Chodzenie po górach dodało skrzydeł i podniosło próg wysiłkowy. Co nie znaczy, że zmierzam się teraz przesilać lub zabierać za nie wiadomo jakie wyczyny. Pierwszym przełomem, czynnością ciut bardziej wymagającą niż joga dla ciężarnych był taniec kontaktu (contact dance). Taniec ten jest bardzo intuicyjny i subtelny, ale polega głównie na współdzieleniu własnego ciężaru z partnerem i wymaga doskonałego wyczucia środa ciężkości i równowagi. Tańczy się między innymi tarzając po podłodze. Wow, po 1,5h zajęć w pewny sobotni wieczór, spałam do 10 w niedziele (przypomnę, że normalnie budzę się ok 6 – 7).
Teraz wyprawa trekingowa w japonkach nadała mojemu życiu fizycznemu nowy wymiar. Nowy wymiar również w tych ostatnich dniach osiągnął mój brzuch. Dwa dni temu smarując się aloesem zdaje się, jakoś podniosłam pępkowy okapik skórny, okazuje się, że pępek tylko z mojego punktu widzenia jest taki sam! On już się pcha, żeby wywrócić się na lewą stronę!! Wraz ze mną, wszyscy wokół zauważają ten przyrost z odpowiednim zaskoczeniem.
Poza zmianą wymiaru, wydaje mi się, że pierwszy raz poczułam ruchy małej istotki. Ogólnie cała ta brzuszna historia, ze strony fizycznej jest teraz bardzo przyjemna, czasem wręcz zabawna. Psychicznie czuję ogromną radość i siłę. Nie dowierzam czasem, jak perfekcyjnie wymyśliła to wszystko natura. Każdy drobny detal. Mimo różnych bóli, zaparć, gazów i innych fajerwerków, ciąża o nowy etap życia, odkrywanie czegoś, do czego zostałam stworzona i 30 lat nie miałam o tym pojęcia. Chcemy, żeby poród odbył się w domu i codzienne ćwiczenia i szeroka lektura na ten temat pozwala mi odkryć własną mądrość. Czuję się w tym temacie bardzo wygodnie i widzę różnicę ile się nauczyłam i o ile pewniej się czuję. W Argentynie szpital będzie niedaleko, więc poród w domu nie będzie szaleństwem i chcę spróbować własnych sił. Tam gdzie jedziemy są doświadczone akuszerki, co jest jednym z powodów wyboru miejsca. Niby jeszcze kawałek drogi mamy z brzuchem przed sobą, ale czas płynie tak szybko, już ostatni tydzień 5 miesiąca!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samopoczucie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samopoczucie. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 9 września 2010
wtorek, 31 sierpnia 2010
Refleksji ciąg dalszy.
Jak znajduję swoją przestrzeń? Dom? Powietrze, w którym nie tyle oddycha się lżej, ale i humor dopisuje, choćbym śmiać się miała do samej siebie. Marcowe ZWIERCIADŁO – balsam dla duszy, renesans dla polskości umysłu. Wyszedł na światło dzienne niedosyt kontaktu z kulturą polską, zaowocował pomysłami i uświadomił priorytety mojej kultury osobistej, która w wielu kwestiach ściśle powiązana jest z kulturą mojego kraju. Wszystkie aktualne refleksje składają się w całość, układanka emigracyjna się dopełnia. Piąty miesiąc ciąży daje poczucie stabilizacji, ukorzenia mnie, co nie znaczy, że przykuwa mnie do miejsca, nie powoduje, że wrastam czy zarastam. Ten wyjątkowy stan ujarzmia moje lotne nostalgie, czuję, że stąpam po ziemi i kroczę naprzód. Mimo podróży i braku własnych czterech ścian na tym kontynencie czuję ciepło rodzinne.
Odkryta na komputerze płyta Eddie Brickel – oh! Jaki przepyszny smak dzieciństwa! Prawie jak usłyszana przypadkiem w lokalnym radio Asia, czy Chicago, nie pamiętam nazw, ale dźwięki pozostają głęboko, podobnie jak Jethro Tull na jachcie na środku Atlantyku. Za każdym razem, gdy wracają podobne klasyki tamtych lat, doceniam jakie miałam szczęście wychować się w domu, gdzie słuchało się dobrej muzyki. To za spraw mamy. Tata zasłużył się trochę później zarażeniem sympatią do piosenek Jacka Kleiffa, choć w wykonaniu Kuby Sienkiewicza, którerazem z Gawłem znaliśmy któregoś lata na pamięć. Potem przyszedł czas na bosanowę, a jazzem to chyba genetycznie jestem obciążona, co sobie uświadamiam z roku na rok odbierając go za każdym razem lżejszym.
Były w moim życiu również epizody a la: „kto się lubi, ten się czubi”, co najbardziej dotknęło Sade, którą mimo parodiowania łyknęłam na pewnych wakacjach we Francji. Kompletnie nie rozumiem, jak mogłam nie rozumieć, co ciocia Arleta widzi w tej irytującej wokalistce, kobiecie o wielkich ustach, hahaha.
Odkryta na komputerze płyta Eddie Brickel – oh! Jaki przepyszny smak dzieciństwa! Prawie jak usłyszana przypadkiem w lokalnym radio Asia, czy Chicago, nie pamiętam nazw, ale dźwięki pozostają głęboko, podobnie jak Jethro Tull na jachcie na środku Atlantyku. Za każdym razem, gdy wracają podobne klasyki tamtych lat, doceniam jakie miałam szczęście wychować się w domu, gdzie słuchało się dobrej muzyki. To za spraw mamy. Tata zasłużył się trochę później zarażeniem sympatią do piosenek Jacka Kleiffa, choć w wykonaniu Kuby Sienkiewicza, którerazem z Gawłem znaliśmy któregoś lata na pamięć. Potem przyszedł czas na bosanowę, a jazzem to chyba genetycznie jestem obciążona, co sobie uświadamiam z roku na rok odbierając go za każdym razem lżejszym.
Były w moim życiu również epizody a la: „kto się lubi, ten się czubi”, co najbardziej dotknęło Sade, którą mimo parodiowania łyknęłam na pewnych wakacjach we Francji. Kompletnie nie rozumiem, jak mogłam nie rozumieć, co ciocia Arleta widzi w tej irytującej wokalistce, kobiecie o wielkich ustach, hahaha.
poniedziałek, 26 lipca 2010
Ciut aktualności.
Teraz, gdy już oficjalnie wiadomość poszła w eter, mogę pokrótce opowiedzieć kiedy co i jak.
Jeszcze goszcząc u Sandry jednego dnia źle się poczułam i wtedy już wielkość piersi i męczenie się z większością zapachów dały podejrzenia.
Parę dni później przeprowadziliśmy się do kiosku i któregoś dnia wybrałam się na badania do Palmeiras. Poza badaniem na pasożyty w systemie pokarmowym zrobiłam również badanie krwi pod kątem ciąży, z nastawieniem, że jeśli to nie ciąża, to nie wiem co mi jest. Wynik krwi wyszedł pozytywny.
Krótko potem poszliśmy do przychodni. Ja lekko spięta, że każą nam płacić, a znajoma, co lubi opowiadać różne historie, raz wspomniała o domowej wizycie lekarza, która kosztowała 200R$ (1R$~1,90zł). I tak Mati powiedział do pani recepcjonistki: „Moja partnerka jest w ciąży”, na co pani spokojnie: „A, dokument poproszę”
I tak zostałam zapisana do przychodni, gdzie mam co miesiąc wizyty bezpłatne. Wizyty na zmianę są z pielęgniarką położną i lekarzem Aureo. Aureo, mieszkał w Chile i mówi po hiszpańsku. Jest również jedną z czterech osób, które na początku lat 80 założył Lothloren, pierwszą komunę w Vale do Capao. Widziałam jego zdjęcia z długimi włosami, grającego na gitarze. A teraz nadal sobie tu mieszka i robi dobrą robotę. Parę dni temu dowiedziałam się, że również był akuszerem. Nie wiem jaką ma specjalizację medyczną, wiem, że również jest lekarzem naturalistą. Jednak na zmiany grzybiczne na brzuchu, które okazały się moim słabym punktem obniżonej odporności, przepisał Clotrimazol.
Natalia – położna, która broni się w styczniu, przyjechała do Vale do Capao, by nabrać doświadczenia, i tak samodzielnie odebrała chyba ponad 3 porody i asystowała przy innych. Chyba nie spodziewała się takiego tempa. Porody w domach.
Pierwsza wizyta była z Natalią. Uzupełniła książeczkę ciążową, wypisała skierowania na badania rutynowe, zbadała piersi, brzuch, nogi, czy nie opuchnięte. Pierwsze jej pytanie było: „Więc jesteście w ciąży?” Na co Matiemu się łza w oku zakręciła, a drugie pytanie było, czy jesteśmy szczęśliwi. Potem jeszcze czy to pierwsze dziecko, a Mati na to: „Chyba tak...”
Te prenatalne wizyty połączone są z zajęciami dla ciężarnych, które odbywają się w środy i prowadzi je Sonia. Sonia jest drugą z czterech osób, które założyły Lothloren. Jest nauczycielką jogi. Przeurocza osoba, w październiku zostanie pierwszy raz babcią. Będzie przerwa w zajęciach, bo jedzie do córki, która mieszka w Salwadorze.
My do Salwadoru wybieramy się w połowie sierpnia, by przedłużyć wizę, zrobić zakupy produktów nieosiągalnych lub osiągalnym za jakieś szalone sumy, typu migdały lub orzechy, czy olej z oliwy. Również chcielibyśmy zwiedzić Chapadę, bo wiele osób powtarza, że są miasteczka a la Vale do Capao sprzed 10 lat z lepszą infrastrukturą, np. internet, zasięg. Potrzebujemy do tego jednak samochodu. Chcemy zaproponować znajomym, żeby pożyczyli nam za drobną opłatą. Oni mieszkając w Capao nie korzystają z samochodu. Tak więc zapakowalibyśmy się z sąsiadami i zrobili kiludniowy tour na południe.
Pogodowo bez zmian, leje i świeci słońce i wieje. Na słońcu piorę sobie w samych majtkach lub czytam książki za domem na stołeczku. Grzyby nie lubią słońca, więc jednym z zaleceń lekarza było wystawianie brzucha na słońce. Mati wykarczował korony drzew, tak by słońce dłużej nagrzewało dom i dzięki temu dłużej można siedzieć na słonku w pełnej dyskrecji za domem.
Samopoczuciowo coraz lepiej, choć zmęczenie nadal dopada zbyt niespodziewanie, na szczęście równie niespodziewanie pojawia się energia. Nie mogę zatem robić sztywnych planów, tylko bieżąco dostosowywać się do aktualnych warunków fizycznych. Apetyt mi się poprawił i pomaga jedzenie często a mało. Długie przerwy (np. 3h) przynosiły mdłości i niechęć do jedzenia.
Mam cichą nadzieję, że teraz w drugim trymestrze wrócą mi siły na tyle, by móc zrealizować jeden ze szlaków, których miliony nas otaczają. Wciąż oglądam te góry z doliny, mam ochotę spojrzeć z góry na dół. Nie mogę się doczekać.
Brzuch rośnie jedynie od wzdęć, a lędźwiowa część kręgosłupa już daje się we znaki. Nie wiem, czy to kwestia materaca z kiosku, czy ciąży. Ćwiczę, chodzę. Dbam o siebie ze wszech miar.
Apetyty z mielonych przeszły na kotlety ziemniaczane z sosem grzybowym. Także poproszę serdecznie babcię Irenkę o przepis. Bo grzybki mam nadzieję, że suszone niedługą dotrą od mamy.
Poczta działa różnie. Dwie przesyłki wysłane 22.06 z Gdyni i 23.06 z Warszawy doszły w odstępie 2 tygodni. Pierwsza dotarła gdyńska. Teraz zobaczymy ile będzie szła od Madzi i od mamy. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie miłe są wyprawy na pocztę. Czuję się jak 15 lat temu, gdy wchodząc na klatkę schodową, spoglądałam na skrzynki na listy, a korespondowałam wtedy na dużą skalę Warszawa-Gdańsk.
Dziękuję serdecznie za pocztówkę z Brukseli, Basiu!!! Ale niespodzianka! Doszła w środę, 21 lipca.
Jeszcze goszcząc u Sandry jednego dnia źle się poczułam i wtedy już wielkość piersi i męczenie się z większością zapachów dały podejrzenia.
Parę dni później przeprowadziliśmy się do kiosku i któregoś dnia wybrałam się na badania do Palmeiras. Poza badaniem na pasożyty w systemie pokarmowym zrobiłam również badanie krwi pod kątem ciąży, z nastawieniem, że jeśli to nie ciąża, to nie wiem co mi jest. Wynik krwi wyszedł pozytywny.
Krótko potem poszliśmy do przychodni. Ja lekko spięta, że każą nam płacić, a znajoma, co lubi opowiadać różne historie, raz wspomniała o domowej wizycie lekarza, która kosztowała 200R$ (1R$~1,90zł). I tak Mati powiedział do pani recepcjonistki: „Moja partnerka jest w ciąży”, na co pani spokojnie: „A, dokument poproszę”
I tak zostałam zapisana do przychodni, gdzie mam co miesiąc wizyty bezpłatne. Wizyty na zmianę są z pielęgniarką położną i lekarzem Aureo. Aureo, mieszkał w Chile i mówi po hiszpańsku. Jest również jedną z czterech osób, które na początku lat 80 założył Lothloren, pierwszą komunę w Vale do Capao. Widziałam jego zdjęcia z długimi włosami, grającego na gitarze. A teraz nadal sobie tu mieszka i robi dobrą robotę. Parę dni temu dowiedziałam się, że również był akuszerem. Nie wiem jaką ma specjalizację medyczną, wiem, że również jest lekarzem naturalistą. Jednak na zmiany grzybiczne na brzuchu, które okazały się moim słabym punktem obniżonej odporności, przepisał Clotrimazol.
Natalia – położna, która broni się w styczniu, przyjechała do Vale do Capao, by nabrać doświadczenia, i tak samodzielnie odebrała chyba ponad 3 porody i asystowała przy innych. Chyba nie spodziewała się takiego tempa. Porody w domach.
Pierwsza wizyta była z Natalią. Uzupełniła książeczkę ciążową, wypisała skierowania na badania rutynowe, zbadała piersi, brzuch, nogi, czy nie opuchnięte. Pierwsze jej pytanie było: „Więc jesteście w ciąży?” Na co Matiemu się łza w oku zakręciła, a drugie pytanie było, czy jesteśmy szczęśliwi. Potem jeszcze czy to pierwsze dziecko, a Mati na to: „Chyba tak...”
Te prenatalne wizyty połączone są z zajęciami dla ciężarnych, które odbywają się w środy i prowadzi je Sonia. Sonia jest drugą z czterech osób, które założyły Lothloren. Jest nauczycielką jogi. Przeurocza osoba, w październiku zostanie pierwszy raz babcią. Będzie przerwa w zajęciach, bo jedzie do córki, która mieszka w Salwadorze.
My do Salwadoru wybieramy się w połowie sierpnia, by przedłużyć wizę, zrobić zakupy produktów nieosiągalnych lub osiągalnym za jakieś szalone sumy, typu migdały lub orzechy, czy olej z oliwy. Również chcielibyśmy zwiedzić Chapadę, bo wiele osób powtarza, że są miasteczka a la Vale do Capao sprzed 10 lat z lepszą infrastrukturą, np. internet, zasięg. Potrzebujemy do tego jednak samochodu. Chcemy zaproponować znajomym, żeby pożyczyli nam za drobną opłatą. Oni mieszkając w Capao nie korzystają z samochodu. Tak więc zapakowalibyśmy się z sąsiadami i zrobili kiludniowy tour na południe.
Pogodowo bez zmian, leje i świeci słońce i wieje. Na słońcu piorę sobie w samych majtkach lub czytam książki za domem na stołeczku. Grzyby nie lubią słońca, więc jednym z zaleceń lekarza było wystawianie brzucha na słońce. Mati wykarczował korony drzew, tak by słońce dłużej nagrzewało dom i dzięki temu dłużej można siedzieć na słonku w pełnej dyskrecji za domem.
Samopoczuciowo coraz lepiej, choć zmęczenie nadal dopada zbyt niespodziewanie, na szczęście równie niespodziewanie pojawia się energia. Nie mogę zatem robić sztywnych planów, tylko bieżąco dostosowywać się do aktualnych warunków fizycznych. Apetyt mi się poprawił i pomaga jedzenie często a mało. Długie przerwy (np. 3h) przynosiły mdłości i niechęć do jedzenia.
Mam cichą nadzieję, że teraz w drugim trymestrze wrócą mi siły na tyle, by móc zrealizować jeden ze szlaków, których miliony nas otaczają. Wciąż oglądam te góry z doliny, mam ochotę spojrzeć z góry na dół. Nie mogę się doczekać.
Brzuch rośnie jedynie od wzdęć, a lędźwiowa część kręgosłupa już daje się we znaki. Nie wiem, czy to kwestia materaca z kiosku, czy ciąży. Ćwiczę, chodzę. Dbam o siebie ze wszech miar.
Apetyty z mielonych przeszły na kotlety ziemniaczane z sosem grzybowym. Także poproszę serdecznie babcię Irenkę o przepis. Bo grzybki mam nadzieję, że suszone niedługą dotrą od mamy.
Poczta działa różnie. Dwie przesyłki wysłane 22.06 z Gdyni i 23.06 z Warszawy doszły w odstępie 2 tygodni. Pierwsza dotarła gdyńska. Teraz zobaczymy ile będzie szła od Madzi i od mamy. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie miłe są wyprawy na pocztę. Czuję się jak 15 lat temu, gdy wchodząc na klatkę schodową, spoglądałam na skrzynki na listy, a korespondowałam wtedy na dużą skalę Warszawa-Gdańsk.
Dziękuję serdecznie za pocztówkę z Brukseli, Basiu!!! Ale niespodzianka! Doszła w środę, 21 lipca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)