środa, 27 maja 2015

Czytajmy klasykę

Ostatnio dużo się mówi na temat czytelnictwa w Polsce. Dyskutuje się też na temat szkolnych lektur. Co powinno się znajdować na ich liście, a co nie. Szczególnie pojawia się wiele głosów mówiących o konieczności zwiększenia czytelnictwa. To ważne, ale nie za wszelką cenę. Warto pracować nad gustem czytelników już od dzieciństwa.
Moim zdaniem liczy się jakość, a nie ilość. Lepiej przeczytać jedną wartościową książkę zamiast pięciu grafomańskich czytadeł.
Wśród wielu tytułów trudno wybrać, dlatego warto polegać na klasyce. Takie książki wpływały na całe pokolenia i odgrywają ważną rolę także w dzisiejszym świecie. Zaczynam serię wpisów ,,Czytajmy klasykę", serię o literaturze, która kształtowała naszą kulturę. Ba! Nawet tworzyła historię.

Na początek wybieram ,,Dzieje Tristana i Izoldy".

Średniowieczna legenda o wielkiej namiętności, będąca tematem pieśni trubadurów. Przez stulecia pobudzała umysły poetów i była wzorem miłości romantycznej. Stała się scenariuszem opery, sztuk teatralnych i filmów.


Tristan jest odważnym młodzieńcem, mieszkającym na dworze swego wuja, króla Kornwalii, Marka. Pewnego razu musi popłynąć do Irlandii po narzeczoną dla władcy, księżniczkę Izoldę Jasnowłosą. Pokonuje tam potwora i uzyskuje zgodę rodziny dziewczyny na jej ślub z królem Markiem. W drodze powrotnej przypadkiem wraz z Izoldą wypija magiczny napój miłosny przeznaczony dla niej i władcy Kornwalii. Od tej pory Tristana i przyszłą królową połączy wielkie uczucie. Po ślubie Marka bohaterowie ukrywają swój romans, muszą przeciwstawić się wielu przeciwnościom. Miłość niemożliwa, szlachetność, odwaga, tyle mówią nam stereotypowe opinie o tej książce. A co ja o tym sądzę?


Choć bohaterowie są przedstawieni jako postaci o szlachetnych sercach, moim zdaniem nie zawsze postępowali właściwie. Tristan twierdził, że kocha i szanuje swego wuja, a jednocześnie kiedy tylko ten się odwrócił ,,odwiedzał" jego żonę. Na oskarżenia nasz młodzian odpowiadał, że nie są prawdą, czyli kłamał kiedy było mu wygodnie.  Poza tym ucieczkę od odpowiedzialności w wielu sytuacjach umożliwiało mu zasłanianie się religią. Tristan oprócz robienia ,,jelenia" z króla, odbierał ludziom ukochane zwierzątka, oszukiwał kolegę i własną żonę. Tak na prawdę, nie wiem po co się z tą dziewczyną żenił, ponieważ od początku nie zamierzał być wobec niej uczciwy.
Izolda też nie była święta. Nie chciała się przyznać do zdrady męża, kazała służącej spędzić noc poślubną z królem zamiast siebie, aby nie wyszła na jaw utrata dziewictwa. Nawet zaczarowany napój napój nie przekonał Izoldy do porzucenia luksusu. Magia nie mogła przyćmić prozy życia z ukochanym w skromnej chatce. Zrezygnowała zatem z życia w lesie z Tristanem, aby powrócić do zamku i męża. To musiał być powrót z przytupem (czyli nie w łachmanach, w których włóczyła się po puszczy), więc na odpowiedni strój znajomy pustelnik musiał wyłożyć oszczędności swego życia. Nie wzbudziło to obiekcji bohaterki.
Stanowczo Tristan i Izolda nie wzbudzili mojej sympatii. Uważam, że miłość nie może usprawiedliwiać świństw, które robi się innym.
Najbardziej polubiłam króla Marka, ten był rzeczywiście prawy i szlachetny. Umiał wznieść się ponad własny gniew i nienawiść.

Moje wydanie książki pochodzi z roku 1989 i jest opatrzone pięknymi ilustracjami, autorstwa Jana Marcina Szancera. Cała historia została odtworzona przez Josepha Bédiera w 1900 roku, w najpełniejszej do tej pory wersji. Na język polski historię kochanków przetłumaczył już w 1914 Tadeusz Boy-Żeleński. Jest to wspaniałe tłumaczenie, które mimo upływu lat nic a nic się nie zestarzało. Dzięki temu lektura jest lekka i wciągająca. Mimo moich zastrzeżeń do głównych bohaterów, jest to pozycja, którą warto przeczytać. Można poznać dzięki niej obyczaje panujące na średniowiecznym dworze. Przede wszystkim jest to interesująca historia, skłaniająca do przemyśleń. Dodatkowym atutem dla przeciętnego przedstawiciela lub przedstawicielki gimbazy jest niewielka objętość ;)



*wszystkie ilustracje pochodzą z mojego egzemplarza książki



wtorek, 19 maja 2015

Rodzinne ,,Inwestycje'' - część druga

Jak najlepiej zadbać o interes rodziny? Oczywiście przez małżeństwo. Dawnymi czasy uczucie nie było powodem zawarcia mariażu. Miłość romantyczna jest wynalazkiem dopiero XIX wiecznym. Na pierwszy plan wysuwały się interesy rodziny. Małżeństwo było instytucją, która miała przynieść korzyści familiom obojga małżonków. Oczywiście każda poważna rodzina spisywała kontrakt przedślubny, który precyzował kwestie majątkowe.



Jako pierwsza kobieta w Polsce napisała utwór niereligijny. Przynajmniej pierwsza, o której obecnie wiemy. Zasłynęła dzięki swojej ciekawej i dramatycznej autobiografii pt: ,,Transakcyja albo Opisanie całego życia jednej sieroty przez żałosne treny od tejże samej pisane roku 1685". Nie jest to może arcydzieło literackie, ale interesujące ze względów psychologicznych. Autorka niezwykle barwnie opisuje swoje przeżycia.
Mowa tu o Annie Stanisławskiej Zbąskiej. Urodziła się pomiędzy rokiem 1651, a 1654. Była córką wojewody kijowskiego. Spokrewniona ze znaczącymi osobistościami. Ktoś z taką pozycją nie mógł związać się  z byle kim. Majętna familia musiała dbać o majątek i koneksje.
Po śmierci matki mała Anna dorastała w klasztorze. Mieszkała tam niezbyt długo. Bowiem po ponownym ożenku jej ojca, w 1668 roku została zmuszona do małżeństwa. W tamtym czasie panny były całkowicie zależne od woli ojców. Kandydatem okazał się być Jan Kazimierz  Warszycki, syn kasztelana krakowskiego. Tu zaczęła się jej tragedia.
Był to młodzieniec upośledzony umysłowo, co miało również wpływ na jego wygląd, oto jak opisała go Anna:

Ni sum z wąsem zapuszczonym,
żuraw z karkiem wyciągnionym.

Pan młody poruszał się wyłącznie w towarzystwie umyślnego, który mówił mu co ma powiedzieć i zrobić, komu i kiedy się ukłonić. Na ślub przyjechał:

Jak sam zaś o tym powiedział:
,,Żem ja tego nic nie wiedział,
Dokądeśmy przyjechali
i pocośmy tam jechali."

Czyli krótko mówiąc o tym, że ma wziąć ślub ,,oblubieniec'' dowiedział się tuż przed uroczystością. Małżeństwo to nie mogło być udane żadną miarą. Od początku Anna czuła do męża wstręt, zwłaszcza że miewał również napady agresji. Raz nawet próbował udusić żonę. Szczęśliwie dla Anny zamiast skonsumowania małżeństwa wybierał konsumpcję słodyczy. Plany finansowe macochy i ojca naszej bohaterki też nie wypaliły, ponieważ majętnościami zarządzał teść. Nie miał on zamiaru wywiązać się z umowy przedślubnej i powierzyć zarządzania majątkiem młodej parze, czyli tak naprawdę synowej, ponieważ syn był niezdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji. Często bity przez ojca Jan Kazimierz bardzo się go bał, więc Anna była zdana całkowicie na łaskę teścia. 
Wkrótce po ślubie umiera ojciec Anny, ale prosi o opiekę  nad nią swego krewnego Jana Sobieskiego. Dzięki wstawiennictwu Jana Sobieskiego i księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej Annie udaje się unieważnić fatalne małżeństwo. Pod koniec 1669 roku poślubia Jana Zbigniewa Oleśnickiego. To udany i szczęśliwy związek, niestety Jan umiera w 1675 roku na skutek zarazy. Anna po kilku latach jeszcze raz wyjdzie za mąż za Jana Bogusława Zbąskiego. Gdy ten umrze w trakcie wyprawy wiedeńskiej, zrozpaczona postanowi wieść samodzielne życie. W wieku XVII w Rzeczypospolitej pozycja wdowy dawała kobiecie największą swobodę.  Jako wdowa Anna sama zarządza swoimi majętnościami dokonuje licznych fundacji kościelnych umiera około roku 1700, nie mając dzieci. Była kobietą niezależną, chciała sama o sobie stanowić. Odważnie wystąpiła przeciwko swojemu teściowi by wyrwać się z koszmaru jakim było jej pierwsze małżeństwo. 
 Poemat Anny można przeczytać na stronie Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej. 





wtorek, 12 maja 2015

Nie oceniaj książki po okładce - dosłownie



  ,,Kobieta czytająca list" Gabriel Metsu
Taki obraz przywodzi na myśl Holandię w XVII wieku. Piękne stroje bogatych mieszczan zarysowują nam wygląd tej epoki. Książka o takiej okładce zachęcałaby do jej przeczytania. Od razu można by się domyśleć czasu i miejsca akcji powieści. Gdyby ,,Skrzydła nad Delft" miały taką okładkę, chciałoby się po nie sięgnąć. Niestety prawdziwa oprawa graficzna jest po prostu straszna, kicz wypala oczy. A wystarczyłby reprodukcja obrazu. Pozory mogą jednak mylić.

Okładka książki




















,,Skrzydła nad Delft" napisał irlandzki pisarz Aubrey Flegg. Jest to pierwsza część z serii o Louise. Akcja rozgrywa się w połowie XVII wieku. Główna bohaterka książki to Luouise Eeden (postać fikcyjna) mieszkająca w Delft (miasto, w którym urodził się, żył i zmarł Jan Vermeer). Jej ojciec jest właścicielem dobrze prosperującej fabryki porcelany, przez co rodzina Eeden jest jedną z najbogatszych i najbardziej znaczących w holenderskim mieście. Wszyscy liczą na zaręczyny Louise z Reynierem DeVeriesem z powodów majątkowych. Jednak dziewczyna nie jest przekonana do małżeństwa.
Pan Eeden zleca namalowanie portretu córki u znanego w mieście Jacobowi Haitinkowi. W pracowni mistrza bohaterka poznaje młodego czeladnika Pietera Kunsta.  W okół ich relacji zasadza się akcja powieści.
,,Widok Delft" Jan Vermeer
,,Skrzydła nad Delft" to lektura, którą świetnie się czyta, dzięki ciekawej i wartkiej akcji. Pozwala przenieść się w czasie i poczuć atmosferę siedemnastowiecznych Delft. Dzięki opisom, takim jak opis warsztatu malarza, wyrabianie barwników do farb, proces malarski. Poczujemy klimat czasów Vermeera. Bohaterowie powieści spotykają postaci historyczne m.in. Barucha Spinozę.
Książka żywo ukazuje ówczesny konflikt między protestantami, a katolikami. Główna bohaterka (protestantka) stara się nie oceniać ludzi kierując się uprzedzeniami spowodowanymi religią. Mimo to czuje lęk przed katolikami, który jest podsycany od dzieciństwa. Od najmłodszych lat wysłuchiwała uroczych historyjek o zbrodniach hiszpańskiej inkwizycji, itp. Jej rozterki autor przedstawił w sposób dzięki, któremu jej postać wydaje się bardziej wiarygodna.
Wszystkie postaci w książce są wyraziste i żyją własnym życiem na jej kartach.

,,Skrzydła nad Delft" to jedna z tych opowieści, działają na wyobraźnię i zachęcają do poznawania historii. Po lekturze sama chętnie poznam bliżej czasy, których dotyczy. Przekonajcie się sami. Gorąco polecam!

środa, 6 maja 2015

Czego nie obejrzycie w dużych kinach

Tego filmu nie zobaczycie w dużych kinach sieciowych, choć jest bardzo dobry. Chętni muszą się zatem udać do małych kin studyjnych, bo tylko tam można go obejrzeć. Naprawdę warto.


,,Karski i władcy ludzkości" w reżyserii Sławomira Grunberga, to film dokumentalny, opowiada historię Jana Karskiego to opis jego życia, a przede wszystkim najważniejszej misji. Jak wiele tego typu produkcji pokazuje wypowiedzi samego głównego bohatera oraz związanych z nim ludzi (jego dawnych studentów, biografów) oraz wielu innych osób. Wydarzenia historyczne obrazują fragmenty filmów dokumentalnych, zdjęcia dokumentów i prasy z czasów II Wojny Światowej.
Tym co wyróżnia film, są liczne animacje w kolorze sepii. Przedstawiają one sceny z życia głównego bohatera, nie uwiecznione na taśmie. Poniżej zwiastun filmu.



Z dokumentu wyłania się portret Jana Karskiego jako bohatera, który chciał powstrzymać holocaust. Miał nadzieję, że jego raport uratuje miliony ludzi. Niestety tytułowi ,,władcy ludzkości" zawiedli, nie podejmując konkretnych działań. Nie udało się zapobiec śmierci milionów Żydów.
Uważam, że ten film jest więcej niż tylko wartościowy. Pokazuje jaki był Jan Karski i jak postrzegali go ludzie znający go osobiście po wojnie. Dla których stał się przykładem wytrwałości i odwagi. 
Widzimy też postawę tzw. ,,władców ludzkości", czyli polityków. Ich ignorancji, tego że nie zgodzili się uratować ludzi i życia, tłumacząc się jakimiś mglistymi politycznymi racjami.
Film mogę gorąco polecić dyrektorowi FBI, szczególnie fragment dotyczący rozmowy polskiego bohatera z prezydentem Rooseveltem. Pouczający może być również fakt przedstawienia przez prasę amerykańską tematu zagłady Żydów zaraz po wizycie Jana Karskiego. Pierwszą stronę ,,New York Timesa'' zajmowała informacja o gumie z trampek, los mordowanych przez niemieckich nazistów ludzi pokazano drobnym druczkiem na kilkunastej stronie.

Moim zdaniem Jan Karski to prawdziwy bohater. Człowiek prawy i szlachetny, ucieleśnienie wzoru średniowiecznego rycerza. Dla mnie to wzór postępowania. 
Niezwykle ważna jest prosta prawda w słowach, że wybór dobra lub zła zależy tylko od nas.

środa, 29 kwietnia 2015

Uwaga! Wersal!

Uwaga! Wersal!

Codziennym czynnościom Ludwika XIV towarzyszył rozbudowany ceremoniał dworski. Dotyczyło to również wypróżniania. Wszystkie ekskrementy władcy były przedmiotem szczególnej troski i uwagi.
O królewskie potrzeby dbali tzw. ,,nosiciele krzesła interesów". Na pierwszy rzut oka ich praca wydaje się bardzo prosta. Po prostu przynosili nocniki i ściereczki do podcierania, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Gdy zaś królewskie odchody znalazły się już w naczyniu, musieli je wyrzucić. Tu już zaczynały się schody, bo aby mogli pozbyć się produktów królewskich jelit,  te najpierw były poddane dokładnym oględzinom królewskich medyków. Ten rytuał trwał nawet pół godziny. Dopiero po tym fekalia trafiały do dołów kloacznych. Tak przynajmniej być powinno, choć choć krążyły plotki, że nie zawsze tak się to kończyło. Bowiem zawartość królewskiego nocnika miała być tak interesującym sekretem, iż ,,nosicieli krzesła interesów" czasem przekupywali protestanci, zaciekawieni tym co wyszło z królewskiego wnętrza.

Ceremoniał dworski w sypialni Ludwika XIV. Źródło:  www.gutenberg.org

Opróżnianie nocnika może wydawać się niewdzięcznym i obrzydliwym zadaniem, ale do prawdy bywały gorsze. Tym bardziej, że stanowisko to dawało bezpośredni dostęp do króla, co było równoznaczne z możliwością załatwiania różnych spraw bezpośrednio z władcą. Wielu marzyło więc o tej funkcji.
Znacznie gorzej mieli czyściciele dołów kloacznych.W porównaniu z kimś kto schodził do ciemnej, śmierdzącej dziury brodząc w ludzkich odchodach, praca osoby tylko łapiącej za nocnik jest czystą przyjemnością.
,,Królewskie interesy''. trafiały do dołów kloacznych, które znajdowały się na terenie Wersalu. Nie były jednak bez dna, dlatego ktoś musiał je opróżniać. Chętnych do czyszczenia pewnie nie było zbyt wielu. A dołów wcale nie było mało, np. w 1780 roku na terenie pałacu istniało ich 29.

Zapach z owych wykopów i pałacowych ustępów unosił się wśród złoceń i marmurów, fontann oraz ogrodów. Zawartość często wybijała na zewnątrz, zalewając nawet kuchnię królowej.
Kiedy doły już się przepełniły, król wraz z całą rodziną i dworem musiał udać się do innych rezydencji. Tam w spokoju oddawał się rozrywkom oraz zapełnianiu kolejnych dołów, by wrócić dopiero po oczyszczeniu tych z Wersalu. Te, gdy opróżniano wydawały fetor był tak straszny, że przekraczał granice ludzkiej wyobraźni.  Po skończonej robocie z ekskrementami nawet najgorsze świństwa musiały pachnieć niczym kwiaty. Była to praca, którą niestety zabierało się do domu, gdyż nie sposób było nie przesiąknąć przy niej smrodem na wiele dni.

Dla czyściciela, paskudny zapach nie był jedynie niedogodnością. Podczas pracy można było spojrzeć śmierci w oczy, odnotowano bowiem zgony pracowników z powodu zatrucia gazami. Poza tym w dziurach kloacznych panowały egipskie ciemności, więc trzeba było do nich zabierać latarnie.
Fale smrodu ograniczono nieco w 1784, gdy niejaki pan Voil wynalazł sposób opróżniania dołów za pomocą pomp. Sposób ten stosowany jest do dziś przez nowoczesne szambiarki.

Niezależnie od potwornych dołów, Wersal i tak był zatopiony w smrodzie. Liczni służący i strażnicy oddawali mocz pod ścianami z braku toalet dla służby, a zawartość nocników mimo zakazów wylewano wprost za okna. Instalacje zamontowane w ustępach dla najwyżej urodzonych. często przeciekały powodując gnicie stropów i przenikanie nieczystości do innych pomieszczeń. Zagraniczni ambasadorzy często opisywali Wersal jako brudny i śmierdzący.
Ludwik XIV chcąc poprawić sytuację nakazał regularne zamiatanie sal pałacowych oraz.... posadzenie licznych drzewek pomarańczowych w donicach. Ich zapach miał tłumić inne przykre wrażenia.

Jeżeli chcecie zapoznać się  z życiem codziennym w Wersalu sięgnijcie po książkę ,,Wersal za fasadą przepychu" Williama Ritcheya Newtona.



niedziela, 19 kwietnia 2015

Rodzinne ,,Inwestycje''- część pierwsza

,,Małżeństwo to absurdalna instytucja, sprzedają cię jako piętnastoletnie dziecko i składasz przysięgę, której nie rozumiesz i której żałujesz przez następne trzydzieści lat, a z której nikt cię już nigdy nie zwolni".
To słowa słynnej cesarzowej Sisi, która uważała swój związek za bardzo nieudany. W rzeczywistości  mogła jednak mówić  szczęściu, podobnie jak nasza królowa Jadwiga, która zaczęła rąbać drzwi siekierą na wieść, że ma poślubić Jagiełłę. Ich mężowie w chwili ślubu nie mieli jeszcze trzydziestki. Inne dziewczęta miały zdecydowanie więcej pecha.

,,Niedobrane małżeństwo'' Wasylij Pukriew 1862, Trietiakowska Galeria

Cofnijmy się w czasie o kilka stuleci do początku dynastii Habsburgów. Mamy rok 1284, król Rudolf Habsburg wstępuje w ponowny związek małżeński z Izabelą (Agnieszką) Burgundzką. On ma lat sześćdziesiąt sześć, ona niecałe czternaście i jest tylko o rok starsza od jego najmłodszej córki. Agnieszka raczej nie była szczęśliwą żoną. Pewnie często myślała o nim jak o ,,wstrętnym staruchu", któremu musi urodzić dzieci. Co jej się z resztą nie udało. Szczególnie, że nie należał do atrakcyjnych, już wcześniej jego wygląd spotykał się z niezbyt pochlebnymi opiniami. ,,Był mężczyzną wysokim, mierzył siedem stóp wzrostu, był chudy, miał małą głowę, bladą twarz z długim nosem i rzadkie włosy". To opis pewnego dominikanina, pochodzący z czasów, kiedy Rudolf miał dwadzieścia parę lat. Wiek raczej nie dodał mu urody. W niczym chyba nie przypominał pięknego rycerza z pieśni trubadurów i minnesingerów. Na szczęście królowej stary mąż zmarł już siedem lat po ślubie. Nie czuła wielkiej rozpaczy i tęsknoty, bo rok później wróciła do Burgundii, gdzie ponownie wyszła za mąż za swojego rówieśnika Piotra de Chambly, o zachęcającym przydomku ,,Młodszy''.

Papież Aleksander VI (Rodrigo Borgia) miał sporą gromadkę nieślubnych dzieci, najsłynniejsze to Lukrecja i Cesare. Trzeba pamiętać, że w renesansie nie było to specjalnie gorszące. Dzieci z nieprawego łoża często otrzymywały spore sumy i tak samo jak te ślubne odgrywały dużą rolę w polityce. Ich matką była kochanka Rodriga  Vanozza Cattanei, byli razem dwadzieścia lat lat.
Jego drugą kochanką została Giulia Farnese. Pewnie była z nim z powodu pieniędzy, mogła przecież mieszkać w licznych papieskich pałacach i opływać w luksusy. Przy okazji zapewne mogła opływać w luksusy także jej rodzina, która z pewnością dążyła do tego związku bardziej niż Giulia.  W końcu dzięki temu romansowi rozpoczęła się kariera jednego z jej braci, znanego szerzej pod papieskim imieniem Pawła III. ,,Inwestycja'' się zatem rodzinie opłaciła.
Rodrigo Borgia był od Giulii o 44 lata starszy, w chwili poznania ona miała lat szesnaście, a on sześćdziesiąt. Lukrecja Borgia była od niej o pięć lat młodsza.
Giulia, kochanka papieża miała męża, ale praktycznie go nie widywała, gdyż mieszkała razem z papieżem i jego dziećmi.
Pewnego razu z powodu epidemii Lukrecja z mężem oraz Giulią wyjechali razem z Rzymu. Obydwie panie się przyjaźniły, więc nie będąc obserwowane przez Aleksandra zaczęły się razem świetnie bawić. Oczywiście w listach zapewniały, że bez niego nie mogą poczuć się szczęśliwe. Po kilku miesiącach Giulia została wezwana do rodzinnego domu przez umierającego brata. Przypadkiem niedaleko od tego miejsca przebywał jej mąż, którego marzeniem był powrót marnotrawnej żony. Małżonek wysłał prośbę by do niego przyjechała. Aleksander VI dowiedziawszy się o tym, zażądał natychmiastowego powrotu kochanki do Rzymu. Gdy Giulia nadto zwlekała, zagroził jej ekskomuniką. Jakże szczere uczucie musiało ich łączyć!
Portret Aleksandra VI

Atrakcyjność Aleksandra VI pozwalają nam dziś ocenić jego portrety. Ciacho... na pewno zjadł nie jedno.

wtorek, 14 kwietnia 2015

O różnych dziwnych stworach

W średniowieczu zwierzęta postrzegano w zupełnie inny sposób niż dzisiaj. Świat przyrody miał być przykładem postępowania dla wzorowego chrześcijanina. Bóg stworzył zwierzęta by pouczały ludzi o jego wartościach. Opisy ich zwyczajów i zachowań znacznie różniły się od tych, które znamy z książek przyrodniczych. Powstały średniowieczne bestiariusze będące czymś w stylu dzieł naukowych. Opisywały i komentowały życie zwierząt oraz baśniowych stworów.
Lwy z Bestiariusza Ashmole'a XIII w. źródło: http://fr.wikipedia.org

Pochodzenie bestiariuszy możemy przypisać tekstowi Phisiologus. Pochodził on najprawdopodobniej z pomiędzy II w. i III w. z Aleksandrii, był napisany w języku greckim. Autor opisywał około 50 stworzeń, wraz z ich alegorycznym znaczeniem chrześcijańskim. Dzieło to stało się bardzo popularne. Było tłumaczone na wiele języków. Wraz z kolejnymi wersjami powiększał się książkowy zwierzyniec. Dodawano nowe opisy zwierząt i różnego rodzaju stworów.
W VII wieku Izydor z Sewilli napisał dzieło Codex etymologiarum. Było to coś w rodzaju pierwszej encyklopedii, której część była poświęcona zwierzętom.
Na podstawie Phisiologusa i dzieła św. Izydora zaczęły powstawać średniowieczne bestiariusze. Były one bogato iluminowane.
Przyjrzyjmy się zatem kilku wybranym stworzeniom powszechnie znanym i lubianym.


Dudek
Według średniowiecznych fizjologów każdy chrześcijanin powinien brać przykład z tego ptaka. Czwarte przykazanie brzmi: ,,Czcij ojca swego i matkę swoją". Tego właśnie ma uczyć człowieka dudek. Kiedy młode widzi, że jego rodzice są już starzy, nie mogą latać i oślepli, wyrywa im stare pióra, smaruje oczy oraz ogrzewa własnym ciałem. Zachowuje się tak dopóki ich ciała nie powrócą do dawnego stanu. Rodzice dziękują dziecku za opiekę, a ono odpowiada, że spłaciło tylko dług wdzięczności. I wy tak czyńcie drogie dzieci!
Fizjolog wspomina jeszcze o dudku kilka rzeczy. Ptak ten zamieszkuje groby, gdzie żywi się ludzkimi ekskrementami i śmierdzącym gnojem (oczywiście jeśli chcecie dalej możecie brać przykład). Miłośnicy mocnych wrażeń mogą posmarować się przed snem krwią dudka i zobaczyć siebie samych opętanych przez demony.

Syrena
Syreny z bestiariusza trochę różnią się od disneyowskiej Arielki. Do pasa mają postać kobiety, a resztę ciała ptaka. Jest też wersja syren z tradycyjnym rybim ogonem oraz grzebieniem i lusterkiem w rękach. Generalnie wszystkie syreny śpiewają tak słodko,wabiąc żeglarzy niemogących się oprzeć tak pięknej muzyce. To sprawia, że nieświadomi zagrożenia ludzie zasypiają. Kiedy już śpią, syreny rozszarpują ich ciała. Oto jak kończą ludzie dbający głównie o przyjemności i dobra materialne, gustujący w tanich widowiskach. To potwierdziło moje przypuszczenia, że programy typu ,,Celebrity Splash''mogą stanowić poważne zagrożenie życia.

Słoń
To bardzo dziwne i ogromne zwierzę posiadające trąbę do atakowania innych stworów. Służy mu ona też do jedzenia oraz picia, ponieważ w inny sposób nie mógłby tego zrobić, gdyż słoń nie ma stawów! Kiedy samica czuje miętę do osobnika przeciwnej płci, szuka rośliny zwanej mandragorą. Po odnalezieniu z podnieceniem wręcza ją samcowi do zjedzenia, wtedy jego też trafia strzała amora i łączy się ze słonicą. Później ona zachodzi w ciążę, a rodzi w wodzie, bo bez stawów nie potrafiłaby podnieść młodego.
Słonie symbolizują Adama i Ewę. Kobieta namawia mężczyznę do grzechu, symbolizowanego przez płód słoni.
Jacob van Maerlant, Der Naturen Bloeme, Flanders ca. 1350. Den Haag, Koninklijke Bibliotheek, KA 16, fol. 54

Pelikan
Te ptaki kochają swoje potomstwo, choć mają też problemy wychowawcze. Pisklęta kiedy podrosną zaczynają dziobać rodziców w głowę. Dorosłym puszczają nerwy, więc zadziobują dzieci na śmierć. Na szczęście ta historia kończy się happy endem, ponieważ trzeciego dnia matka raniąc się otwiera swój bok i spryskuje krwią pisklęta, które ożywają.
Pelikan to symbol Chrystusa, który przez śmierć męczeńską odkupił grzechy ludzkości.

Poliptyk Zwiastowania z Jednorożcem XV w. Muzeum Narodowe w Warszawie
Jednorożec
To stworzenie niesplamione grzechem, nie może zatem pójść do piekła. Jest podobny do kozła, a na czole ma jeden róg. Jest to stworzenie małych rozmiarów, co bierze się z jego pokory. Jak go schwytać? Trzeba przyprowadzić dziewicę do lasu, a kiedy odsłoni swe łono, jednorożec przyjdzie i położy na nim głowę. Tak podobno postępowali myśliwi. Uśpiwszy czujność zwierzęcia chwytali je.
Jednorożec to symbol Chrystusa, który wstąpił w łono dziewicy Maryi.
Czasem pod kościołami można natrafić na plakat w stylu ,,Katoliku uważaj na ten symbol!", na którym jest jednorożec. Od razu widać, że autor nie czytał klasyków, ani nie widział żadnych średniowiecznych figur Maryi lub innych świętych dziewic z jednorożcem. Skoro już wiemy co oznacza  jednorożec, to ,,My little pony" możemy oglądać spokojnie, bez lęku przed wiecznym potępieniem.

Jeżeli  chcecie zapoznać się bliżej ze średniowieczną menażerią polecam książkę  ,,Fizjologi i Aviarium. Średniowieczne traktaty o symbolice zwierząt" wydawnictwa benedyktynów TYNIEC, przełożone i opracowane przez ks. prof. dr hab. Stanisława Kobielusa. To trzy łacińskie traktaty o symbolice zwierząt z równoległym polskim tłumaczeniem.