Przepis na te pierniczki dostałam od mojej babci, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką i razem z babcią piekłam i ozdabiałam te korzenne ciasteczka. Babcia miała przepis zanotowany w swoim magicznym zeszycie, a kto jest jego autorem pojęcia nie mam. Kiedyś ktoś na moim starym blogu zarzucił mi, że skopiowałam czyjś przepis, choć w rzeczywistości nic takiego miejsca nie miało. Ale zajrzałam z ciekawości na wspomnianą stronę (na której wcześniej nigdy nie byłam ) i okazało się, że autorka faktycznie posiada podobny przepis, który pochodzi ze starego wydania „Kuchni polskiej”. Skąd go zaczerpnęła moja babcia nie mam pojęcia. W każdym razie pierniczki piekę od lat i przepisu zmieniać nie zamierzam, bo sprawdza się doskonale.
Lubię te pierniczki bez żadnych dodatków w postaci lukru czy czekolady, takie suche, maczane w gorącej herbacie smakują mi najbardziej. Ale Zielonooki lubi z czekoladą i lukrowane, więc część zawsze zostawiam suchych, a pozostałe ozdabiam.
Od kilku lat piekłam po 4 – 5 porcji pierniczków, które cierpliwie ozdabialiśmy i tuż przed świętami obdarowywaliśmy nimi naszych bliskich, przyjaciół i znajomych. W tym roku upiekłam tylko jedną porcję i nie wiem, czy znajdę czas na kolejne.
Przyprawę do pierników można zrobić samemu albo po prostu kupić gotową mieszankę. W jej skład wchodzą różne składniki. Firmy produkujące przyprawy różnie je komponują. Można w nich znaleźć cynamon, gałkę muszkatołową, kolendrę, imbir, goździki, ziele angielskie, pieprz, anyż, kardamon. Ale część przypraw zawiera również wypełniacze w postaci mąki i cukru, które są zupełnie zbyteczne. Mój subiektywny przegląd przypraw można zobaczyć TUTAJ.
Wypróbowałam wiele przypraw korzennych przez 20 lat, ale odkąd kupiłam przyprawę Kotanyi to okazało, że jakość jest pierwszorzędna. Przyprawa nie ma żadnych konserwantów ani wypełniaczy w postaci mąki i cukru, składa się tylko z naturalnych składników, po otwarciu cudownie pachnie i ma fajny, ciemny kolor. A przy tym ilość poszczególnych składników jest tak dobrana, że smak pierniczków czy ciast jest doskonały. Szczerze polecam, choć oczywiście nie narzucam. Można użyć innej przyprawy, albo stworzyć domową mieszankę do pierników, co też zdarza mi się czynić.
Składniki na około 80 – 100 sztuk (zależy od wielkości – dziś wyszło mi 100 sztuk)
500 g mąki pszennej wrocławskiej typ 500 albo tortowej typ 450
200 g prawdziwego miodu (użyłam lipowego)*
200 g cukru pudru
125 g masła albo margaryny (ja daję masło)
1 jajko (używam jaj 75 g)
1 pełna łyżeczka sody oczyszczonej (10 g)
szczypta soli
3 czubate łyżeczki przyprawy do pierników (ja używam Kotanyi)
Masło, cukier puder, miód i przyprawę do piernika lekko podgrzać, ale nie gotować (masa powinna być płynna).
Na stolnicę (albo do miski) przesiać mąkę z sodą i solą, we wgłębienie wlać rozpuszczony i lekko przestudzony (ale nie zupełnie zimny) miód z masłem. Dodać roztrzepane jajko i wyrobić aż ciasto będzie gładkie i lśniące (wyrabia się bardzo lekko i szybko). Gotowe ciasto zawinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na 2 godziny, aby się dobrze schłodziło (ciasto można przechowywać w lodówce nawet dwa tygodnie, nic mu nie będzie). Ciasto wyciągnąć z lodówki na 10 - 15 minut przed wałkowaniem.
Blat, albo stolnicę oprószyć mąką. Ciasto podzielić na 4 części i po kawałku rozwałkować na grubość ok. 0,5 - 0,7cm i foremkami wycinać pierniczki. Pierniczki układać na natłuszczonej blasze (albo na papierze – ja wolę papier, bo potem nie muszę blachy szorować) zachowując odstępy bo trochę urosną.
Piec ok. 5-15 minut w 160-170 stopniach aż będą złote, ale nie brązowe (ja piekę w termoobiegu) - czas pieczenia zależy od grubości i wielkości pierniczków. Ja piekę dosyć krótko, aż się zezłocą, ale nie są mocno brązowe.
*200 g miodu to cztery duże pełne łyżki, trochę więcej niż pół szklanki
Przestudzone pierniczki polukrować albo oblać stopioną czekoladą i ozdobić płatkami czekolady, posypką, migdałami, wiórkami kokosowymi – inwencja twórcza każdemu podpowie czym jeszcze.
Można je bardzo długo przechowywać w metalowym pudełku (u nas często leżą dwa miesiące i dłużej). Jeśli dołoży się do puszki skórkę od jabłka czy pomarańczy szybko zmiękną, bo "wyciągną" wilgoć ze skórek, a gdy zostawi się odkryte to wciągnąć wilgoć z powietrza.
Szybciej miękną pierniczki lukrowane.
Ja piekę pierniki mniej więcej miesiąc przed świętami, aby dać im czas na to, aby skruszały i zrobiły się miękkie.

Pojawiły się głosy, że ciasto ciężko się zagniata. No cóż, od lat robię te pierniki i nigdy niczego takiego nie zaobserwowałam - ciasto zagniata się dużo lżej niż zwykłe kruche. Ale to nie biszkopt, więc nie można oczekiwać, że wystarczy wymieszać składniki. Zagnieść trzeba.
Jeszcze jedna uwaga - masło, miód i przyprawę rozpuszczam równocześnie w jednym rondelku, żeby miód się nie karmelizował. Ale nie gotuję, tylko podgrzewam, aby masa była płynna. Mąki zawsze używam tortowej, typ 450, a masła ekstra 82 % .
Jeśli ciasto nie chce się zagnieść, to oznacza, że masa miodowa została za mocno wystudzona (powinna być letnia), wystarczy dodać trochę śmietany albo masła i nie powinno być problemu.
Jeśli ciasto się lepi, wystarczy dosypać odrobinę mąki. Niestety mąka mące nierówna, jedna jest bardziej sucha, druga mniej - w każdym razie nie ma się lepić, ma być gładkie i jednolite.