujemy do momentu, gdy warzywa zmiękną (ok. 30 min). Doprawiamy.
Można zmiksować całość na krem.
Koniecznie podajemy ze świeżym domowym chlebem - tak kazał Pan Małżonek!

Smacznego!


* Nie owoce anyżu - te gwiazdki, tylko ziarna!




poniedziałek, 9 lutego 2015

Muffiny gryczane z gruszką (bez cukru)



Sobotnie odwiedziny, szybki przegląd lodówki, mała przekąska gotowa między karmieniem, przewijaniem i usypianiem. Ostatnio często tak właśnie działam. Zasnęła... o, no to akcja! A jak nie może zasnąć, to czas na chleb albo drożdżówkę, bo - jak na córkę kulinarnej blogerki przystało - zasypia przy dźwięku miksera! Ach, KitchenAid i jego nieskończona lista zastosowań ;)
Znowu zamknęła oko, OK - szybkie zdjęcia! Karmienie - obrabianie... itd.
Tak wygląda moje życie. Od karmienia do karmienia. Od drzemki do drzemki. Działam w oknach pomiędzy. Wszystko partiami i na raty.
Jak to dziwnie żyć tak poklatkowo. Dopiero co zamiatałam, a tu już... Ledwo zdjęłam jedno, a kolejne pranie... Jeszcze nie zdążyłam zamknąć zmywarki, a znowu... Już całkiem zapomniałam, jak to było? Albo może Pan Synek więcej lub dłużej spał?
Jakoś w każdym razie powoli się układamy. Rytm dnia nam się klaruje. Na dysku leżą zatem już zdjęcia do kilku wpisów. Co prawda do ich opisania potrzeba obu rąk, które nie są aktualnie zajęte wieszaniem prania, myciem i/lub goleniem ciała, wyjmowaniem ze zmywarki, składaniem ubranek, odkurzaniem i in., ale myślę, że jakoś to ogarnę!
Dziś zatem prezentuję szybki przepis na szybkie zimowe jeszcze, zdrowe i cudownie mięsiste muffinki. Grrr... jak gryka i gruszka. Jakoś mi te smako-dźwięki połączyły się w głowie i muszę nieskromnie przyznać, że wyszło świetnie! Charakterystyczny posmak gryki jest tylko delikatnie wyczuwalny, absolutnie nie dominuje, za to pięknie komponuje się ze smakiem miodu, cynamonu i gruszek. Pan Synek wprost nie mógł się od nich oderwać! Ledwo zdążyłam zrobić zdjęcia!


po 1. r. ż. (lub wcześniej, jeśli zastąpimy miód np. syropem z agawy)

Składniki na 12 sztuk:
1 szklanka płatków gryczanych błyskawicznych
3/4 szklanki mleka (może być roślinne)
1 jajko
1/3 szklanki oleju
2 łyżki miodu
1 szklanka mąki*
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka imbiru
2 małe gruszki
1 łyżka ekstraktu z cytryny (opcjonalnie)

Płatki zalewamy mlekiem i odstawiamy na kilka minut.
W tym czasie wykładamy formę do muffinek papierowymi papilotkami. Myjemy gruszki, obieramy je i kroimy na małe kawałeczki (ewentualnie zalewamy ekstraktem z cytryny).
Wstawiamy piekarnik na 180ºC. 
W większej misce mieszamy mąkę z proszkiem, cynamonem i imbirem. Do płatków z mlekiem dodajemy jajko, olej, miód i rozrabiamy widelcem. Przelewamy mokre składniki do suchych i mieszamy niezbyt dokładnie. Dodajemy gruszki i ponownie delikatnie mieszamy. Nakładamy ciasto do foremek. Pieczemy 25-30 min.

Smacznego!

* mąka w zasadzie dowolna - może być pszenna, żytnia, pełnoziarnista, bezglutenowa - nie powinno mieć to więszego znaczenia




czwartek, 18 grudnia 2014

Kruche razowe cynamonowe ciasteczka



Tup tup tup... Szuranie stołka... Niebezpieczny dźwięk otwierania ceramicznego pojemnika na ciasteczka... Chrupanie.
Takie dźwięki budzą mnie, odkąd napiekliśmy z Panem Synkiem tonę pierniczków (z tego przepisu). Co prawda miały być głównie na choinkę i do ozdoby kuchennego okna, ale przezornie podwoiłam w tym roku porcję, a i tak zastanawiam się, czy do Świąt przetrwa choć kilka.
Mam zatem w zanadrzu jeszcze porcję takich biscotii/cantucci, które na szczęście mogą leżakować dużo dłużej.

Kiedyś wydawało mi się, że przedświąteczna gorączka absolutnie nie sprzyja żmudnemu kulaniu i wycinaniu ciasteczek. Jest przecież do zrobienia cała masa rzeczy: sprzątanie, prezenty, keksy, makowce, kaczki, kluski z makiem, kompot z suszu... Samo się to przecież nie zrobi!
Ale w tym roku przygotowania zaczęłam wyjątkowo wcześnie. Już w listopadzie miałam zamkniętą listę prezentów - wszystkie kupiłam przez internet. Pan kurier przyniósł, a ja tylko popakuję. Myślę, że to pakowanie zajmie mi więcej czasu niż sam "szoping". W związku z tym, że na myśl o galeriach handlowych (tym bardziej w grudniu) dostaję wysypki, to jestem z siebie naprawdę bardzo dumna!
Sprzątanie, przestawianie mebli, choinka - wszystko już ogarnięte. Dodatkowo w tym roku przygotowania kulinarne podzieliłyśmy z Mamą, Babcią i Bratową. I szczerze polecam taki układ, bo co 4 pary rąk, to nie jedna! Stres i praca rozłożone na kilka osób zdecydowanie tak nie męczą.
A zatem w tym roku przed Świętami mam wyjątkowo dużo czasu. I z radością wykorzystuję go na to żmudne, ale radosne i spokojne kulanie i wycinanie. Poza tym ciasteczka można przechowywać dłużej niż np. torty z kremami czy drożdżowe strucle, więc zapasy tworzę już od ładnych kilku dni. W rytmie (znienawidzonych już szczerze przez Pana Małżonka) oklepanych gwiazdkowych hitów Franka Sinatry.
W napływie dobrej aury i zbytku czasu postanowiłam też przygotować mały poczęstunek na nasze przedszkolne spotkanie świąteczne. Po rodzinnej konsultacji padło na ciasteczka "chołinki". Co prawda rok temu piekłam już ciastka w tym kształcie, ale w tym roku postanowiłam spróbować czegoś nieco innego, choć z pozoru bardzo podobnego. Wymyśliłam zatem razowe (niech biedne dzieci choć na chwilę odsapną od szklaków i glukozowo-fruktozowych mikołajków) kruche ciasteczka, z mocnym świątecznym akcentem cynamonu, nutą pomarańczy i ekhm... niezobowiązującą czekoladową dekoracją ;)
Śmiesznie wyglądał częstujący Pan Synek w białej koszuli, czerwonej muszce i z wielką puszką ciastek!


po 1. r. ż. 

Składniki na 25-30 ciastek:
1 1/2 szklanki mąki razowej (+ ewentualnie 2-3 łyżki*)
2/3 szklanki cukru trzcinowego
3 łyżeczki cynamonu
1 kostka zimnego masła (200 g)
1 jajko

opcjonalnie: skórka starta z 1/2 pomarańczy, stopiona czekolada do dekoracji

W dużej misce mieszamy mąkę z cukrem i cynamonem. Wrzucamy posiekane zimne masło i rozcieramy w palcach jak na kruszonkę (można też posiekać wszystko nożem na stolnicy). Dodajemy jajko (i ewentualnie skórkę z pomarańczy) i zagniatamy zwarte, miękkie ciasto.
Wkładamy do lodówki na przynajmniej 1/2 godziny.
Wstawiamy piekarnik na 190ºC. 
Ciasto wałkujemy na grubość ok. 4-5 mm i wycinamy dowolne kształty. Układamy na blachach wyłożonych papierem do pieczenia i pieczemy partiami ok. 5-8 min (w zależności od wielkości foremek). Studzimy na kratce.
Wystudzone ciasteczka można przyozdobić np. roztopioną czekoladą.

Smacznego!


* Różne typy mąki w różnym stopniu "piją" płyny. W zależności od wielkości jajka mogą być potrzebne dodatkowo ze 2-3 łyżki mąki albo zimnej wody. Należy to zweryfikować wg własnego uznania podczas zagniatania ciasta :)




[A tak mniej więcej wyglądało nasze tegoroczne pieczenie pierniczków ;)]

niedziela, 30 listopada 2014

Tort "śliwka w czekoladzie" (na orkiszowym biszkopcie)


Żyję! Choć nie bywam na blogu (ostatnio może częściej na facebooku), to jestem, istnieję, żyję. Mam się całkiem dobrze.
W tym tygodniu oficjalne zakończenie większości moich jesienno-zimowych projektów. Teraz będę miała więcej czasu dla siebie i - mam nadzieję - dla bloga. Od przyszłego tygodnia zaczynam już rozwieszać adwentowe kalendarze, świecidełka, szyszunie. Piec pierniczki!!!
I sprzątać.
W ramach porządków na blogu zamieszczam więc baaardzo stary i zaległy, wielokrotnie przekładany i odkładany przepis. Z tegorocznych urodzin Pana Synka. W związku z tym, że już raczej bliżej do kolejnych urodzin, to pomyślałam, że właściwie może już czas... ;)
Tort w konwencji "śliwka w czekoladzie" (zainteresowanych prostszą wersją tego typu ciasta zapraszam tutaj) jest przepysznie gęsty, wytrawny i mocno jesienno-zimowy. Z pewnością nada się na Świąteczny stół. Albo post-Andrzejkowy. Albo Barbórkowy. Bo przecież o Świętach będzie dopiero od jutra ;)


po 1. r. ż.

Składniki (na formę o średnicy 24 cm):
na biszkopt:
5 jajek
3/4 szklanki cukru
2/3 szklanki mąki jasnej orkiszowej
1/3 szklanki kakao
na krem:
500 g śmietany kremówki (30-36%)
3 tabliczki gorzkiej czekolady (lub deserowej)

dodatkowo:
słoiczek powideł śliwkowych
1/2 szklanki mocnej herbaty (i opcjonalnie: 1/3 szklanki śliwowicy - w wersji dla dorosłych)
3/4 szklanki pokruszonych ciastek czekoladowych
umyty samochodzik koparka :)


Biszkopt i krem dobrze jest przygotować wieczór wcześniej.

Tortownicę o średnicy 24 cm wykładamy papierem do pieczenia (samo dno).
Piekarnik wstawiamy na 170ºC.
Mąkę i kakao przesiewamy. W osobnej misce oddzielamy białka od żółtek. Białka ubijamy (ewentualnie ze szczyptą soli) na sztywną pianę, pod koniec dodając stopniowo cukier, a następnie kolejno żółtka. Dodajemy mąkę z kakao i bardzo delikatnie mieszamy (mikserem na najniższych obrotach lub ręcznie za pomocą szpatułki). Przelewamy masę do tortownicy i wstawiamy do piekarnika na ok. 40-50 min. Po tym czasie wyłączamy piekarnik, a następnie (w rękawicach kuchennych) wyjmujemy blaszkę i upuszczamy na podłogę z wysokości kolan (ja rozkładam na podłodze koc - żeby nie robić za dużego hałasu ;)). Wkładamy z powrotem do piekarnika i studzimy przy uchylonych drzwiczkach.
W czasie, gdy biszkopt się piecze, wlewamy śmietankę do garnka o grubym dnie i doprowadzamy do wrzenia. Zmniejszamy moc palnika i dorzucamy połamaną na kostki czekoladę. Gdy czekolada zacznie się topić, zdejmujemy garnek z kuchenki i mieszamy całość do połączenia składników. Odstawiamy do wystudzenia, a następnie wkładamy do lodówki (najlepiej na całą noc).

Następnego dnia lub po całkowitym wystudzeniu odkrajamy biszkopt od brzegu tortownicy, wyjmujemy z formy i kroimy na 3-4 blaty.
Krem wyjmujemy z lodówki i delikatnie krótko miksujemy, żeby się napuszył, ale nie zwarzył.

Na paterze układamy kolejne blaty biszkoptu, nasączamy je, smarujemy powidłami i niewielką warstwą kremu. Całość dekorujemy kremem i ewentualnie pokruszonymi ciasteczkami oraz mini-koparką.

Wstawiamy do lodówki na kilka godzin. Wyjmujemy ok. 15-20 min przed podaniem, żeby krem lekko zmiękł.

Smacznego!

PS. Zdjęcia - jak w przypadku poprzedniego toru - robione w absolutnym pośpiechu, stąd ich kiepska jakość.




czwartek, 2 października 2014

Żytnie muffinki migdałowe z czekoladą


Jeszcze zanim przejdę do jesiennych słoiczków, mam do zanotowania jeden przepis opracowany podczas odpoczynku na wsi.
Październik zastał mnie zupełnie niespodziewanie między jedną a drugą bardzo-ważną-odwlekaną-od-wieków sprawą. Jeszcze niedawno zawieszeni między porami roku tkwiliśmy w leśnym domku, z jednej strony delektując się w ciepłych promieniach słońca grillowanym specjałami, a z drugiej uczestnicząc w spontanicznych grzybobraniach... aż tu nagle, bach! Październik. Zupełnie zapomniałam, że to już. Już jest on, mój ukochany miesiąc. Miesiąc najpiękniejszych kolorów na drzewach, urodzin Pana Małżonka i moich. Czas zacząć się przygotowywać.
Ale z głową.
Żeby nie dać się gonitwie spraw zapędzić w kozi róg.
Wśród słoiczków, tortów, list prezentów, ciuchów, ciuszków i całego tego szykowania norki na zimę, robię sobie krótką przerwę na zebranie myśli. A bardziej klarownemu ich przepływowi będzie sprzyjała solidna porcja magnezu zawartego zarówno w migdałach, jak i czekoladzie z przepysznych muffinek z poniższego przepisu.


po 1. r. ż.

Składniki na 12 muffin:
3/4 szklanki jasnej żytniej mąki (typ 720)
3/4 szklanki zmielonych migdałów
3/4 łyżeczki sody
1/3 szklanki cukru trzcinowego
2 jajka
1 szklanka jogurtu naturalnego
3 łyżki oleju
1/2 - 1 tabliczki gorzkiej czekolady (posiekanej na małe kawałeczki)


Wstawiamy piekarnik na 200°C, a formę do muffinek wykładamy papierowymi papilotkami.
W jendej misce mieszamy dokładnie mąkę, migdały, sodę i cukier, a w drugiej jajka, jogurt i olej. Łączymy zawartości obu misek, pod koniec dodając czekoladę.
Przekładamy ciasto do formy. Pieczemy ok. 25 min.


Smacznego!




[Powyższe grzybki, dawno już zasuszone, trafiły dziś do bigosu - a więc jednak idzie zima!]

środa, 13 sierpnia 2014

Tosty francuskie z domowego chleba (na zakwasie)



Wyobrażam sobie, że w większości polskich domów swojski chleb na zakwasie (jak na przykład ten z poprzedniego wpisu) schodzi na pniu. My jednak jesteśmy bardzo mało chlebożerni. Pierwszego dnia oczywiście ze względu na walory skórkowe rzucamy się na piętki (zwłaszcza Pan Małżonek), ale z czasem tracimy zapał. Dwa czy trzy dni później chleb - w związku z brakiem w składzie spulchniaczy, polepszaczy i innych magicznych środków - nie jest już tak... ekhm... delikatny i puszysty, a nam jakoś apetyt na kanapki spada. Dlatego właśnie najbardziej lubię piec chleb, kiedy jedziemy do Dziadków albo wiem, że będziemy mieli gości.
Jednak zakwas nie słucha wymówek i piec trzeba co najmniej co 10 dni. Co zatem robić z resztkami bochenka, które leżą zapomniane w chlebaku? Sposobów na przerabianie chleba jest sto miliardów: od grzanek przez sałatki po puddingi. Ale mój ulubiony to francuskie tosty, zwane w moim rodzinnym domu po prostu "chlebem w jajku".
W oryginalnej wersji tosty te robi się z delikatnego białego chlebka typu chałka, bułka paryska czy jak w USA - chleb tostowy (sic!), który mocno chłonie jajko i w efekcie mamy delikatne placuszki. Ale moim zdaniem każde pieczywo się do tego nada, a domowy razowy chleb będzie miał z pewnością nie tylko ciekawsze walory smakowe, wyrazistszą strukturę, bardziej "rustykalny" wygląd, ale jeszcze wartości zdrowotne!
A zatem jemy "chleb w jajku" na słodko lub słono, z dżemem, śmietaną, owocami, warzywami, serem, ziołami... każdy znajdzie wersję dla siebie! Poniżej prezentuję tę, którą z radością najczęściej gościmy na naszym stole.


po 1. r. ż. 


Składniki: 
2-3 kromki chleba
1 jajko
1/3 szklanki mleka (może być roślinne)
szczypta cukru trzcinowego
szczypta cynamonu
1 łyżka masła klarowanego


Jajko roztrzepujemy w płaskiej misce z mlekiem, cukrem i cynamonem. Każdą z kromek (mogą być przekrojone na pół) moczymy po kolei w miksturze jajecznej z każdej strony, żeby nasiąknęły.
W tym czasie rozgrzewamy na patelni masło.
Smażymy nasiąknięte kawałki chleba na złoto z obu stron, uważając, żeby się nie przypaliły.
Podajemy ciepłe z domową konfiturą.

Smacznego!