W ostatnią sobotę wybraliśmy się z moim „Królewcem” (mąż tak poważnie brzmi :D) na pieszą wędrówkę w
nasze małe góry, konkretnie na Rysiankę i Lipowską. Byliśmy tam półtora roku temu w okresie letnim z naszymi przyjaciółmi i ich ukochanym czworonogiem, ale tym razem wybraliśmy inną trasę.
Można powiedzieć, że był to
dla mnie delikatny przełom, ponieważ jakiś czas temu obiecałam sobie – NIGDY
WIĘCEJ ZIMĄ W GÓRY! Oczywiście nie były to tak wymagające warunki, ale mimo
wszystko cieszę się, że przełamałam swoje "traumatyczne" wspomnienia.
|
Mapka naszej trasy. |
Wstaliśmy o 6:00 rano, zjedliśmy śniadanko i wypiliśmy gorącą kawkę na pobudzenie. Do plecaka zapakowałam nam bułki, termos z
herbatką z sokiem malinowym, wodę, czekoladę i 2 banany (węglowodanów w górach nigdy za wiele). Sprawdziliśmy aurę
pogodową za oknem - lekko sypał śnieg, przez noc pokrył wszystko warstwą puchu, a termometr wskazywał -3 stopnie. Ubraliśmy się
ciepło i ruszyliśmy na przystanek autobusowy, gdzie po 7:18 miał jechał bus w stronę Złatnej.
Ponieważ busik, którym jechaliśmy nie dojeżdżał do samej
huty, jakieś 2 km przeszliśmy na nogach do początku naszej trasy. I tak
zaczęliśmy naszą zimową wędrówkę.
Oczywiście widoczność była praktycznie żadna. Większość
czasu sypało, była mgła i wiało. Całe szczęście trasa była zmarznięta i ubita przez ratraki, przez co nie zapadaliśmy się w śniegu po kolana.
|
I celu nie widać :) |
Schronisko na Rysiance ujrzeliśmy dopiero gdy byliśmy tuż pod nim (jakieś 30m). Zrobiliśmy sobie przerwę na ogrzanie i
drugie śniadanko.
|
Przed schroniskiem na Rysiance. |
|
Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego stałam w takiej pozycji - podejrzewam, że to był mój sposób na walkę z wiatrem i zimnem (poza na bojownika) |
Podczas schodzenia (inną trasą niż przyszliśmy) nie było już tak mocnego wiatru i momentami widać było
pięknie ośnieżone hale i drzewa. Jednak bardziej odległe widoki były w dalszym ciągu zasłonięte mgłą.
|
Przed schroniskiem na Lipowskiej. |
Przedstawione przeze mnie zdjęcia może nie są zbyt widokowe, ale na pewno mają swój urok. W trakcie schodzenia po większych nachyleniach trzeba było bardzo uważać - wszędzie lód. Oczywiście nie obyło się bez jednego ostrzegawczego orła, ale szybciej się pozbierałam niż upadłam :).
Ogólnie cała nasza trasa obejmowała 17,5 km, tempo mieliśmy całkiem niezłe jak na te warunki, bo przeszliśmy całą trasę w czasie 4 godzin i 34 minut. W planach zejście
mieliśmy w okolicach godziny 16, a tu po 13:30 byliśmy u celu naszej wędrówki - w Ujsołach.
|
Tu już widać życie - mniej śniegu i pierwsze domki. |
Ach to był świetny sposób na dotlenienie, pobudzenie i rozruszanie. Już
nie będę miała takich oporów przed pójściem w góry podczas zimowej aury, jak
wcześniej. Jedyny minus to moje obolałe plecy, które "poruszyłam" podczas schodzenia, ale stwierdzam z całą szczerością, że było
warto.
Takie spędzanie wolnego czasu to ja lubię, i myślę, że mój Królewiec również :).