Odkąd pamiętam stare kredensy robiły na mnie wrażenie. Jak wprowadzałam się do swojego M wymyśliłam sobie starą szafę, która znalazła się przez zupełny przypadek i przywędrowała do mnie z całą resztą niespodziewanych "staroci", ale kuchenny kredens zawsze pozostawał w sferze marzeń. Aż do zeszłego tygodnia. Historia mebelka jest dość krótka, ale równie niespodziewana, co szafy. Po prostu od słowa do słowa, okazało się, że Ł zna kogoś kto robi takie rzeczy, a ten ktoś bardzo chciał się pochwalić tym co ma. A miał taki oto kredensik, który obiecał nam odnowić jak tylko będziemy mieli na niego ochotę. Koszty odnowienia takiego cuda nie są małe, ale długo się nie zastanawiałam. Potem trzeba było chwilkę poczekać i kredens po prostu pewnego dnia przyjechał. Wpasował nam się do kuchni idealnie i zupełnie ją odmienił. A ja chodzę co chwilę i podziwiam :)
Podziwiam nie tylko urodę tego mebelka, ale i funkcjonalność. Kuchennych szafek mam bardzo mało więc upycham w nich wszystko jak mogę. Wspomagam się nawet regałem, ale niestety miejsca ciągle brak. A tu taki mebel, który wydaje się być bez dnia. Garnków do niego nie upchnę, bo nie wypada, ale już szkło i porcelana to co innego.
Do witrynki zmieścił mi się serwis do kawy i herbaty, wszystkie szklanki i kieliszki, a na dole w końcu znalazł swoje miejsce cały serwis obiadowy, który do tej pory leżał w kartonach. Cudo :)
Pozdrawiam Was serdecznie i zabieram się za świąteczne porządki!