Długo, oj długo przymierzałem się do tego filmu :> Po pierwsze Charles Bronson, po drugie Charles Bronson w roli kowboja, a po trzecie samuraje (staram się złapać bakcyla na filmy samurajskie). Już sam koncept na fabułę jest tak oryginalny, że nie potrzeba filmowi reklamy. Bo chyba z wszystkich narodów ówczesnego świata i ich możliwych przedstawicieli, Japończycy, a konkretniej samuraje są jednymi z ciekawszych indywiduów.
Jakby twórcom mało było samego pomysłu, to już na początku filmu starają się - brzydko mówiąc - chwycić nas za ryj i wciągnąć w wir akcji. A dzieje się, oj dzieje. Może i napad na pociąg jest dość sztampowy jak dla tego gatunku, ale już obecność w nim japońskiej delegacji dyplomatycznej dodaje sprawie smaczku i pozwala ciekawie zapleść intrygę.
Jeden z bandytów, Link (Charles Bronson), zostaje wyrolowany przez swojego wspólnika Gauche'a (Alain Delon), który po udanym skoku postanawia go zabić. Link jednak i... wpada w ręce Japończyków, którzy zmuszają go do pomocy w odnalezieniu Gauche'a. Za strażnika kowboj dostaje samuraja Kurodę (Toshiro Mifune) i razem ruszają śladem bandytów. Mamy tu klasyczny duet dwóch przecinków złączonych przez los. Link traktuje Japończyka jak prymitywa, wychodząc z założenia, że ma do czynienia z gorszym od siebie. Kolejne dni pokazują, że Kuroda góruje nad nim intelektualnie, kulturalnie i fizycznie mając przewagę w walce wręcz i na broń białą. Jedynymi jego słabymi stronami są dziwny strój, który wyróżnia go w tłumie i nieumiejętność korzystania z broni palnej, co jednak paradoksalnie staje się atutem, gdyż nikt nie traktuje go z początku poważnie, drogą przypłacając ten błąd.
Odbywana przez bohaterów wędrówka okazuje się fantastyczną przygodą pełną niespodzianek i niebezpieczeństw. Rzecz jasna, że z czasem rodzi się między nimi nić porozumienia, nie dająca jednak gwarancji spokoju i zaufania.Niewielkim zgrzytem są tu kiepski montaż i zdjęcia, które momentami utrudniają odbiór fabuły, lecz da się do tego przywyknąć (a może z biegiem taśmy się polepsza). Szkoda, bo plenery Almerii naprawdę piękne i zasługiwały na lepsze przedstawienie. Na mocny plus za to wypada rewelacyjna muzyka Maurice'a Jarre'a, chwilami podobna do motywu z Mojego własnego wroga.
Nie brakuje tu i brutalności, a fakt że Link nie jest pozytywnym bohaterem, a bandziorem, który kieruje się żądzą zysku dodaje sprawie pikanterii. Wyraźnie widać to na zasadzie kontrastu przy jego rozmowach z honorowym Kurodą i szczęśliwie prosty Amerykanin zaczyna się powoli zmieniać. Żeby jednak atmosfera nie była za ciężka to uświadczyć możemy sporo humoru, głównie za sprawą złośliwych i ironicznych komentarzy Linka.
Ten film to naprawdę świetna przygoda, ale w pewnym momencie akcja wytraca swój pęd mimo niesłabnących fajerwerków, kolejnych niebezpieczeństw i zaskakujących zwrotów akcji. Nie wiem czym to jest spowodowane, ale czegoś w tym filmie brakuje, może część scen jest niepotrzebna, a może za bardzo są rozwleczone. Tak czy inaczej warto zobaczyć, bo wśród wszelki wariacji na temat westernu, ta wydaje się, choć egzotyczna to najsensowniejsza.