Obiecałam pokazać, co uszyłam na wyjazd do Japonii, to dzisiaj wrzucę trzy rzeczy obfotografowane na szybko, bo nie mam czasu na porządne sesje fotograficzne, jakoś w biegu spędzam te wakacje!... *^V^*
Po pierwsze, sukienka.
Kupiłam kiedyś sukienkę.
Nie
jest to może ewenement na skalę światową, ale nie zdarza mi się to
często, bo skoro umiem sobie sukienki uszyć, to już raczej nie wydaję
pieniędzy na gotowce. Ale była w pięknym morskim kolorze, lniana, od
polskiego producenta i w bardzo intrygującym kroju, który nie był taki
oczywisty na pierwszy rzut oka na zdjęcia na modelce.
Sukienka
była bardzo droga, kosztowała prawie 500 zł. Ale powiedziałam sobie, że
to len, a lniane ciuchy zawsze są droższe ze względu na koszt tkaniny,
że krój jest ciekawy więc płacę za niecodzienny projekt. Zamówiłam
rozmiar L/XL, który według wymiarów w biuście i w pasie powinien być na
mnie dobry z dużym zapasem, a wymiarów w biodrach nie podano. Sukienka
przyszła pocztą, przymierzyłam ją i... ZONK! Góra leży idealnie, talia w
porządku, biodra - nie ma mowy, żebym zapięła ostatnie dwa guziki i
żeby mi się to brzydko nie rozłaziło na boki. Długość też pozostawiała
dużo do życzenia, jestem wysoka, widocznie modelka ze zdjęć jest kobietą
średniego wzrostu i u niej sukienka sięgała poniżej kolan, u mnie dużo
powyżej...
Sukienka
poszła do zwrotu. Ale... zanim ją odesłałam, zrobiłam sobie na jej
podstawie wykrój i postanowiłam uszyć własną wersję. Miałam w rękach
oryginał więc tajemniczy krój przestał być dla mnie tajemnicą. Doceniam
starania projektanta i bardzo chciałam uhonorować jego pomysł kupując
oryginalny produkt, ale skoro nie szyją go w moim rozmiarze, to
zdecydowałam zrobić to samemu, skoro umiem. Sprzedawać tego nie będę, to
jest jedyny egzemplarz tylko dla mnie.
Sukienka
pozornie jest banalna i podobna do wielu innych - rękawy i dekolt to
wariacja na temat superpopularnego od kilku lat trendu
kimonowego/kimonopodobnego. Dalej idzie prosto w dół - to było moją
zgubą, bo przy moich szerokich biodrach muszę mieć sukienki rozszerzane
od talii. Elementem dekoracyjnym który robi tu całą robotę jest
wiązanie, które jest sprytnie doszyte do przodu. Wybrałam cieniutki
łososiowy len koszulowy, kupiłam go w Amstii.
Ten
fason jest bardzo wygodny bo luźny, len na lato - wiadomo, cudo!!!
Chłodny i przewiewny. A wiązanie z przodu czyni ten model ciekawym i
pozwala sukience ładnie się ułożyć na sylwetce. Ale... nie na mojej!
Nie wzięłam pod uwagę, że ten fason - w zasadzie prostopadłościan,
chociaż w mojej wersji trochę go rozszerzyłam na dole, nie układa się
dobrze na takich sylwetkach jak moja, czyli na szerokich biodrach i
dużych pupach przy stosunkowo małej talii. Dodatkowo, mam wciąż sporo
nadmiarowych kilogramów i wystający brzuch, co powoduje, że sukienka
wypycha się na przodzie i podciąga ponad wiązaniem mimo, iż podniosłam dół na linii talii o ok. 10 cm. Ale... (i jest to "ale" numer 2) mogę ją również nosić rozpiętą jako kimonowa narzutka! *^V^*
Podoba
mi się materiał i kolor, kimonowa góra jest świetna, wiązanie można
zamotać z przodu lub z tyłu, włożyłam w nią sporo pracy i nie chciałabym
się jej pozbywać. Dlatego zostanie ze mną w takiej postaci jaka jest,
ale noszona też jako narzutka do bluzek i jakiegoś dołu, rozpięta po całości
i ewentualnie zawiązana.
***
Poza tym, zapragnęłam narzutki.
Miała być lniana, dłuższa do pół uda, niebieska, wygodna, z kieszeniami, o ciekawym kroju. Kupiłam 2 metry lnu w kolorze Maroccan Blue i znalazłam wykrój w starym numerze japońskiego magazynu "Cotton Friend" (krąży też na Pinterest) - bardzo prosty pomysł, przód kroimy jednocześnie z szerokim kołnierzem, który składa się na karku wedle uznania. Jakby się chciało, to można go w ogóle ściągnąć nitką albo splisować na stałe.
Narzutka wyszła super i sprawdza się w japońskiej majowej pogodzie - jest przewiewna ale zakrywa i chroni przed słońcem i wiatrem. Kieszenie pomieszczą ręce albo cokolwiek tam nawpycha turysta, kołnierz można zrolować albo podnieść wedle potrzeb, postawiony wokół szyi chroni kark przed spaleniem przez promienie słońca. Same zalety! (Przyznam się, że uszyłam drugą taką narzutkę z lnu w innym kolorze, ale została w domu i już żałuję, że jej nie zabrałam!...)
A na koniec zostawiłam trzeci uszytek, który jest tak prosty że aż nie ma sensu poświęcać mu osobnego wpisu - spódnica z przewiewnego cienkiego melanżowego lnu (melanżowość polega na różnej grubości nitek, nie na kilku kolorach jak zazwyczaj postrzega się melanż, kupiłam go w sklepie Alternative Textiles, ale chyba jest już niedostępny). Spódnica ma 15-centymetrowej wysokości karczek o obwodzie moich bioder, w talii jest zebrany gumką. Do karczka doszyłam zmarszczony prostokąt materiału z kieszeniami w bocznych szwach. I, ot cała filozofia, zużyłam kawałek 1,5 x 1,5 metra.